sobota, 13 września 2008

Na podstawie amnestii


Kiedy słuchacie opowieści ponad osiemdziesięcioletniego dziadka musicie pamiętać, że Staszek "Świst" nie zawsze miał siwe włosy. W 1939 r. zdał egzamin do liceum ogólnokształcącego. W 1944 założył na grzbiet mundur polskiego żołnierza. W mundurze tym paradował przez trzy miesiące przed powstaniem w lasach Puszczy Białej koło Wyszkowa. Na 3 dni przed powstaniem wróciłem do Warszawy. Przeżyłem Powstanie, byłem 3 razy ciężko ranny, cudem ocalony. Ocalony również z późniejszych przygód w Polsce Ludowej, kiedy to w sierpniu 1953 r. przypadło mi patrzeć na moja matkę siedzącą w sadzie i słuchającą słów sędziego:

- "Skazuje się oskarżonego Stanisława Sieradzkiego za przestępstwa określone dekretem z października 1944 dla szczególnie niebezpiecznych dla Polski Ludowej na karę śmierci."
Co ja wtedy przeżywałem, na co musiałem patrzeć. Matkę jakby obrzucił łyżką mąki. Z szatynki zrobiła się siwiutka. A ja wiedziałem, że za chwile padną słowa:

- "Na podstawie amnestii z roku 1947 karę śmierci zamienia się na wyrok 15 lat pozbawienia wolności".

Z tego 8 lat wypadło mi odpoczywać w "sanatoriach" Polski Ludowej, w tym 7 lat we Wronkach.
I żeby był już komplet z tym więzieniem. W czerwcu 1956 r. siedzę już 7 i 1/2 roku. Zostaję wezwany do gabinetu naczelnika więzienia. Przywitał mnie pan prokurator, przedstawiciel Generalnej Prokuratury z Warszawy. Rozmawiał ze mną dwie godziny, zwracał się do mnie słowami:

- "Panie Sieradzki".
Trudno było mi to zrozumieć, bo ciągle słyszałem:
- "Ty bandyto, ty faszysto, zgnijesz tu".

A tu pan prokurator:

- "Panie Sieradzki".
Po dwóch godzinach wstaje, podaje mi rękę.
- "Panie Sieradzki. Wracam do Warszawy i stawiam wniosek o zwolnienie pana z więzienia. Nie ma podstaw do przebywania pana w więzieniu."

A głównym powodem potraktowania mnie jako wroga Polski Ludowej było dwukrotne pojawienie się w towarzystwie moich kolegów Zośkowców na wypoczynkach narciarskich w 1945 r. w Zakopanem i 1946 r. w Szklarskiej Porębie. Tam bandyci wyjeżdżali kontynuować wrogą robotę przeciw Polsce Ludowej.

Od czerwca do października 1956 r. cały czas czekam na obiecaną decyzję wyjścia do domu, do kochanej mamy. Matkę , nota bene, miałem bardzo dzielną. Brała udział w strajku dzieci wrzesińskich. Kochana matka, uczyniła mnie licealistą, uczyniła mnie harcerzem. Ona najbardziej na mnie czekała.

Tymczasem w październiku, podczas gimnastyki porannej przy oknie z kratami poczułem silne ukłucie w lewej części klatki piersiowej. Walnąłem na beton, wylała się woda z miednicy przygotowanej do mycia. Trafiłem do szpitala więziennego we Wronkach. Tam niestety miałem nieszczęście trafić w ręce złego lekarza, przychodzącego spoza więzienia. Orzekł on, że jestem po zawale mięśnia sercowego i kazał leżeć bez ruchu na łóżku. Wyleczę się jeśli będę do tego dążył i bardzo się starał. Zacząłem się stosować do jego wskazówek.

W końcu listopada wchodzi do więziennej izby szpitalnej strażnik funkcjonariusz.

- "Który z was Sieradzki?".
Podniosłem rękę, byłem słaby, dusiłem się. Lewe płuco jak gdyby nie pracowało.
- "Wstawajcie, wychodźcie na korytarz, ubierajcie się. Idziecie do naczelnika."
- "Ja mam zakaz wstawania z łóżka. Leżę tu już miesiąc, nie podnosiłem się z niego. I nie wstanę, panie oddziałowy."

Za parę minut przychodzi ważniejszy strażnik, przodownik.

- "Sieradzki, dlaczego nie chcecie wstawać?"
- "Dlatego, że mam zakaz lekarza. Jestem ciężko chory po zawale mięśnia sercowego."
- "Wstawajcie jednak."
- "Panie przodowniku, dajcie mi święty spokój. Ja chcę spokojnie umrzeć. Jestem po ciężkim zawale, nie przeszkadzajcie mi umierać."

Przychodzi zastępca naczelnika pan Krzyżaniak. Mówi do mnie:

- "Panie Sieradzki, pan musi wstać."
- Dlaczego, panie naczelniku?"
"Otrzymałem decyzję Sądu Najwyższego w Warszawie zwolnienia Pana z więzienia, uniewinnienia Pana, a przed więzieniem czeka na Pana matka."

Musiałem ożyć, musiałem wstać, musiałem się ubrać. Po to aby klęknąć przed matką i stracić przytomność. Kiedy ją odzyskałem z więzienia wybiegli lekarze, ratowali. Matka pyta:

- "Synu, co zrobimy?"
- "Mateńko, tylko do doktora Sieroszewskiego w Warszawie. To jest nasz lekarz z czasów okupacji, kardiolog, on musi zobaczyć co z moim sercem."
- "Dobrze synku."
- "Mamusiu, szukaj taksówki, jak najszybciej. Nie czekamy na pociąg."

Taksówkarz z Wronek przywiózł mnie do Warszawy na Asfaltową. Kochany człowiek, nie przyjął zapłaty za kurs.
- "Od więźnia się nie przyjmuje."
Na drugie piętro do profesora wszedłem o własnych siłach, co było zabójstwem. Ułożony na kozetce zostałem szczegółowo przebadany przez profesora. Pamiętam, że to było bardzo serdeczne badanie. A na zakończenie profesor zapytał mnie:
- "Kto Panu powiedział, Panie Stasiu, że miał Pan zawał mięśnia sercowego?"
- "Lekarz we Wronkach, który przychodził do więzienia."
- "To nie był lekarz, to był konował. Pan nie ma lewego płuca."

Wtedy zrozumiałem, że mnie gruźlica zjadła. A w przedpokoju profesora czeka moja mama i za chwilę się dowie, że gruźlica zżarła mi płuco. Co ja wtedy przezywałem. Jak mi było żal, że wróciłem. Dlaczego ja z tą gruźlicą wylazłem? Zapłakany straciłem przytomność. A kiedy ją odzyskałem na podłodze stały nosze a obok dwóch sanitariuszy.

Przywiązany do noszy trafiłem do sanitarki. Samochód popędził ze mną na ul. Karolkową róg Górczewskiej. Tam przed szpitalem czekała na mnie pani doktor w białym fartuszku. Dzisiaj rozumiem, że uprzedzona przez profesora, kogo się wiezie, komu jest potrzebna pomoc. Trafiłem do roentgena, zostałem bardzo szczegółowo prześwietlony. Pani doktor usiadła na krzesełku przy kozetce.

- "Panie Stanisławie, Pan podobno dzisiaj wyszedł z więzienia."
- "Tak."
- "A gdzie Pan przebywał?"
Mówię, że w więzieniu na Mokotowie rok i 7 lat we Wronkach.
- "Pan osiem lat siedział w więzieniu?"
- "Tak, potwierdzam."
- "Pan musi żyć. A za co Pan siedział?"
- "Byłem żołnierzem Armii Krajowej, byłem żołnierzem batalionu "Zośka", byłem uczestnikiem Powstania."

Pani doktor stanęła nade mną.
- "Panie Stasiu, a może znał Pan w batalionie "Zośka" chłopca o pseudonimie "Kuba"?"
To ten bohater spod Arsenału, mój dowódca plutonu w czasie Powstania. Nie wiem do kogo wypowiadam dalsze słowa.
- "Pani doktor, "Kuba" to był Konrad Okolski. Widziałem jego śmierć 11 sierpnia przy ul. Kolskiej przy Spokojnej na Woli. Widziałem jak "Kuba" umierał".
I wtedy usłyszałem tylko płacz mój i pani doktór. Bo to była Halina Okolska - siostra "Kuby".

Przeżyłem, aby po latach założyć mundur harcmistrza. Dużo działałem w harcerstwie, wielokrotnie spotykałem się z młodzieżą. Teraz trochę przysiadłem.


Ze wspomnień Stanisława Sieradzkiego, sierż. pchor. Armii Krajowej ps. "Świst" zgrupowanie AK "Radosław" pluton "Felek" kompania "Rudy" batalion "Zośka" - dzięki uprzejmości Stowarzyszenia Pamięci Powstania Warszawskiego 1944.

Brak komentarzy: