sobota, 15 sierpnia 2009

Na Woli

Połowa sierpnia 1944 r. Bronimy fabryki Bormana przy ul. Towarowej oraz tzw Kurzej Stopki - Towarowa róg Siennej. Był to mały budynek wybudowany na biuro. W czasie Powstania Warszawskiego pełnił bardzo ważną funkcję punktu obserwacyjnego na całą Syberię. Tak został nazwany teren po drugiej stronie ulicy, opanowany przez Niemców, gdzie mieściły się magazyny, składy węgla i bocznice kolejowe. Pod obserwacją mieliśmy również ul. Towarową w stronę Alej Jerozolimskich jak i w stronę ul. Chłodnej. Na wprost ul. Srebrnej mieściły się magazyny kolejowe służące w czasie Powstania Niemcom jako punkt wypadowy w stronę ul. Srebrnej i na teren fabryki Bormana. Fabryka była pod ciągłym ostrzałem z Syberii. Następowały ciągłe ataki, których celem było zdobycie fabryki i opanowanie placu Kazimierza Wielkiego w celu wbicia klina pomiędzy nasze placówki obronne. Fabryka Bormana była całkowicie spalona, pozostały tylko mury. Obrona była utrudniona i wytrwanie na tej placówce wymagało wielkiej odwagi i bohaterstwa od żołnierzy zgrupowania Chrobry II. By utrudnić ciągłe ataki nieprzyjaciela na fabrykę i domy mieszkalne znajdujące się na ulicy Towarowej dowództwo postanowiło przesunąć linie obronną na ulicę Wronią. W ten sposób bylibyśmy zabezpieczeni przed pociskami z dział i zmasowanym atakiem nieprzyjaciela. Ciągle istniała możliwość zmasowanego ataku na teren fabryki i szukano sposobu jak utrudnić nieprzyjacielowi koncentrację sił.

Dowódca drugiej kompanii ppr "Kos" Lech Kobyliński postanowił w porozumieniu z dowództwem zorganizować wypad na teren dworca towarowego i teren Syberii aby zorientować się w sytuacji i szukać sposobu odpowiedniej obrony lub ataku. W tym celu u dowódcy ppr "Kosa" zebrali się dowódcy plutonów i drużyn aby omówić taktykę i wybrać osoby, które zgłoszą się na ochotnika na tak trudną i niebezpieczną akcję. "Żbik" Marian Tomaszewski, zastępca dowódcy plutonu zrobił małą odprawę z chłopcami swojego plutonu. Zgłosiło się czterech: ja - "Orzeł" Henryk Łagodzki, "Moneta" Tadeusz Tarczyński, "Zenek" Zenon Wojciechowski, "Czapla" Zygmunt Krajewski. Do naszej grupy włączeni zostali dwaj Rosjanie, którzy zbiegli w pierwszych dniach z armii Kamińskiego i byli w kompanii "Lecha Żelaznego". Byli to "Żeńka" Eugeniusz Mulkin i "Miszka" N.N., który zginął 20 września 44. Mulkin zmarł po wojnie. Rosjan włączono do naszej grupy dlatego, że na terenie Syberii razem z oddziałami niemieckimi byli zwerbowani do armii Kamińskiego Rosjanie i Ukraińcy. W razie spotkania nasza drużyna udawałaby Ukraińców.

Przed wypadem omawiano szczegóły działania naszej grupy, uzbrojenie, rozpoznanie terenu, rozmieszczenie stanowisk ogniowych, kto będzie prowadził. Wypadło na "Monetę" i na mie - mieliśmy się wzajemnie uzupełniać, w miarę dobrze znaliśmy teren. Przygotowania do wyprawy trwały dość długo. Teren był ogrodzony wysokim ceglanym murem. Musieliśmy być przygotowani na wszelkie niespodzianki. Na teren prowadziła tylko jedna ciężka żelazna brama i nie wiadomo było co nas za nią spotka. Trzeba było zawczasu przemyśleć sposób na drogę powrotną. Przed wyprawą spotkaliśmy się z Rosjanami, musieliśmy ich poznać i ustalić sposób porozumiewania się, co nie było łatwe gdyż obaj słabo mówili po polsku. Jakoś udało się nam to pokonać. Po zapoznaniu się z terenem i rozpoznaniu stanowisk mieliśmy podpalić magazyny dworca towarowego i następnie wycofać się.

Przygotowaliśmy broń, granaty, butelki z benzyna i czekaliśmy na rozkaz. Gdy zupełnie się ściemniło przyszedł rozkaz wymarszu. Teraz wszystko zależało od naszego sprytu, zaangażowania i dyscypliny. Wcześniej omówiliśmy zadania i sposób porozumienia. Wyruszamy z fabryki Bormana. Na czele "Moneta", następnie "Żeńka", ja trzeci. Idziemy gęsiego wzdłuż muru fabryki w stronę ul. Srebrnej. Musimy uważać bo wszędzie jest pełno szkła, które za każdym stąpnięciem wydaje zgrzyt, który ostro dźwięczy w uszach. Owijamy buty szmatami, które wcześniej przygotowaliśmy. Ciemno, nic nie widać, idziemy wolno i czujnie. Mijamy okna naszego posterunku a pod nim ciało zabitego w pierwszych dniach powstania. Trup mino wielokrotnego polewania benzyną i palenia nadal potwornie cuchnie. Niechcący wszedłem na rozkładające się ciało. Dobrze się stało, że miałem but owinięty szmatą - nie mógłbym dalej iść. Szybko zerwałem szmatę i owinąłem but chustką.

Dochodzimy do ul. Srebrnej, jesteśmy na wprost bramy. Przystajemy nasłuchując, panuje cisza. Tylko co jakiś czas rozbłyska rakieta, oświetlając teren. Teraz pojedynczymi skokami pokonujemy jezdnię i zatrzymujemy się przy żelaznej bramie, nie w pełni zamkniętej. Zaglądamy do środka, cisza. Za bramą murowana budka. Moneta ostrożnie podchodzi i zagląda do środka. Pusto, nie ma nikogo. Ruchem ręki przywołuje nas, cicho naradzamy się. Zostawiamy jednego, reszta zbliża się w cieniu muru do magazynów dworca. Co jakiś czas rakieta oświetla teren, wtedy padamy na ziemię. Światło rakiet pozwala nam zorientować się co do kierunku marszu. Rozpoznajemy dwa stanowiska karabinów maszynowych oraz w dali między budynkami lufę działa. Dalej iść nie możemy, jest zbyt niebezpiecznie. Postanawiamy wycofać się i podpalić magazyny.

W pewnej chwili na tle rozbłyskującej rakiety zobaczyliśmy liczne sylwetki i usłyszeliśmy głosy. Wycofujemy się, to ostatnia chwila. Pozostaje tylko "Miszka", który ma podpalić magazyny i szybko się wycofać. Zostawiamy mu butelki z benzyną a sami szybko wycofujemy się w pobliże murowanej budki. "Miszka" pozostał ponieważ mówił po rosyjsku i w razie wpadki mógł się uratować bo obaj z "Żeńką" założyli niemieckie mundury. Dłużej nie mogliśmy pozostać, rozpoznaliśmy tylko kilka punktów ogniowych, nie było możliwości poruszania się po tak niebezpiecznym terenie. Kryjąc się starannie powoli wycofaliśmy się w stronę bramy. Gdy byliśmy w pobliżu budki, skryliśmy się za nią i daliśmy znak "Miszce" by podpalił magazyny. No i stało się. Pokazał się ogień, w jego świetle widać było poruszającą się wzdłuż magazynów sylwetkę. "Miszka" nie zdążył podpalić następnych lontów bo rozszczekały się karabiny maszynowe. Teren został oświetlony rakietami, zrobiło się widno jak w dzień. Nie mogąc wykonać zadania "Miszka" serwował się ucieczką z niebezpiecznego miejsca w stronę zbawczej bramy i budki, za którą i my się skryliśmy.

Powstało piekło na ziemi. Nie mogliśmy ruszyć się z miejsca, kule gwizdały wokół nas. Trzeba było zdecydować się na odwrót i przebiec kilka metrów do zbawczej bramy, za którą było bezpiecznie. Karabin maszynowy wstrzeliwał się siejąc zniszczenie. Kule wyrywały kawałki muru, które raniły. Trzeba się było szybko decydować by przebiec pod gradem kul. Wsłuchiwaliśmy się w każdą serię i gdy ta się kończyła przebiegaliśmy pojedynczo za bramę. Była to ostatnia chwila, słychać było głosy zbliżających się Niemców i Ukraińców. Zadanie nie zostało w pełni wykonane, ale nie było możliwości dalszego przebywania na tym terenie. "Miszka" działał zbyt pospiesznie i nerwowo, zapalone lonty gasły. Niemcy zauważyli, że się coś dzieje i rozpoczęli ostrzał z broni maszynowej. Za bramą czekaliśmy na "Miszkę", który dobiegł zdyszany, ale cały i zdenerwowany, że nie wykonał zadania i magazynów nie podpalił.

Teraz musieliśmy się szybko wycofać, nie było czasu na wzajemne oskarżanie się. Karabin maszynowy ciągle jeszcze wściekle ujadał, ale my byliśmy bezpieczni. Szybko gęsiego pod murem Syberii przebiegaliśmy w stronę ul. Kolejowej i tam na druga stronę ulicy. Znaleźliśmy się wśród swoich, którzy czekali i cieszyli się, że wracamy cali i zdrowi. Łącznik dowódcy plutonu zaprowadził nas na ul. Łucką do ppr. "Kosa" by zdać relację z wyprawy. Zastępca dowódcy plutonu plut. podch. "Żbik" cały czas obserwował przez lornetkę przebieg akcji na terenie Syberii z ostatniego piętra budynku Garbochemii, ukryty za workami z piaskiem. Niemcy wiedzieli, że z budynku po drugiej stronie mieszczą się posterunki polskie i za wszelką cenę chcieli nas stamtąd wykurzyć. Cały czas wszystkie okna były ostrzeliwane, tak że nie pomagały worki z piaskiem. Do tego cały budynek był ostrzeliwany z działka. Naszym zadaniem było rozpoznanie jego stanowiska i ewentualne zniszczenie, co jak się okazało nie było łatwe.

Gdy dotarliśmy do dowództwa, najpierw poczęstowano nas herbatą i mogliśmy chwilę odpocząć po trudach wyprawy. Około godziny po naszym przybyciu dotarł "Żbik" i wtedy w obecności ppr. "Kosa" zdaliśmy relację z nie w pełni udanej wyprawy. "Żbik" uzupełniał nasze wypowiedzi własnymi spostrzeżeniami. Jak się okazało, nasza wyprawa nie była aż taka bezowocna a to dlatego, że "Żbik" obserwował naszą akcję przez lornetkę i odkrywał stanowiska ogniowe. Dostrzegał to czego my nie mogliśmy zauważyć przy nawale ognia jakim byliśmy zasypani. Najważniejsze, że wróciliśmy cali i zdrowi, nie licząc zadrapań i stłuczeń. Mogliśmy teraz odpocząć na kwaterze mieszczącej się na ul. Śliskiej 50 gdzie musieliśmy jeszcze tej nocy dotrzeć. Po odprawie poczęstowano nas kolacją i po drodze musieliśmy odprowadzić Rosjan do dowództwa na ul. Żelazną 39, gdzie czekał na swoich żołnierzy ppr. "Lech Żelazny". Dotarliśmy wszyscy do dowództwa w drodze do naszej kwatery, przez podwórza Siennej 81 a następnie Żelaznej 37, dalej podkopem pod Żelazną, przez okno na parterze na ulicę Twardą 50, i następnie Twardą do ul. Śliskiej 50. Tu czekała mnie niespodzianka. U ppr. "Lecha Żelaznego" spotkałem swego rodzonego brata Kazimierza Łagodzkiego "Salamandrę", który walczył na Powiślu w zgrupowaniu Krybar, niedaleko od ul. Browarnej 20 gdzie ostatnio mieszkał. Po ranieniu w rękę postanowił przedostać się do Śródmieścia by być blisko rodziców. Okazało się, że tu też może być użyteczny. Został przyjęty do oddziału "Lecha Żelaznego" i pełnił funkcje doradcze. W konspiracji skończył podchorążówkę i miał pewne doświadczenie. Szkolił młodych chłopców przyjętych do oddziału a we wrześniu przeszedł na Miedzianą 18 do dowództwa.

Radość z tego niespodziewanego spotkania była ogromna, do rana rozmawialiśmy ciesząc się sobą. Na drugi dzień razem z bratem poszliśmy do rodziców na ul. Łucką 14, gdzie przebywali oni w piwnicy razem z innymi mieszkańcami domu. Kwaterę i kwatermistrzostwo mieliśmy na ul. Śliskiej 50 w podwórzu na drugim piętrze. Na początku sierpnia panował tu spokój i dopiero pod konie sierpnia Niemcy zaczęli ostrzeliwać ul. Śliską, Pańską, Sienną i Złotą, tak że w krótkim czasie ulice te stały się jednym gruzowiskiem.

Była godzina 6-ta rano, wracaliśmy z fabryki Bormana na kwaterę. W drodze, gdy byliśmy na wysokości ul. Żelaznej usłyszeliśmy silne wybuchy. Niemcy z okolicy dworca Zachodniego ostrzeliwali z ciężkiego działa kolejowego tzw krowy lub szafy. Droga stawała się niebezpieczna, w każdej chwili mogliśmy zginąć. Nikt z drużyny nie wahał się jednak iść naprzód, czuliśmy że coś się może stać. Niebezpieczeństwo czyhało na każdym kroku, do tego brało górę zmęczenie, chcieliśmy odpocząć. Nie było to nam jednak sądzone. Widok jaki zastaliśmy na miejscu przechodził nasze wyobrażenie. Zwały gruzów w miejscu naszej kwatery, zewsząd słychać krzyki i widać zrozpaczonych ludzi biegających po gruzowisku.

Front budynku, oficyna, wszystko legło w gruzach, nasza kwatera na drugim piętrze znikła z powierzchni. Zawalone piwnice pełne ludzi. Wszyscy, którzy mogą odwalają belki i zwały cegieł. Z głębi piwnic słychać jęki i krzyki wołających o ratunek. "Moneta", ja i wszyscy pozostali z naszego oddziału którzy przybyli na wypoczynek zaczynamy ratować zasypanych. Widok wydobytych ludzi jest straszny, pełno krwi, urwane ręce i nogi, pełno trupów. Nie mogę znieść widoku, który muszę oglądać. Po drugiej stronie na Śliskiej 53 jest szpital a drugi szpital na Śliskiej 62 przerobiony z bóżnicy żydowskiej i tu znoszą rannych.

Na frontowej klatce mieściło się kwatermistrzostwo i magazyny żywności. Stropy kilku pięter zwaliły się i przygniotły ludzi tam się znajdujących. Wielu zginęło, inni wołali o pomoc. Przygniotły ich belki stropowe, nie mogli ruszyć się z miejsca. Widziałem ciągle przed sobą sylwetkę mojego kolegi pełnego energii, ratującego zasypanych. Brałem z niego przykład mimo zmęczenia. Nasi koledzy z kwatermistrzostwa zostali przywaleni gruzem a nad nimi wisiały jeszcze dwa piętra zwalonych belek, desek i gruzu. Prosili żeby ich wydobyć, co graniczyło z cudem. Inni chcieli by ich dobić, wiedząc że nie zdołamy ich wydobyć z tej plątaniny gruzów. Sytuacja stawała się coraz groźniejsza. Trzeba było podjąć męską decyzję i zastanowić się od czego zacząć.

"Żbik" z "Monetą" nie zastanawiali się długo. Ja im pomogłem mimo zmęczenia. Wydobyliśmy kwatermistrza co obyło się bez naruszenia pozostałych , ledwo trzymających się belek. Czekali na ten moment sanitariusze. Jeszcze jeden i jeszcze jeden uratowany. Sytuacja stawała się groźna, wszyscy mogliśmy zginąć. Gdy przesunęliśmy się do przodu i chcieliśmy wydobyć strasznie jęczącego z bólu kolegę wszystko zaczęło się osuwać i sypać. Zostałem zasypany, straciłem świadomość i tylko dzięki ofiarności kolegów przeżyłem. Przytomność odzyskałem dopiero po pewnym czasie w szpitalu na ulicy Śliskiej 62. Niedaleko stąd na Śliskiej 58 m. 12 zastała mnie wojna w 1939 r. i tu mieszkałem do 1940 r.


Ze wspomnień Henryka Stanisława Łagodzkiego, żołnierza Armii Krajowej ps. "Hrabia", "Orzeł"
zgrupowanie "Chrobry II", 1 batalion, 2 kompania, 1 pluton Stalag IV b, nr jen. 305785 - dzięki uprzejmości Stowarzyszenia Pamięci Powstania Warszawskiego 1944

Brak komentarzy: