sobota, 1 sierpnia 2009

Wola - początek

1-szy sierpnia. Tego dnia nie odbyło się zaplanowane na godzinę 17-tą zebranie konspiracyjne. Od godz. 16-tej czekaliśmy z kolegą Kazikiem Szeromskim ("Reszka"). Zebrania odbywały się w moim mieszkaniu w Warszawie przy ul. Łuckiej 14. O godz. 16.30 przyszła łączniczka i powiedziała, że wszystkich zawiadomiła i zebranie się nie odbędzie. Gdyby ktoś przyszedł to niech się zgłosi do najbliższego oddziału AK walczącego w okolicy zamieszkania. Oznajmiła, że Powstanie ma wybuchnąć o godz. 17.00. Tak też się stało. Z balkonu mojego mieszkania widzieliśmy oddziały maszerujące w zwartym szyku wzdłuż ulicy Wroniej w kierunku Chłodnej. Obserwację mieliśmy utrudnioną ze względu na ostrzał od ul. Towarowej. Rodzice jeszcze nie wrócili z miasta. Zostawiłem kartkę, że niedługo wrócę. Zdecydowaliśmy razem z Kazikiem, że przyłączymy się do jakiegoś oddziału, ale to nie było takie łatwe. Z ulicy Wroniej skierowano nas na pl. Kazimierza a stamtąd na ul. Sienną 63. Lecz i tu nie byliśmy długo. Trafiliśmy na oddziały dopiero się organizujące, nie posiadające broni a my chcieliśmy walczyć za wszelką cenę. Tu siedzieliśmy jak inni w oczekiwaniu na broń, która nigdy nie miała nadejść. Około północy dołączyliśmy do patrolu, który kierował się na ul. Grzybowską do browaru Habersbuscha. Cały czas pod silnym ostrzałem chyłkiem pod murami przebiegaliśmy ulicę. Nad ranem z 1-szego na 2-go sierpnia 1944 r. dotarliśmy do browaru. Tu pełno ludzi, ruch jak w ulu, jedni wchodzą, drudzy przechodzą, biegają łącznicy z meldunkami. Większość jednak śpi na stołach i ławach, są już pierwsi jeńcy niemieccy zamknięci w garażach od ul. Grzybowskiej.

Tu właśnie spotykam wielu kolegów i znajomych. Nikt nie posiada broni, ale każdy się rwie do akcji, każdy chce walczyć ze znienawidzonym wrogiem. 2-go sierpnia nadal nie zorganizowani, a jest nas już trzech bo dołączył do nas Mietek Chonorowicz "Rondel". Kierujemy się w stronę ul. Pańskiej i Siennej gdzie dołącza do na Tadek Tarczyński "Moneta" oraz na Siennej Sylwek Zgodziński. Jest nas pięciu więc po krótkiej naradzie i za poradą starszych postanowiliśmy pomóc przenieść paczki z granatami tzw. sidolki z placu Grzybowskiego 8 na plac Kercelego. Zadanie okazało się bardzo trudne. Ulica Twarda jest nie do przebycia, wszędzie pełno trupów. To ostrzał z Pasty. Trzymają w szachu cały pl. Grzybowski i ul. Twardą. Kule gwiżdżą a my skokami od bramy do bramy przebiegamy pojedynczo pod murami. Ludzie ostrzegają nas byśmy nie szli w tym kierunku ze względu na ostrzał i gołębiarzy pojawiających się na przyległych dachach. Nie słuchamy ostrzeżeń, chcemy walczyć a to jest jedyna szansa na zdobycie broni. Szczęśliwie dotarliśmy w pobliże kościoła Wszystkich Świętych, teraz tylko przebiec jezdnię i będziemy na miejscu. Zbieramy się na odwagę i pojedynczo, klucząc dopadamy zbawczej bramy. Cekaem tłucze zachłystując się całymi seriami. Wyczuwamy małą przerwę między seriami i wtedy przebiegamy. Jesteśmy wszyscy na miejscu, nikt nie został ranny. Jesteśmy już zahartowani po pierwszym zetknięciu się z niewidzialnym nieprzyjacielem. Nie zważając na kule gwiżdżące od czasu do czasu jesteśmy jakoś bardziej pewni siebie.

Tu w wytwórni konspiracyjnej odbieramy po dwie paczki z granatami, razem 10 paczek i z tym bagażem dość ciężkim i zajmującym obie ręce mamy dotrzeć pod ostrzałem na pl. Kercelego.
Jeszcze naprawdę nie wiadomo gdzie jest nieprzyjaciel. Ale gdzie są przyjaciele to dobrze wiedzieliśmy - to cała ludność Warszawy. Kobiety i starcy, wszyscy nam pomagali i ostrzegali przed ostrzałem, wskazywali wolną drogę. Karmili nas, rozdawali kanapki, słodycze i papierosy. Byliśmy zbudowani tym wielkim patriotyzmem wśród tylu prostych kobiet. Wracamy teraz inną drogą. Już są poprzebijane przejścia między podwórzami i domami. Wszyscy rozbijają grube mury piwniczne, widocznie przewidzieli, że później będzie to jedyna droga komunikacyjna. Tylko te kobiety umęczone przez długie dni powstania nie będą już tak serdeczne jak w pierwszych dniach. Teraz jednak jest wielki entuzjazm. Wszyscy chcą walczyć z okupantem, każdy na swój sposób. Nasza piątka nie jest już bezbronna. Dostaliśmy po dwa granaty w celach obronnych. Jesteśmy uzbrojeni, ale przed nami długa droga. Klucząc podwórzami, schodząc często do piwnic posuwamy się Twardą do Pańskiej, Pańską do Wroniej. Tu jest trochę spokojniej, tylko gołębiarze zza komina posyłają nam od czasu do czasu serię. Ulica Wronia jest na razie spokojna, musimy tylko szybko przebiegać przecznice z Prostą, Łucką, Grzybowską i Krochmalną bo tam z Syberii jest ciągły ostrzał. Między wylotami jest spokojnie, ludzie stoją na ulicach i rozmawiają. Pytają dokąd idziemy.

Dopiero przy ul. Chłodnej musimy zatrzymać się na dłużej. Tu całą szerokością ulicy atakował nieprzyjaciel. Z daleka na Wolskiej sunęły czołgi a za nimi piechota. Ostrzał był silny tak z broni maszynowej jak i z dział czołgowych. Z boku od lewej jakiś oddział niemiecki atakował barykadę, która była usytuowana na całej szerokości jezdni ul. Wroniej.

Obrońców barykady było trzech, mieli pistolet, kb oraz jeden granat. Nasza piątka zuchów bardzo się przydała, pomogliśmy obronić barykadę. Niemcy atakujący bezpośrednio musieli się cofnąć, pomogły nasze granaty. Nie spodziewali się widocznie oporu. Plac Kercelego był w rękach powstańców i właśnie oni przyczynili się do odparcia nieprzyjaciela. Przed przejściem na drugą stronę ul. Chłodnej ukryliśmy nasze nie zużyte granaty w W.C. by wracają je zabrać. Baliśmy się, że nam je odbiorą. Po ustaniu ostrzału ul. Chłodnej przebiegliśmy jezdnię i już bez przeszkód dotarliśmy do dowództwa gdzie oddaliśmy granaty i jakiś list, który miałem przy sobie. Powiedzieliśmy, że odparliśmy atak na barykadę i straciliśmy kilka granatów a pragnęlibyśmy odzyskać je z powrotem. Oficer z dowództwa podziękował nam za dzielną postawę i odwagę i wręczył nam po jednym granacie. Pytał czy chcemy zostać czy wracamy z powrotem. Zdecydowaliśmy wracać bo zostawiliśmy ukryte granaty. Z drugiej strony chcieliśmy zostać widząc dość dobrze uzbrojonych powstańców i do tego jeden czy dwa czołgi i samochód pancerny poruszające się swobodnie po placu Kercelego i powstańców na czołgach. Czołgi prawdopodobnie włoskiej produkcji zostały w tym ataku zdobyte przez oddziały Parasola.

Zapadła wspólna decyzja, że wracamy na nasz teren zamieszkania. Tam też jesteśmy potrzebni. Nie bez żalu opuszczamy serdecznie żegnani przez dowództwo AK. Skrawek wolnej Warszawy, ulice pełne ludzi, okna udekorowane biało-czerwonymi flagami. Znów zapuszczamy się w pustą ulicę Wronią, przeskakujemy szybko jezdnię ulicy Chłodnej - w tej chwili spokojnej i z niecierpliwością biegniemy do WC w podwórzu po nasze ukryte granaty. Jesteśmy uzbrojeni - hura, hura. Nie boimy się nieprzyjaciela, będziemy walczyć, zdobędziemy broń. Jest w nas jakaś siła i wola walki, przecież pomogliśmy odeprzeć atak nieprzyjaciela.

Jesteśmy głodni, powoli zbliża się zmrok. Na ul. Krochmalnej jakaś kobieta zaprasza nas do mieszkania. Talerz gorącej zupy, kubek herbaty znów stawia nas na nogi. Zostajemy zaopatrzeni na drogę w papierosy i słodycze. Po drodze dowiadujemy się, że w magazynach obok Agrila jest benzyna w beczkach (Agril mieścił się na ulicy Grzybowskiej). Teraz prowadzi nas Mietek, to on mieszka prawie obok, na ul. Łuckiej 18 i tam jest zaplecze magazynu. Przechodzimy przez jakieś podwórza i płoty. Nic prawie nie widać, wszędzie ciemno, tylko coraz gęściej bzykają kule. Widzimy pełne beczki benzyny, ale trzeba znaleźć jakieś naczynia, żeby ją przelać. Tu nie ma nic, postanawiamy iść po butelki i bańki bo przecież i ja mieszkam w pobliżu. Nagle silny wybuch wstrząsa powietrzem, lecą cegły i kawałki gruzu. Nie możemy zrozumieć co się stało, wczołgujemy się pod jakieś beczki i czekamy co nastąpi dalej. Zrozumieliśmy, że jesteśmy w wielkim niebezpieczeństwie, możemy w każdej chwili wylecieć w powietrze. Kurz zatyka nozdrza, boimy się w ten sposób zginąć. Postanawiamy się wycofać i przyjść w ciągu dnia gdy będzie spokojniej. Dopiero na drugi dzień dowiedzieliśmy się, że to Niemcy wysadzili się w szkole przy ul. Chłodnej 11 róg Waliców.

Nie było nam jednak pisane wrócić na drugi dzień po benzynę. Plany się zmieniły, wycofując się spotkaliśmy patrol, który wyruszył z Haberbuscha w celach rozpoznawczych by zbadać gdzie znajdują się Niemcy. Było ich trzech, mieli pistolet i dwie butelki z benzyną, ochoczo więc przyjęli naszą piątkę uzbrojoną w granaty. Tak więc zamiast transportowania benzyny znaleźliśmy się w patrolu, który skierował się Grzybowską w stronę Ciepłej. Znaleźliśmy się w pobliżu Hali Mirowskiej, potem wracaliśmy Krochmalną do browaru. Tu dało o sobie znać zmęczenie. Wypiliśmy po kubeczku gorącej kawy i usnęliśmy przy stołach nie zważając na ruch tu panujący.




Ze wspomnień Henryka Stanisława Łagodzkiego, żołnierza Armii Krajowej ps. "Hrabia", "Orzeł", zgrupowanie "Chrobry II", 1 batalion, 2 kompania, 1 pluton Stalag IV b, nr jen. 305785 - dzięlk uprzejmości Stowarzyszenia Pamięci Powstania Warszawskiego 1944

Brak komentarzy: