Na odprawie dnia 21 maja 1944 roku o godzinie 11.00, dowódca naszej grupy, z której powstał w Powstaniu Warszawskim pluton "Torpeda" w batalionie "Miotła", Kazimierz Jackowski pseudonim "Tadeusz Hawelan", wydał mi polecenie rozpoznania miejsca zamieszkania Zbigniewa Kotarskiego. Był on groźnym konfidentem Gestapo, na którego przygotowywano wykonanie wyroku śmierci. Mieszkał przy ulicy Elektoralnej 17 róg Solnej w lokalu nr 17.
Po otrzymaniu polecenia natychmiast przystąpiłem do wykonania zadania. Po południu tego dnia udałem się pod wskazany adres. Była to niedziela. Wszedłem na podwórko wspomnianej posesji i zacząłem się rozglądać za listą lokatorów a następnie po klatkach schodowych za numerem interesującego mnie lokalu.
Widząc mnie kręcącego się po podwórku podszedł do mnie, jak się domyśliłem, dozorca tego domu i zapytał czego szukam. Odpowiedziałem, że tu mieszka mój kolega Zbigniew Kotarski i chcę go spotkać. Wtedy ten człowiek powiedział, że Zbigniew Kotarski już tu nie mieszka. Gdy zobaczył moją zakłopotaną minę oznajmił, że pan Kotarski mieszka teraz przy ulicy Ogrodowej pod numerem 1 mieszkania 17.
Zorientowałem się, że to jest niedaleko, więc poszedłem tego dnia na ulicę Ogrodową. Ten dom był również na rogu ulicy Solnej. Spostrzegłem, że do lokalu 17 prowadzą dwie klatki schodowe - jedna do drzwi kuchennych, druga do frontowych. Po zrobieniu wywiadu, udałem się do swojego domu i zacząłem rozmyślać nad planem dalszego działania.
Postanowiłem poprosić o pomoc w dalszym rozpracowaniu konfidenta panią Jadwigę Sławińską, wtedy moją bardzo dobrą przyjaciółkę. Pani Jadwiga zgodziła się mi pomóc.
Ustaliłem następujący plan działania: Pani Jadwiga weźmie ze sobą ścinek dobrego materiału (wełna angielska), pójdzie pod wskazany adres od strony klatki kuchennej i zapyta o pana Zbigniewa Kotarskiego. Po skontaktowaniu się z kimś od państwa Kotarskich powie, że handluje na bazarze pod Żelazną Bramą i poszedł do niej młody pan i zapytał czy miewa dobry i ładny materiał. Podał jej ten adres aby przyszła, gdy będzie miała coś interesującego. Ustaliliśmy, że panią Jadwigę podprowadzę pod kuchenną klatkę schodową, a z powrotem podejdę do niej dopiero na placu Mirowskim przy halach targowych, obserwując ją przez cały czas.
W poniedziałek 22 maja rozpoczęliśmy działanie. Odprowadziłem panią Jadwigę pod kuchenną klatkę schodową, następnie wyszedłem na ulicę i czekałem aż wyjdzie. Gdy wyszła, poszedłem za nią i spotkaliśmy się na rogu ulic Zimnej i Chłodnej blisko Hal Mirowskich.
Po spotkaniu pani Jadwiga opowiedziała mi swoje wrażenia z wizyty. Po zapukaniu do drzwi kuchennych, otworzyła jej starsza pani, która dowiedziawszy się o kogo chodzi, przeprowadziła ją przez kuchnię i poprosiła panią Kotarską mówiąc, że to ktoś do państwa Kotarskich. Była godzina około10-ej. Pani Kotarska przyjęła panią Jadwigę, wysłuchała z czym przyszła, wzięła do ręki ścinek materiału, który na pewno jej się podobał. Powiedziała, że syna nie ma, jest w pracy, przyjdzie na obiad i będzie w domu między godziną 14-tą a 15-tą. Poprosiła panią Jadwigę, żeby przyszła kiedy będzie syn i wypuściła ją klatką frontową.
Formalnie miałem już wszystkie dane niezbędne do przeprowadzenia akcji, ale żeby nie spłoszyć faceta postanowiłem grać do końca i powtórzyliśmy operację drugi raz około 14.30. Po południu pani Jadwiga weszła schodami frontowymi, ale bawiła krótko i zaraz wyszła. Wszystko odbyło się jak poprzednio.
Gdy doszedłem do niej w tym samym miejscu, podszedł do nas młody człowiek i odezwał się:
- "Przepraszam panią, pani była u mnie, co pani sobie życzy?"
Po tych słowach zauważyłem pewne zmieszanie na twarzy pani Jadwigi, uścisnąłem jej rękę i uśmiechnąłem się, co dało jej pewność siebie.
- "Pan Kotarski?" - zapytała i gdy młody człowiek to potwierdził, odpowiedziała:
- "Tak, byłam u Pana" - i powiedziała mu swoją wersję sprawy.
Młody człowiek wypytywał się o rysopis tego człowieka, który podał jej jego adres. Wyjaśnienia pani Jadwigi widocznie mu odpowiadały, bo pożegnał się z nami i odszedł. Relacja pani Jadwigi z drugiej wizyty u państwa Kotarskich była interesująca ponieważ matka powiedziała, że sprawa jest nieaktualna bo syn już kupił materiał a teraz musiał wcześniej wyjść. Wypuściła ją klatką frontową, a on sam na pewno obserwował ją z drugiego pokoju. Przez to poznałem osobę, na temat której przeprowadzałem rozpoznanie.
Napisałem meldunek o wykonaniu zadania i przestawiłem plan przeprowadzenia akcji. Zaproponowałem, że główne uderzenie pójdzie przez schody kuchenne, gdyż Bogu ducha winna staruszka bez obawy otworzy drzwi. Potem jeden z grupy otworzy drzwi frontowe.
Dowódca zaaprobował ten pomysł i ustalił plan akcji do, której wyznaczył osiem osób:
Kazimierz Jackowski - "Tadeusz Hawelan" - dowódca oddziału i akcji,
Stanisław Domin - "Stefan Boruta" - zastępca dowódcy,
Adam Domin - "Andrzej Babinicz",
Stanisław Grodkiewicz - "Stanisław Biały",
Zenon Jackowski - "Adam Horski",
Jan Romańczyk - "Łukasz Łata",
Roman Staniewski - "Stanisław Kwiatkowski",
Józef Wysocki - "Kubryń".
"Boruta" i "Łata" zostaną w bramie jako ubezpieczenie, żeby czasami dozorca, gdy usłyszy strzały nie zamknął bramy i nie schował się, uniemożliwiając wycofanie się grupy. "Hawelan", "Adaś", "Babinicz" i "Kwiatkowski" wejdą klatką kuchenną, "Kubryń" i "Biały" klatką frontową. Termin akcji ustalono na dzień 28 maja, w niedzielę 1944 roku -Zielone Świątki.
Mieszkaliśmy w Ursusie, jeden z nas we Włochach. W ustalonym dniu, uzbrojeni, spotkaliśmy się na przystanku kolejki EKD kursującej wtedy z Włoch do Warszawy. Kolejką tą dojechaliśmy do Nowogrodzkiej przy Marszałkowskiej. Ulicą Marszałkowską na piechotę udaliśmy się na miejsce akcji. Szliśmy po dwóch w pewnych odstępach.
Na Marszałkowskiej za Świętokrzyską, z ulicy Królewskiej wyszedł patrol żandarmerii polowej z blachami na piersiach. Jeden z żandarmów, trącając kolegę łokciem, zwrócił mu uwagę na pierwszą naszą dwójkę, drugi zaś trącając pierwszego pokazał następnych. Przeszliśmy koło siebie nie zaczepiając się.
Chwilę po tym podszedł do mnie "Kwiatkowski" i powiedział mi , że dowódca polecił, żebym podszedł na górę schodami frontowymi. Bardzo zdziwiłem się zmianą ustaleń, ale rozkaz to rozkaz. Wkrótce dobrnęliśmy do celu i akcja rozpoczęła się.
Czterech przy drzwiach kuchennych nie miało, jak przewidywałem, żadnych problemów a nas trzech stanęło przy drzwiach frontowych, które się wkrótce otworzyły. "Hawelan" przy zetknięciu z Kotarskim udał pracownika Gestapo i po niemiecku zapytał dlaczego nie wykonał tego, co mu szef polecił. Ten zaczął się po niemiecku tłumaczyć. "Hawelan" już po polsku przerwał mu tłumaczenie i prowadził go do jego biurka.
Ja stałem przy drzwiach w przedpokoju. Gdy Kotarski przechodził koło mnie, spojrzał na mnie. Gdy mnie poznał, zwrócił się do mnie i zapytał: - "Pan w sprawie tego materiału?" Gdy przytaknąłem i spojrzałem na pistolet FN 9 trzymany w ręku, Kotarski odezwał się: - "Mamo chcą mnie kropnąć".
Akcja trwała dalej. W trakcie przeglądu jego dokumentów znaleziono i zabrano jego legitymację Gestapo, zdjęcia w mundurze niemieckim i wiele materiałów przygotowanych dla Gestapo. "Hawelan" zażądał, by oddał broń. Kotarski zwlekał szukając jej. Wtedy "Hawelan" powiedział, że mu pokaże gdzie ma broń. Zaprowadził go do łazienki, kazał schylić się pod wannę i tu nastąpiła egzekucja. Agent gestapo miał być zastrzelony z pistoletu z tłumikiem, ale ten nie wypalił, więc użyto FN-ki. Rozległy się dwa głośne wystrzały.
Po egzekucji szybko się wycofaliśmy. Było wcześnie, na ulicy prawie nikogo nie było. Szedł tylko jeden pan z dzieckiem, gdy z czwartego piętra odezwał się kobiecy krzyk: - "Bandyci". Szybko udaliśmy się do kolejki EKD w drogę powrotną do domu, mając poza sobą dobrze wykonaną robotę.
Później postawiono mi zarzut dlaczego zmieniłem ustalenia. Jak się okazało kolega pomylił pseudonimy, i polecenie jakie otrzymałem nie było przeznaczone dla mnie. Ponieważ z tego powodu nie wynikły żadne komplikacje sprawę umorzono.
Jak nas poinformowano był to bardzo groźny konfident. W latach sześćdziesiątych przypadkiem natknąłem się na jego mogiłę przy Czwartej Bramie na cmentarzu Powązkowskim.
Ze wspomnień Jana Romańczyka, ps. "Łata" z batalionu "Miotła" - dzięki uprzejmości Stowarzyszenia Pamięci Powstania Warszawskiego 1944.
Po otrzymaniu polecenia natychmiast przystąpiłem do wykonania zadania. Po południu tego dnia udałem się pod wskazany adres. Była to niedziela. Wszedłem na podwórko wspomnianej posesji i zacząłem się rozglądać za listą lokatorów a następnie po klatkach schodowych za numerem interesującego mnie lokalu.
Widząc mnie kręcącego się po podwórku podszedł do mnie, jak się domyśliłem, dozorca tego domu i zapytał czego szukam. Odpowiedziałem, że tu mieszka mój kolega Zbigniew Kotarski i chcę go spotkać. Wtedy ten człowiek powiedział, że Zbigniew Kotarski już tu nie mieszka. Gdy zobaczył moją zakłopotaną minę oznajmił, że pan Kotarski mieszka teraz przy ulicy Ogrodowej pod numerem 1 mieszkania 17.
Zorientowałem się, że to jest niedaleko, więc poszedłem tego dnia na ulicę Ogrodową. Ten dom był również na rogu ulicy Solnej. Spostrzegłem, że do lokalu 17 prowadzą dwie klatki schodowe - jedna do drzwi kuchennych, druga do frontowych. Po zrobieniu wywiadu, udałem się do swojego domu i zacząłem rozmyślać nad planem dalszego działania.
Postanowiłem poprosić o pomoc w dalszym rozpracowaniu konfidenta panią Jadwigę Sławińską, wtedy moją bardzo dobrą przyjaciółkę. Pani Jadwiga zgodziła się mi pomóc.
Ustaliłem następujący plan działania: Pani Jadwiga weźmie ze sobą ścinek dobrego materiału (wełna angielska), pójdzie pod wskazany adres od strony klatki kuchennej i zapyta o pana Zbigniewa Kotarskiego. Po skontaktowaniu się z kimś od państwa Kotarskich powie, że handluje na bazarze pod Żelazną Bramą i poszedł do niej młody pan i zapytał czy miewa dobry i ładny materiał. Podał jej ten adres aby przyszła, gdy będzie miała coś interesującego. Ustaliliśmy, że panią Jadwigę podprowadzę pod kuchenną klatkę schodową, a z powrotem podejdę do niej dopiero na placu Mirowskim przy halach targowych, obserwując ją przez cały czas.
W poniedziałek 22 maja rozpoczęliśmy działanie. Odprowadziłem panią Jadwigę pod kuchenną klatkę schodową, następnie wyszedłem na ulicę i czekałem aż wyjdzie. Gdy wyszła, poszedłem za nią i spotkaliśmy się na rogu ulic Zimnej i Chłodnej blisko Hal Mirowskich.
Po spotkaniu pani Jadwiga opowiedziała mi swoje wrażenia z wizyty. Po zapukaniu do drzwi kuchennych, otworzyła jej starsza pani, która dowiedziawszy się o kogo chodzi, przeprowadziła ją przez kuchnię i poprosiła panią Kotarską mówiąc, że to ktoś do państwa Kotarskich. Była godzina około10-ej. Pani Kotarska przyjęła panią Jadwigę, wysłuchała z czym przyszła, wzięła do ręki ścinek materiału, który na pewno jej się podobał. Powiedziała, że syna nie ma, jest w pracy, przyjdzie na obiad i będzie w domu między godziną 14-tą a 15-tą. Poprosiła panią Jadwigę, żeby przyszła kiedy będzie syn i wypuściła ją klatką frontową.
Formalnie miałem już wszystkie dane niezbędne do przeprowadzenia akcji, ale żeby nie spłoszyć faceta postanowiłem grać do końca i powtórzyliśmy operację drugi raz około 14.30. Po południu pani Jadwiga weszła schodami frontowymi, ale bawiła krótko i zaraz wyszła. Wszystko odbyło się jak poprzednio.
Gdy doszedłem do niej w tym samym miejscu, podszedł do nas młody człowiek i odezwał się:
- "Przepraszam panią, pani była u mnie, co pani sobie życzy?"
Po tych słowach zauważyłem pewne zmieszanie na twarzy pani Jadwigi, uścisnąłem jej rękę i uśmiechnąłem się, co dało jej pewność siebie.
- "Pan Kotarski?" - zapytała i gdy młody człowiek to potwierdził, odpowiedziała:
- "Tak, byłam u Pana" - i powiedziała mu swoją wersję sprawy.
Młody człowiek wypytywał się o rysopis tego człowieka, który podał jej jego adres. Wyjaśnienia pani Jadwigi widocznie mu odpowiadały, bo pożegnał się z nami i odszedł. Relacja pani Jadwigi z drugiej wizyty u państwa Kotarskich była interesująca ponieważ matka powiedziała, że sprawa jest nieaktualna bo syn już kupił materiał a teraz musiał wcześniej wyjść. Wypuściła ją klatką frontową, a on sam na pewno obserwował ją z drugiego pokoju. Przez to poznałem osobę, na temat której przeprowadzałem rozpoznanie.
Napisałem meldunek o wykonaniu zadania i przestawiłem plan przeprowadzenia akcji. Zaproponowałem, że główne uderzenie pójdzie przez schody kuchenne, gdyż Bogu ducha winna staruszka bez obawy otworzy drzwi. Potem jeden z grupy otworzy drzwi frontowe.
Dowódca zaaprobował ten pomysł i ustalił plan akcji do, której wyznaczył osiem osób:
Kazimierz Jackowski - "Tadeusz Hawelan" - dowódca oddziału i akcji,
Stanisław Domin - "Stefan Boruta" - zastępca dowódcy,
Adam Domin - "Andrzej Babinicz",
Stanisław Grodkiewicz - "Stanisław Biały",
Zenon Jackowski - "Adam Horski",
Jan Romańczyk - "Łukasz Łata",
Roman Staniewski - "Stanisław Kwiatkowski",
Józef Wysocki - "Kubryń".
"Boruta" i "Łata" zostaną w bramie jako ubezpieczenie, żeby czasami dozorca, gdy usłyszy strzały nie zamknął bramy i nie schował się, uniemożliwiając wycofanie się grupy. "Hawelan", "Adaś", "Babinicz" i "Kwiatkowski" wejdą klatką kuchenną, "Kubryń" i "Biały" klatką frontową. Termin akcji ustalono na dzień 28 maja, w niedzielę 1944 roku -Zielone Świątki.
Mieszkaliśmy w Ursusie, jeden z nas we Włochach. W ustalonym dniu, uzbrojeni, spotkaliśmy się na przystanku kolejki EKD kursującej wtedy z Włoch do Warszawy. Kolejką tą dojechaliśmy do Nowogrodzkiej przy Marszałkowskiej. Ulicą Marszałkowską na piechotę udaliśmy się na miejsce akcji. Szliśmy po dwóch w pewnych odstępach.
Na Marszałkowskiej za Świętokrzyską, z ulicy Królewskiej wyszedł patrol żandarmerii polowej z blachami na piersiach. Jeden z żandarmów, trącając kolegę łokciem, zwrócił mu uwagę na pierwszą naszą dwójkę, drugi zaś trącając pierwszego pokazał następnych. Przeszliśmy koło siebie nie zaczepiając się.
Chwilę po tym podszedł do mnie "Kwiatkowski" i powiedział mi , że dowódca polecił, żebym podszedł na górę schodami frontowymi. Bardzo zdziwiłem się zmianą ustaleń, ale rozkaz to rozkaz. Wkrótce dobrnęliśmy do celu i akcja rozpoczęła się.
Czterech przy drzwiach kuchennych nie miało, jak przewidywałem, żadnych problemów a nas trzech stanęło przy drzwiach frontowych, które się wkrótce otworzyły. "Hawelan" przy zetknięciu z Kotarskim udał pracownika Gestapo i po niemiecku zapytał dlaczego nie wykonał tego, co mu szef polecił. Ten zaczął się po niemiecku tłumaczyć. "Hawelan" już po polsku przerwał mu tłumaczenie i prowadził go do jego biurka.
Ja stałem przy drzwiach w przedpokoju. Gdy Kotarski przechodził koło mnie, spojrzał na mnie. Gdy mnie poznał, zwrócił się do mnie i zapytał: - "Pan w sprawie tego materiału?" Gdy przytaknąłem i spojrzałem na pistolet FN 9 trzymany w ręku, Kotarski odezwał się: - "Mamo chcą mnie kropnąć".
Akcja trwała dalej. W trakcie przeglądu jego dokumentów znaleziono i zabrano jego legitymację Gestapo, zdjęcia w mundurze niemieckim i wiele materiałów przygotowanych dla Gestapo. "Hawelan" zażądał, by oddał broń. Kotarski zwlekał szukając jej. Wtedy "Hawelan" powiedział, że mu pokaże gdzie ma broń. Zaprowadził go do łazienki, kazał schylić się pod wannę i tu nastąpiła egzekucja. Agent gestapo miał być zastrzelony z pistoletu z tłumikiem, ale ten nie wypalił, więc użyto FN-ki. Rozległy się dwa głośne wystrzały.
Po egzekucji szybko się wycofaliśmy. Było wcześnie, na ulicy prawie nikogo nie było. Szedł tylko jeden pan z dzieckiem, gdy z czwartego piętra odezwał się kobiecy krzyk: - "Bandyci". Szybko udaliśmy się do kolejki EKD w drogę powrotną do domu, mając poza sobą dobrze wykonaną robotę.
Później postawiono mi zarzut dlaczego zmieniłem ustalenia. Jak się okazało kolega pomylił pseudonimy, i polecenie jakie otrzymałem nie było przeznaczone dla mnie. Ponieważ z tego powodu nie wynikły żadne komplikacje sprawę umorzono.
Jak nas poinformowano był to bardzo groźny konfident. W latach sześćdziesiątych przypadkiem natknąłem się na jego mogiłę przy Czwartej Bramie na cmentarzu Powązkowskim.
Ze wspomnień Jana Romańczyka, ps. "Łata" z batalionu "Miotła" - dzięki uprzejmości Stowarzyszenia Pamięci Powstania Warszawskiego 1944.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz