tag:blogger.com,1999:blog-71722478929251159672024-03-05T08:23:46.608+01:00HistoriaFoxxhttp://www.blogger.com/profile/11163043276189497800noreply@blogger.comBlogger33125tag:blogger.com,1999:blog-7172247892925115967.post-78276226924077257232010-09-18T19:17:00.003+02:002010-09-18T19:20:09.361+02:00PamiętaMyZapraszam do lektury zamieszczonych na tym blogu wspomnień i relacji. Historia tworzy tożsamość Narodu. Nie wolno nam zapomnieć.<br /><br />Pozdrawiam serdecznie,<br /><br />FoxxFoxxhttp://www.blogger.com/profile/11163043276189497800noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7172247892925115967.post-23606171334922331722009-11-07T15:08:00.006+01:002009-11-07T16:19:28.625+01:00Stanisław M. Kicman - wspomnienia cz. 2 (wywiad)<div style="text-align: justify;"><br /><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEixD-l6jUACkkvVfm35YejEN-rE0OLWXIk6kqMH4WuHkZuWN9aw4xfR18pS-A_b5SNb7XPLUDwrN4nwa4m14FpqpDMu3ztSp84wvmbtCx-gVhkIChsFz7BsyvMk9zDUQqzEYdLOF42hilBg/s1600-h/obraz5.jpg"><img style="margin: 0px auto 10px; display: block; text-align: center; cursor: pointer; width: 400px; height: 300px;" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEixD-l6jUACkkvVfm35YejEN-rE0OLWXIk6kqMH4WuHkZuWN9aw4xfR18pS-A_b5SNb7XPLUDwrN4nwa4m14FpqpDMu3ztSp84wvmbtCx-gVhkIChsFz7BsyvMk9zDUQqzEYdLOF42hilBg/s400/obraz5.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5401363925340016594" border="0" /></a><br /><br />Spójrzcie teraz na ten budynek po drugiej stronie ulicy Sokołowskiej. Gdy Niemcy zajęli kościół, w tym domu usytuowała się komenda niemiecka. Na parterze urzędowali Niemcy, na górze nocowali żołdacy, którzy pełnili straż i rozstrzeliwali ludzi.<br /><br />W jednym z pomieszczeń przebywali młodzi, silni mężczyźni – Polacy, którzy musieli przewozić ciała rozstrzelanych do miejsc kremacji. Takich punktów na Woli było wiele, między innymi w parku Sowińskiego. Tu, gdzie dzisiaj stoi pomnik Polegli – Niepokonani przy Cmentarzu Powstańców, było miejsce największej kremacji. Dla tych Polaków, chodzących po kostki w krwi, którzy byli zmuszeni wyciągać ciała rodaków, to również było wstrząsające przeżycie. Wspomina o tym w swojej książce nieżyjący już pan Klimaszewski, który przeżył taką gehennę na Placu Teatralnym, gdzie był podobny punkt zborny.<br /><br /><span style="font-weight: bold;">Powiedział Pan, że Niemcy przetrzymywali Pana w tym miejscu trzy godziny. Co się zdarzyło potem?</span><br /><br />Około 21-ej zagoniono nas do kościoła. Trzeba było przejść przez tzw. latrynę. Ludzie wpędzeni do środka nie mogli już wyjść z kościoła, a mieli potrzeby fizjologiczne, więc załatwiali je w kruchcie pod chórem. Musieliśmy, więc przebrnąć przez te fekalia i brudy. Każdy szukał sobie jakiegoś miejsca.<br /><br />My przycupnęliśmy w miejscu IX Stacji Drogi Krzyżowej, przy kolumnie.<br />Z ambony przemawiał Niemiec, który mówił, co nas czeka i że jesteśmy wybrańcami losu, bo <a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjdsCkwQXJs4IZF61Hv6G4YVfs3EIcg5TgWi3d_ZyNg3Ue_UL9_g8g24GfqQJb95l5CzvnB57Cin4BEnqNsw26C89RinD_rJPYYhvioW5VR4G1G8XL2Ta1PlczdA67jX_M1nwyRJrSeA06A/s1600-h/obraz6.jpg"><img style="margin: 0pt 0pt 10px 10px; float: right; cursor: pointer; width: 200px; height: 150px;" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjdsCkwQXJs4IZF61Hv6G4YVfs3EIcg5TgWi3d_ZyNg3Ue_UL9_g8g24GfqQJb95l5CzvnB57Cin4BEnqNsw26C89RinD_rJPYYhvioW5VR4G1G8XL2Ta1PlczdA67jX_M1nwyRJrSeA06A/s200/obraz6.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5401364623353291442" border="0" /></a>przeżyliśmy, a inni nie mieli tego szczęścia. Na ołtarzu niemiecki chirurg przeprowadzał operację, obok, w prezbiterium, leżeli ranni, chyba niemieccy żołnierze. Ci, którzy nas pilnowali, zachowywali się skandalicznie. Ubrali szaty liturgiczne, ze świętych kielichów i puszek pili samogon, wrzeszczeli, przeklinali, chodzili po kościele i wyciągali z tłumu młode dziewczyny, które wyprowadzali na zewnątrz. Słyszeliśmy krzyki: „Ratunku!” i strzały. Siedzieliśmy bezradni w środku, a raczej koczowaliśmy, czekając na śmierć.<br /><br />O świcie 9 sierpnia wyprowadzono nas z kościoła. Na dworze była mgła. Przeprowadzono nas do Dworca Zachodniego, a stamtąd pociągiem odtransportowano do obozu w Pruszkowie.<br /><br />Wegetowaliśmy trzy dni w olbrzymich halach. Trzeciego dnia jedna z sióstr z Czerwonego Krzyża zaoferowała nam pomoc. Powiedziała do mojej mamy: ,,Ubiorę panią w biały fartuch i z dzieckiem wyjdziemy, ale babci nie wyprowadzę w ten sposób”. Mama nie zgodziła się na rozdzielenie z babcią. Potem przyszły dwie siostry i krzyczały, co im kazano:,,Matki z dziećmi do Łowicza!”. Na peronie stał kordon żandarmów. Znowu selekcja – starców na bok, a kobiety z dziećmi i małżeństwa do transportu. Oddzielono nas od babci, która błagała jakiegoś esesmana, aby ją wypuścił. Ten kopnął ją i kazał iść pod ścianę. Potem okazało się, że babcia dotarła do Łowicza, a my z mamą trafiliśmy do obozu koncentracyjnego w Sachsenhausen na terenie Niemiec, a stamtąd do obozu koncentracyjnego w Bergen – Belsen. Po pewnym czasie kobiety z dziećmi wywieziono do obozów pracy. My trafiliśmy do fabryki w mieście Hameln pod Hanoweru.<br /><br />Tam również panowały straszne warunki i nieraz ocieraliśmy się o śmierć.<br /><br />Do tego choroby! Doświadczyłem tego na własnej skórze. Ciężko chorego na szkarlatynę, chowano mnie pod siennikiem, żeby nie trafić do rewiru szpitala więziennego, gdzie czekała pewna śmierć. Przez dwa tygodnie byłem nieprzytomny, mama karmiła mnie kompotem z ogryzków zbieranych na śmietniku. Miałem jednak szczęście, bo przeżyłem. Obóz wyzwolili Amerykanie. Pamiętam, że nosiliśmy wtedy opaski biało – czerwone, aby alianci odróżnili nas od niemieckich dzieci. Mama uczyła w Polskiej szkole, do której i ja chodziłem.<br /><br />Dwa dni przed Bożym Narodzeniem w 1945 r. wróciliśmy do Polski, spotkaliśmy się z ojcem, który przeżył trzy obozy koncentracyjne. Jak widzicie, dzieje mojej rodziny były bardzo trudne, ale udało nam się przeżyć. Dzisiaj opowiadam wam o nich, bo uważam za swój obowiązek dawać świadectwo prawdzie. Została w moim sercu pamięć o tragedii, ale zawsze starałem się wyzbyć nienawiści z serca, dlatego mogę o tych strasznych zdarzeniach mówić.<br /><br /><span style="font-weight: bold;">Czy możliwe jest przebaczenie oprawcom?</span><br /><br />Z pewnością trudne, ale odpowiem na wasze pytanie taką opowieścią. Na początku nowego tysiąclecia, odezwał się do mnie pewien Niemiec – historyk nauczyciel, pracuje on w liceum w Hameln, mieście w pobliżu Hanoweru. To tam był obóz, w którym przebywałem razem z mamą. Chciał on opisać historię więźniów, a było ich około 10 tys. w tej okolicy. Prosił o jakieś dokumenty, pamiątki. Wysłałem mu książkę mojej mamy, pt.,,Pokonać strach”, w której zawarła korespondencję obozową i ukazała losy moje rodziny.<br /><br />W 2005 r. na zaproszenie społeczności miasta Hameln wraz z grupą 16 osób - byłych więźniów, przez tydzień przebywałem w mieście, które zostawiło w mojej pamięci bolesne wspomnienia. Odbyliśmy szereg spotkań z młodzieżą i starszymi mieszkańcami Hameln. Byliśmy na terenie byłych naszych obozów. Jednocześnie poznaliśmy wspaniałych ludzi, z którymi się zaprzyjaźniłem.<br /></div>Foxxhttp://www.blogger.com/profile/11163043276189497800noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-7172247892925115967.post-69751866577327188382009-10-21T20:11:00.010+02:002009-10-21T20:36:48.185+02:00Stanisław M. Kicman - wspomnienia cz. 1<div style="text-align: justify;">
<br /><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhDitkqXG275QSN707k8bjM5MP_cO9Q_0p-n0YwWiN9tYiAauI_k8Yu5jxjExplkzspC97-cB-QOzHWRlYRxHxFkSQOXGN1WuvOcOAteW154S-vrjHvWP_C2_0dtpkZmQ3tjmeXAItLMJ18/s1600-h/obraz1.jpg"><img style="margin: 0pt 10px 10px 0pt; float: left; cursor: pointer; width: 150px; height: 200px;" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhDitkqXG275QSN707k8bjM5MP_cO9Q_0p-n0YwWiN9tYiAauI_k8Yu5jxjExplkzspC97-cB-QOzHWRlYRxHxFkSQOXGN1WuvOcOAteW154S-vrjHvWP_C2_0dtpkZmQ3tjmeXAItLMJ18/s200/obraz1.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5395119066059993698" border="0" /></a><title></title><meta name="GENERATOR" content="OpenOffice.org 3.1 (Win32)"><style type="text/css"> <!-- @page { size: 21cm 29.7cm; margin: 2cm } P { margin-bottom: 0.21cm } --> </style> </div><p style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"><span style="font-size:100%;">Pamięć pozostaje nienawiści już nie ma.</span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"><span style="font-size:100%;"><i><b>WSPÓLNE POCHYLENIE SIĘ NAD MARTYROLOGIĄ WARSZAWIAN</b></i></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"><span style="font-size:100%;"><i>Spotkanie Macieja Stanisława Kicmana</i></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"><span style="font-size:100%;"><i>z młodzieżą Gimnazjum nr 47 im. Marszałka Józefa Piłsudskiego</i></span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></p><div style="text-align: justify;"> </div><p style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"><span style="font-size:130%;"><b>-Stoimy przed kościołem św. Wojciecha przy ulicy Wolskiej róg Sokołowskiej. Miejsce to ma bardzo bogatą historię, ale jednocześnie historię niezwykle tragiczną i dramatyczną.
<br /></b></span></p><p style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"><meta equiv="CONTENT-TYPE" content="text/html; charset=utf-8"><title></title><meta name="GENERATOR" content="OpenOffice.org 3.1 (Win32)"><style type="text/css"> <!-- @page { size: 21cm 29.7cm; margin: 2cm } P { margin-bottom: 0.21cm } --> </style> </p><p style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"><span style="font-size:130%;"><b>Opowiada nam o niej pan Stanisław Maciej Kicman.</b></span></p><div style="text-align: justify;">
<br />Budowę świątyni rozpoczęto w 1885 r., zakończono 10 lat później. Pierwszą mszę świętą odprawiono tu w 1895 r. Świątynię w stylu neogotyckim wybudowano na terenie parafii św. Stanisława Biskupa przy ulicy Bema róg Dworskiej (dzisiaj to ulica Kasprzaka). Kościół św. Wojciecha był kościołem filialnym. Parafią został w 1927 roku. Najważniejsze są jednak losy tego kościoła w czasie II wojny światowej, które łączą się przede wszystkim z losami warszawiaków, w tym mieszkańców Woli, którzy w czasie Powstania Warszawskiego przechodzili przez teren kościoła i samą świątynię, ponieważ był tam zorganizowany obóz przejściowy. W dwóch pierwszych dniach powstania w kościele byli powstańcy, ale już 3 i 4 sierpnia 1944 roku zajęli go Niemcy, którzy zorganizowali tu obóz, dokonując selekcji. Pierwsze selekcje dokonywane były w miejscu zamieszkania ludzi, których mordowano całymi kamienicami. Później było kilka punktów zbornych, gdzie dokonywano masowych egzekucji: na terenie fabryki ,,Ursusa”, fabryki ,,Franaszka”, tu gdzie jest dawny ,,Foton”, róg Działdowskiej i Wolskiej. Tam zamordowano około 7 – 12 tysięcy osób. Ich ciała pozostawiono na podwórku, później tam je palono.
<br />
<br />Mieszkałem na ulicy Dworskiej róg Kasprzaka. Jeżeli dobrze skojarzycie, jest tam pływalnia ,,Delfin” przy starej szkole i do tej szkoły miałem pójść 1 września. Nie zdążyłem, bo 1 sierpnia wybuchło powstanie. Nasz dom był na rogu, dosłownie za szkołą, ostatnia kamienica przed starym szpitalem tzw. Żydowskim, obecnie zwanym Wolskim.
<br /></div><p style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"><span style="font-size:130%;"><b>- Czy mieszkał Pan tam od urodzenia?</b></span></p><p style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgL27bIjTTwOfsXod-jThmJDOM2fRbuHggChfkHSgvT4oGNdxAJMlfNf5TE1ODVDNzg4WJWXmvG9N-QOEa58wHIvkprRNi7Hq4W046uPIEWaldU_aLiI48G5p74DHSrYoXd6aJv5yEjMdE3/s1600-h/obraz3.jpg"><img style="margin: 0px auto 10px; display: block; text-align: center; cursor: pointer; width: 320px; height: 206px;" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgL27bIjTTwOfsXod-jThmJDOM2fRbuHggChfkHSgvT4oGNdxAJMlfNf5TE1ODVDNzg4WJWXmvG9N-QOEa58wHIvkprRNi7Hq4W046uPIEWaldU_aLiI48G5p74DHSrYoXd6aJv5yEjMdE3/s320/obraz3.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5395119880482931202" border="0" /></a></p><p style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"><meta equiv="CONTENT-TYPE" content="text/html; charset=utf-8"><title></title><meta name="GENERATOR" content="OpenOffice.org 3.1 (Win32)"><style type="text/css"> <!-- @page { size: 21cm 29.7cm; margin: 2cm } P { margin-bottom: 0.21cm } --> </style> </p><p style="margin-bottom: 0cm; text-align: center;"><span style="font-size:85%;">Pan Kicman z matką, babcią i ojcem</span></p><div style="text-align: justify;"> </div><p style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"><meta equiv="CONTENT-TYPE" content="text/html; charset=utf-8"><title></title><meta name="GENERATOR" content="OpenOffice.org 3.1 (Win32)"><style type="text/css"> <!-- @page { size: 21cm 29.7cm; margin: 2cm } P { margin-bottom: 0.21cm } --></style>Tam mieszkałem od pierwszych dni wojny, później różnie się układały losy mojej rodziny, ale od początku 1942 roku mieszkaliśmy na Dworskiej, na stałe. Było to mieszkanie rodzinne mojego ojca. Przeżywaliśmy to, co najbardziej tragiczne, wraz z mamą, tatą i babcią. Co prawda byłem wtedy dzieckiem, ale muszę wam powiedzieć, że człowiek, który patrzy śmierci w oczy, takie fragmenty swojego życia zapamiętuje bez względu na wiek. Ja zapamiętałem to tak dokładnie, że mogę powiedzieć o porze dnia, jak słońce wtedy wyglądało, kogo widziałem. Te wszystkie obrazy mam w oczach, zostały niezatarte w mojej pamięci, chociaż skończyłem już siedemdziesiąt lat, a zostały…
<br />
<br />Wrócę jednak do otoczenia samego kościoła. W pierwszych dniach powstania Hitler kazał mordować każdego, nawet kobiety i dzieci, dopiero później zmienił decyzję i część ludności była wyprowadzana z miasta, ale pierwsze dni były najbardziej krwawe. W obozie w tym kościele, w ciągu dnia przewijały się tysiące ludzi. Część rozstrzeliwano na terenie cmentarza przykościelnego, część nocowała i później była wyprowadzana. Do 7 sierpnia pieszo, a od 7 – 8 sierpnia pociągiem z Dworca Zachodniego do Pruszkowa; tak wyglądał exodus ludności wyprowadzanej z Warszawy. Początkowo była tutaj ludność z Woli, ale czym dłużej trwało powstanie, tym więcej ludności ze Śródmieścia i Starówki tu przybywało, bo był to dla Niemców dobry punkt z uwagi na usytuowanie. Drugim takim punktem na Woli, były stare magazyny, w olbrzymich szopach drewnianych przy ulicy Górczewskiej, tu na początku Moczydła, zaraz za wiaduktem kolejowym. Tam również gromadzono ludność, którą spędzano z północnej strony Woli, a więc z ulic Górczewskiej, Płockiej, Żytniej. Trzecim wielkim punktem zbornym był tak zwany ,,Zieleniak” na Ochocie, czyli olbrzymi bazar na rogu Banacha i Grójeckiej, skąd również prowadzono ludzi w stronę Pruszkowa. Te trzy miejsca były ważące dla selekcji i transportu ludności.</p><p style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"><meta equiv="CONTENT-TYPE" content="text/html; charset=utf-8"><title></title><meta name="GENERATOR" content="OpenOffice.org 3.1 (Win32)"><style type="text/css"> <!-- @page { size: 21cm 29.7cm; margin: 2cm } P { margin-bottom: 0.21cm } --> </style> </p><p style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"><span style="font-size:130%;"><b>- Czy mógłby nam Pan powiedzieć, co sam pan przeżył?</b></span></p><p style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">- Opowiem o tym, co zapamiętałem i sam przeżyłem. Przed południem 1 sierpnia moja mama, która była żołnierzem – łączniczką w Biurze Informacji w Komendzie Głównej Armii Krajowej, pojechała z ostatnimi meldunkami na Mokotów, na ulicę Racławicką. Stamtąd wróciła do domu, bo z uwagi na posiadanie małego dziecka, została zwolniona z udziału w walce. Ojciec, który pracował w fabryce Philipsa, przyszedł z pracy wcześniej. Gdy jedliśmy obiad, rozległo się charakterystyczne pukanie do drzwi. To była łączniczka. Ojciec zerwał się od stołu, wyjął schowaną w skrzyni na węgiel broń. Mama spytała:,,Kiedy się zobaczymy?”, a ojciec odparł: ,,Kochanie, za tydzień to wszystko musi się skończyć.” Potem szybko się z nami pożegnał i wyszedł. Punkt zborny miał na ulicy Smolnej naprzeciwko Muzeum Narodowego.</p><p style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">Ten dzień był dla nas wielkim przeżyciem. Wkrótce usłyszeliśmy strzały. Od strony ul. Bema szkołę zaatakowali młodzi chłopcy. Niemcy ostrzelali ich z ckm-u, który był ustawiony na dachu. Powstańcy posiadali karabiny i pistolety, ale nie mieli szans z Niemcami uzbrojonymi w broń maszynową. Zginęli na naszych oczach. To byli chłopcy w waszym wieku.</p><p style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">Tego dnia mama napisała piękną piosenkę o powstańcu, który zginął, broniąc szkoły na Woli. Pamiętam ją do dziś.
<br />
<br /><span style="font-style: italic;">Na ulicach Warszawy wśród gromów,</span> <span style="font-style: italic;">Gdzie się broni Niemców dzika chmara, </span> <span style="font-style: italic;">Tam powstaniec padł przy moim domu,</span> <span style="font-style: italic;">Gdy nam dzieciom gmach szkolny wyzwalał. </span></p><p style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"><span style="font-style: italic;">Lecą igły ze spalonej sosny,</span> <span style="font-style: italic;">Wiatr furkocze niby sztandar krwawy,</span> <span style="font-style: italic;">Śpij spokojnie żołnierzu Ty Polski,</span> <span style="font-style: italic;">Śpij spokojnie obrońco Warszawy</span>.
<br />
<br />3 sierpnia był dniem euforii. Powstańcy zdobyli, bowiem szpital żydowski, fabrykę Philipsa oraz szkołę obok mego domu. Wywieszono biało – czerwone flagi. Wkrótce jednak przyleciały sztukasy. Niemcy zrzucili serię bomb, więc pozdejmowano flagi, bo wskazywały one Niemcom cel.
<br /></p><p style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">5 sierpnia Niemcy opanowali kościół Ojców Redemptorystów przy ul. Karolkowej. Rozstrzelano tam część mieszkańców, a pozostałych oraz zakonników wyprowadzono. Ludność przepędzono do kościoła na ul. Wolskiej, a 30 ojców Redemptorystów zatrzymano na terenie fabryczki, która była po drugiej stronie Wolskiej. Niemcy rozmawiali z nimi, a potem z zimną krwią zastrzelili i spalili w tym miejscu.</p><p style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">To tego dnia około 8 – 9 rano do naszego domu wkroczył jakiś żołdak i powiadomił, że po południu będziemy ewakuowani. Każdy przygotował jakiś tobołek. Byliśmy przerażeni. Bez przerwy słychać było strzały, ludzie opowiadali o strasznych rzeczach, o tym, że w domach i na podwórzach leżą stosy trupów rozstrzelanych. Około godziny 17 – ej wtargnęli żołdacy z armii Własowa (kałmucy, skośnoocy), którzy wraz z hitlerowcami uczestniczyli w tym ludobójstwie. Właśnie taki skośnooki o śniadej cerze wpadł do naszego mieszkania. Z rozpylaczem w ręku, w butach - saperkach, z granatami trzonkowymi, wyjął pistolet z kabury i krzyknął: ,,Raus!” Nie zdążyliśmy nawet zabrać tego wszystkiego, co wcześniej przygotowaliśmy. Mama chwyciła malutki tobołeczek z moimi rzeczami, babcia założyła na siebie sweter. Byłem ubrany w krótkie spodenki, koszulkę, sandały i sweterek. Jak staliśmy, tak wyszliśmy z mieszkania. Ludzie na ulicy wyglądali różnie. Niektórzy, choć był to sierpień, włożyli na siebie futra i kożuchy, ale po przejściu 100 metrów pozrzucali je, bo nie mieli siły. Na naszych oczach wynoszono nasz dobytek, który ładowano na samochody i furmanki. Robiły to specjalne ekipy Niemców przygotowane do grabieży. W jednym z mieszkań na ostatnim piętrze ukrył się ojciec z synem. Niemcy wpadli do tego mieszkania. Chłopca wyrzucili przez okno na jezdnię, a ojca na miejscu rozstrzelali. Pamiętam, że mój martwy kolega leżący na jezdni miał w rączce klapy munduru Niemca, który go wyrzucił przez okno. Potem podpalono nasz dom, a nas popędzono ulicą Dworską do <a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjjC_6A3j2GslYg1rYT5Td5yTOBe8dZ_VFBi195Mfw0jZntyxz4SQFUqmgSy1tuagZYmF2b7lt1TgNzzjlG5nT1ClLHUZ21BQ8j-CIvMsyVFMB8NVLfI1L4ybJHamlla5HtZaBD19MLh4NE/s1600-h/obraz4.jpg"><img style="margin: 0pt 0pt 10px 10px; float: right; cursor: pointer; width: 126px; height: 200px;" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjjC_6A3j2GslYg1rYT5Td5yTOBe8dZ_VFBi195Mfw0jZntyxz4SQFUqmgSy1tuagZYmF2b7lt1TgNzzjlG5nT1ClLHUZ21BQ8j-CIvMsyVFMB8NVLfI1L4ybJHamlla5HtZaBD19MLh4NE/s200/obraz4.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5395122123149372914" border="0" /></a>Skierniewickiej i dalej do Wolskiej. Gdy szliśmy Wolską w kierunku kościoła, widzieliśmy wszędzie płonące domy. Od strony Wisły stała kolumna czołgów, a wychyleni z włazów żołnierze przyglądali się temu tłumowi pędzonych, kobiet, dzieci, mężczyzn i starców. Doszliśmy do otwartej bramy kościelnej. Przy niej stał kordon 10 esesmanów ubranych w mundury oraz skórzane płaszcze i kapelusiki. Tu następowała selekcja, a towarzyszyły jej dantejskie sceny. Rozdzielano dzieci od ojców. Dzieci i kobiety płakały i krzyczały. Tego się nie da opowiedzieć! Potem ruszyliśmy na trawnik w stronę od ulicy Sokołowskiej. Pierwszy widok był paraliżujący. Na schodach kościoła leżała sterta ciał rozstrzelanych. Obok kolejna – na 3 metry wysoka. Moja mama napisała w swojej książce, że nigdy nie zapomni nóżek dziecka w pomarańczowych skarpetkach i czarnych lakierkach, które wystawały z tej sterty ciał. Byliśmy przerażeni. Wpędzono nas – kobiety i dzieci – na trawnik od strony ulicy Sokołowskiej. Kazano nam klęczeć albo siedzieć z rękoma uniesionymi do góry. Naprzeciwko, w każdej wnęce kościelnej, stał ręczny karabin maszynowy, a na wózkach na płachcie leżał żołnierz przygotowany do strzelania. Wyobraźcie sobie mnie, małe dziecko, w tej sytuacji. Lufa rkm-u patrzyła mi w oczy, a obok leżały ciała rozstrzelanych. Byłem przerażony i przekonany, że za chwilę zginiemy. Płakałem i pytałem mamusi, co będzie. Ona przytulała mnie, uspokajała. Babcia trzymała w ręku różaniec i się modliła. Mama także próbowała się głośno modlić, ale ze zdenerwowania powtarzała tylko: ,,Zdrowaś Mario”. W pewnym momencie Niemiec zaczął coś poprawiać przy karabinie. Mama była przekonana, że przygotowuje się do strzelania. Wtedy przytuliła mnie mocno do siebie i powiedziała, żebym zamknął oczy, to nie będzie bolało. Ale strzały nie padły. Na końcu trawnika, przy plebanii, dostrzegłem drugą stertę ciał. Pomyślałem, że ja też tu będę leżał. Wokół unosił się smród, bo ludzie nie wytrzymywali fizjologiczne tego napięcia. W tej pozycji trzymano nas trzy godziny! Trzy godziny umierania!
<br /></p><p style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">cdn.</p><p style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<br /></p><p style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">Materiał uzyskany dzięki Nurniemu.
<br /></p><div style="text-align: justify;"> </div><div style="text-align: justify;"> </div><div style="text-align: justify;"> </div>Foxxhttp://www.blogger.com/profile/11163043276189497800noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7172247892925115967.post-12857498516761232672009-10-07T09:24:00.006+02:002009-10-07T09:43:55.681+02:00Czesław Adamusik - wspomnienia część 3Dzisiaj ciąg dalszy - zapraszamy:<div style="text-align: justify;"><br />(...) <style type="text/css"><!-- @page { size: 21cm 29.7cm; margin: 2cm } P { margin-bottom: 0.21cm } --></style>Zatrzymaliśmy się, aby odpocząć przed ostatnią próbą ucieczki. Obok nas był dół o średnicy trzech metrów i półtora metra głęboki. W naszej pięcioosobowej grupie była kobieta lat około czterdziestu, ranna w obie nogi i z dużym upływem krwi, dwie dziewczyny po dziewiętnaście lat, chłopak lat piętnaście i ja; najmłodszy z nich - lat trzynaście. W tym miejscu było w miarę bezpiecznie. Rosło wysokie zielsko i nawet w pozycji siedzącej nie mogliśmy być widziani. Ranna kobieta powiedziała: „Wy uciekajcie, a ja tu pozostanę, bo jestem bardzo osłabiona”.<br /><br /><b>6 sierpnia 1944 – niedziela</b><br /><br />Podczas odpoczynku, wbrew naszej woli, wszyscy usnęliśmy. Obudziłem się pierwszy i uklęknąłem. Noc wydawała mi się wyjątkowo widna. Panowała cisza i nikogo w pobliżu nie było. Pozostali spali twarzą do ziemi. Po chwili zorientowałem się, że jest to już wczesny ranek dnia następnego.<br /><br />Kiedy odwróciłem głowę w stronę warsztatów kolejowych, spostrzegłem Ukraińca idącego na miejsce egzekucji. Było już za późno ukryć się w zielsku. Zauważył mnie i przystanął przypatrując mi się z odległości dwudziestu metrów. Stał jakby zdziwiony, skąd się tu wziąłem. Takie wzajemne wpatrywanie się w siebie trwało kilkanaście sekund. Bałem się, że za chwilę mnie zastrzeli. I jakbym przeczuł, podniósł karabin i skierował go w moim kierunku Zachowałem absolutną ciszę, a w myśli kończyłem ostatnie słowa modlitwy. W tym momencie cztery pozostałe osoby obudziły się jednocześnie i natychmiast, jakby za pociągnięciem sznurka, uklękły obok mnie.<br /><br />Własowiec, jakby zdumiony, lekko drgnął, opuścił karabin i zaczął się rozglądać po całym terenie, szukając żyjących jeszcze osób. Trwało to następne kilkanaście sekund. Potem zbliżył się do nas na kilka kroków, podniósł karabin i wymierzył prosto w nas. Obie młode dziewczyny zaczęły płakać i krzyczeć: „Nie zabijaj!”. Ja natomiast przenosząc się myślami do Boga, powiedziałem: „Boże, myślałem, że mnie już ocaliłeś”. Nie dokończyłem jeszcze ostatniej sylaby, kiedy z odległości dwudziestu metrów ktoś krzyknął: „Halt!” Ukrainiec spojrzał w stronę, skąd dochodził głos, opuścił karabin i poszedł w kierunku miejsca egzekucji.<br /><br />Na chodniku oddzielającym pole straceń od nasypu kolejowego stało trzech oficerów niemieckich. Ruchem ręki przywołali nas do siebie. Wstaliśmy i niepewni jeszcze swego losu, wolno szliśmy. Ranną w nogi kobietę podtrzymywały dziewczyny. Z upływu krwi była tak słaba, że po dwóch, trzech krokach padała na kolana. Jednak za każdym razem, przy naszej pomocy, podnosiła się, ale z wielkim wysiłkiem.<br /><br />Kiedy wreszcie doszliśmy, kazano nam stanąć na chodniku. Ranna, pozostając bez pomocy, upadła na kolana i wspierając się na rękach, ciężko oddychała. Jeden z Niemców podszedł do niej dwa kroki i strzelił w plecy.<br /><br />Nas prowadzono przed sobą, a kiedy zwalnialiśmy kroku, popychano lufami karabinów. Po przebyciu około stu metrów, znaleźliśmy się przed główną bramą warsztatów kolejowych. Stało w niej dwóch wyższych rangą oficerów niemieckich. O czymś pomiędzy sobą rozmawiali i po kilku sekundach znaleźliśmy się po drugiej jej stronie. W tym momencie nasze drogi się rozeszły. Każdy poszedł w swoim kierunku i straciliśmy ze sobą kontakt na zawsze.<br /><br />Wszedłem do wewnątrz ogromnej hali wypełnionej po brzegi ludnością cywilną, głównie z Woli. Patrząc na te tysiące mężczyzn, kobiet i dzieci pomyślałem: „Mieliście szczęście, że Was tu przyprowadzili”.<br /><br />Jednocześnie wstąpiła we mnie wielka nadzieja odnalezienia tu ojca, siostry Ireny i jej męża. Nie namyślając się długo, rozpocząłem poszukiwania. Zacząłem się pytać o nazwisko ojca, które z kolei było podawane przez inne osoby dalej, aż obiegło całą halę. Nikt się nie zgłosił. Pytałem więc o nazwisko siostry po mężu - Kowalska. Teraz ktoś z daleka krzyknął, wymachując jednocześnie ręką, mówiąc: „Tu jest Kowalska”. Przeciskając się przez zatłoczoną halę, poszedłem we wskazane miejsce. Odnalazłem tam nie siostrę, ale jej teściową. Miała przy sobie dwoje najmłodszych dzieci: dziewięcioletnią Krystynę i dwunastoletniego Aleksandra. Kiedy mnie zobaczyła, powiedziała, żebym ich nie szukał, bo gdyby tu byli, to już by się odezwali. Kazała mi usiąść obok siebie i poczęstowała chlebem. Na jej pytanie, co się stało, że jestem tu sam, opowiedziałem jej cały przebieg zdarzenia. </div><p style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;" lang=""> Objęła mnie za ramiona i przytuliła do siebie. W ciągu kilkudziesięciu sekund w tej pozycji usnąłem. Kiedy się przebudziłem, głowę miałem opartą na jej kolanach. Dowiedziałem się też, że spałem dwie godziny. <a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj4cq4RE56lGGKAtULUufJUUlHad8VNPoSTfAdeAn5gX5x76k99xHZwOCTBL0X15lqUtbnW2v5f3ZWoOqlH3SUbDl4vSMYlXJiS8-Z2F8TMYIp1L51a7n6VfIluyJiZgTEa6HGrSyGZR7MZ/s1600-h/obraz7.jpg"><img style="margin: 0pt 0pt 10px 10px; float: right; cursor: pointer; width: 150px; height: 200px;" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj4cq4RE56lGGKAtULUufJUUlHad8VNPoSTfAdeAn5gX5x76k99xHZwOCTBL0X15lqUtbnW2v5f3ZWoOqlH3SUbDl4vSMYlXJiS8-Z2F8TMYIp1L51a7n6VfIluyJiZgTEa6HGrSyGZR7MZ/s200/obraz7.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5389758524558791186" border="0" /></a></p><div style="text-align: justify;"><br />Za chwilę nastąpi wymarsz, ale nikt nie wiedział dokąd i w jakim celu. Wyprowadzono nas za bramę i skierowano w stronę ulicy Górczewskiej, a potem w kierunku Urlichowa. Po obu stronach ogromnej masy ludzi, gdzie nie było widać początku, ani końca, szli, co parę metrów od siebie, uzbrojeni Niemcy i Ukraińcy.<br /><br />Z Urlichowa przeprowadzono nas na Jelonki. Tu w pobliżu wsi Chrzanów wpędzono na teren ogrodzony drutem kolczastym. Był to ogromny dół o łagodnych zboczach i suchym dnie, porośnięty trawą, o średnicy około pięćdziesiąt i głęboki około dwadzieścia metrów, z przyległym do niego płaskim terenem.<br /><br />Była godzina 12. Słońce prażyło i powstało pragnienie picia, a wody nie było. Siedzieliśmy na trawie w oczekiwaniu na dalsze losy. Pani Kowalska pocieszała mnie i utwierdzała w przekonaniu, że na pewno odnajdę ojca i siostrę, i jakoś to będzie. Wierzyłem w to, co mówiła, bo dodawała mi sił i podtrzymywała nadzieję.<br /><br />Siedząc nieco uspokojony, nieustannie powracałem myślami do dnia poprzedniego. Najczęściej widziałem matkę, zapłakaną. roztrzęsioną i przytulającą mnie do siebie, a w kilka minut później już umierającą przy moim boku.<br /><br />Po około trzydziestu minutach zauważyłem zbliżającego się, osiemnastoletniego wówczas, Heńka Marciniaka, kuzyna Pani Kowalskiej. Podszedł do nas i zwracając się najpierw do mnie powiedział: „Twój ojciec, Irena i Bogdan nie żyją. Zginęli dzisiaj o godzinie piątej przed szpitalem wolskim od strony ulicy Górczewskiej” i jako naoczny świadek zaczął opowiadać: „Kiedy Ukraińcy zbliżali się do naszego domu, Twój ojciec, Irena, Bogdan, ja i trzech innych jeszcze mężczyzn schowaliśmy się do piwnicy spalonego 3 sierpnia drewniaka. Ukraińcy, którzy wkroczyli na podwórko, domyślali się, że wiele osób ukrywa się po piwnicach i różnych innych zakamarkach. Rozpoczęli długotrwałą strzelaninę. Po kilkunastu minutach przenieśli się na drugą stronę budynku. Tam padały kule jak grad. Wykorzystując chwilową ich nieobecność, przenieśliśmy się do piwnicy sąsiedniego budynku na ulicę Gostyńską 17, będącego własnością Pani Kowalskiej.<br /><br />Posiadał on piwnicę o grubych, betonowych ścianach. W jednym z pomieszczeń było małe niepozorne okienko z widokiem na podwórko. Po kilku minutach przyszło przed dom dwóch własowców, aby sprawdzić, czy kogoś tam nie ma. Bojąc się wejść do piwnicy, położyli u jej wejścia słomę, sami natomiast schowali się za drewniany płot oddalony o kilka metrów od budynku, a lufy karabinów ustawili w kierunku drzwi piwnicznych. Słomę podpalili i trochę dymu dostało się do piwnicy. Bogdan nie wiedział, co się dzieje i myśląc, że pali się budynek, wybiegł z pistoletem w ręku. Będąc w drzwiach, otrzymał serię z karabinu maszynowego w obie nogi powyżej kolan. Przebiegł kilka kroków do przodu i padł pod płotem. Kilka sekund później zaczął wołać: „Irena, wody!”. Chwyciła kubek i biegła do wyjścia z piwnicy, ale w ostatniej chwili zdołano ją zatrzymać. Pokazano jej przez małe, niepozorne okienko piwniczne Ukraińców schowanych za płotem. Powiedzieliśmy Irenie, aby poczekała, dopóki stąd nie odejdą i wówczas przeniesiemy go do piwnicy. Wydawało się, że zrozumiała. Wykorzystując jednak naszą nieuwagę, po raz drugi powtórzyła ucieczkę, tym razem udaną. Sytuacja była identyczna jak z Bogdanem. Teraz obydwoje leżeli cicho. Ukraińcy pomyśleli, że nie żyją i w piwnicy nikogo już nie ma, więc po kilku minutach odeszli. Słoma w tym czasie szybko się spaliła, nie powodując żadnych szkód.<br /><br />Teraz wyszliśmy na podwórko i przenieśliśmy ich do piwnicy. Obwiązaliśmy im rany podartymi prześcieradłami przesiedzieliśmy tam do rana dnia dzisiejszego. Skoro tylko nastał świt, przybiegł do nas jeden ze znajomych z informacją, że szpital przy Płockiej przyjmuje rannych, ale zdrowe osoby rozstrzeliwują. Powiedział nam również, że Was wczoraj rozstrzelali. Teraz dopiero ojciec Twój dowiedział się o Waszej pewnej śmieci.<br /><br />Po krótkiej rozmowie postanowiliśmy podjąć ryzyko i uratować im życie. Było nas razem siedem osób, w tym dwie ranne. Zrobiliśmy prowizoryczne nosze dla Ireny, bo nie mogła stanąć na nogi, a Bogdan, lżej ranny, wspierając się na ramionach dwóch mężczyzn, szedł wolno o własnych siłach. Irenę niósł Twój ojciec z innym mężczyzną. Ja szedłem obok nich. Szliśmy wyludnioną ulicą Płocką. Zbliżaliśmy się do szpitala. Kiedy znaleźliśmy się na wprost głównej bramy, od strony ulicy Górczewskiej ujrzeliśmy przy niej, w odległości około dwudziestu metrów, kilku uzbrojonych Niemców stojących w rozkroju. Z ulicy Górczewskiej skręciliśmy w alejkę prowadzącą do bramy. Szliśmy bardzo powoli w ich stronę. Niemcy puścili serię z karabinu maszynowego, trafiając w obie nogi Twojego ojca. W tym momencie nosze z Ireną puścił i upadł ranny na ziemię. Powstało zamieszanie, a mnie udało się niepostrzeżenie odskoczyć od nich i dołączyć do grupy dwudziestu osób stojących obok szpitala, nad wcześniej wykopanymi rowami schronu przeciwlotniczego. Służyły one teraz do grzebania rozstrzelanych. Będąc wśród nich, obserwowałem dalsze wydarzenia.<br /><br />Podszedł do nich jeden z Niemców, pokazał niewielki mur stojący przy budynku szpitalnym i kazał Bogdanowi i pomagającym mu mężczyznom stanąć przed nim do egzekucji. Leżąc na noszach i widząc, że idą pod mur, Irena zaczęła przeraźliwie krzyczeć. Wtedy stanął nad nią Niemiec i strzeli jej w usta. Martwą rzucili do rowu i zasypali ziemią. Bogdana i dwóch pozostałych rozstrzelali kilka sekund później, a Twojego ojca, rannego w nogi, wrzucili do rowu i na rozkaz Niemca próbowali zasypać żywcem.<br /><br />Wśród nas był tylko jeden szpadel, a pozostali zasypywali rękami. Ojciec, kiedy poczuł na sobie grubszą warstwę ziemi, unosił się i zrzucał z siebie ziemię. Tak powtarzało się kilka razy. Zdenerwowany Niemiec rozkazał trzymającemu szpadel uderzyć go w głowę. Zbyt długo się namyślał i nie wykonywał rozkazu. Podszedł do niego Niemiec i strzelił mu w głowę. Wpadł martwy do dołu. Szpadel dał innemu z nas z tym samym poleceniem. Widząc, co przed chwilą się stało, podszedł do Twojego ojca i patrząc w odwrotnym kierunku uderzył go w głowę. Teraz stracił przytomność i został zasypany. Od tego zdarzenia upłynęło pół godziny i przywieziono rozkaz wstrzymania egzekucji ludności cywilnej. Wówczas ustawili nas w dwuszeregu i przyprowadzili do warsztatów kolejowych".<br /><br />Na tym zakończył opowiadanie.<br /><br />(ciąg dalszy nastąpi)<br /><br /><br /><br /><a style="font-weight: bold;" href="http://blogmedia24-historia.blogspot.com/2009/09/czesaw-adamusik-wspomnienia-czesc-1.html">Czesław Adamusik - wspomnienia część 1</a><br /><br /><a style="font-weight: bold;" href="http://blogmedia24-historia.blogspot.com/2009/09/czesaw-adamusik-wspomnienia-czesc-2.html">Czesław Adamusik - wspomnienia część 2</a><br /><br /><br /></div>Foxxhttp://www.blogger.com/profile/11163043276189497800noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7172247892925115967.post-55245447212092003592009-09-20T13:08:00.004+02:002009-09-20T13:17:09.232+02:00Czesław Adamusik - wspomnienia część 2<div style="text-align: justify;"><br /><br />Dzisiaj ciąg dalszy - zapraszamy:<br /><br />Przytuliliśmy się mocno do siebie, a matka zapłakana kilkakrotnie mnie ucałowała, a potem w ślad za innymi, rzuciliśmy się twarzą do ziemi. W tej pozycji ckm-y były bezużyteczne. Matkę miałem przy prawym boku. Lewą ręką objęła mnie za szyję, a ja prawą ręką chwyciłem ją za kciuk i mocno ściskając, czułem w nim wyraźne bicie pulsu.<a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEheqdSiwsz8NmuUhyphenhyphen67rLE7q8mN7X0xiW15W8obnFqLQmk4zu4NkJjToVNfDo86CoMSYmNtbsoF_rWTBufKZqv0mU2siOAVq8MZYeT0KFJtu-2DvCZdULdYN3NGcqqbVJ5MDrOgGOg59seM/s1600-h/obraz6.jpg"><img style="margin: 0pt 0pt 10px 10px; float: right; cursor: pointer; width: 226px; height: 320px;" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEheqdSiwsz8NmuUhyphenhyphen67rLE7q8mN7X0xiW15W8obnFqLQmk4zu4NkJjToVNfDo86CoMSYmNtbsoF_rWTBufKZqv0mU2siOAVq8MZYeT0KFJtu-2DvCZdULdYN3NGcqqbVJ5MDrOgGOg59seM/s320/obraz6.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5383506359772301666" border="0" /></a><br /><br />Lewą rękę wyciągnąłem do przodu ponad głowę. Tak leżąc, z czołem opartym o ziemię, czekaliśmy tylko na śmierć. Po kilkudziesięciu sekundach usłyszeliśmy zbliżających się do nas Ukraińców. Wkrótce byli już między nami i padły pierwsze strzały z ręcznej broni. Po chwili, z różnych stron, dochodziły jęki rannych i wołania: ,,Dobij!”. Kiedy powoli zbliżali się w naszym kierunku, wyraźnie słyszałem wesołą ukraińską rozmowę i coraz głośniejsze strzały. Wkrótce czułem, że stoją obok mnie. Trzymając kurczowo matki palec, czekałem w bezruchu w ogromnym napięciu. Po kilku sekundach padł ogłuszający strzał i Ukrainiec odszedł o parę kroków dalej. Nie czując bólu i nie tracąc przytomności, wiedziałem, że nie jestem ranny. Egzekucja trwała jeszcze parę minut i żołnierze wycofali się do ulicy. Pozostało wielu zabitych i jęczących z bólu rannych.<br />Wykorzystując ich nieobecność, uniosłem lekko głowę i spostrzegłem na mojej lewej, wyciągniętej ręce, zakrzepłą krew moich sąsiadów. W tym też momencie słyszałem jakby przelewanie się płynów w matki wnętrznościach, a puls w jej kciuku stopniowo słabł, aż przestał być wyczuwalny. Zaniepokojony odezwałem się półgłosem: ,,Mamo, żyjesz? Odezwij się!”. Kompletna cisza.<br /><br />Upłynęło kilka sekund i poczułem, że mój prawy bok jest mokry. To była jej krew. Jeszcze kilka razy potrząsnąłem ręką matki, pytając coraz głośniej: ,,Mamo! Mamo! Żyjesz czy nie?!”. Nie odezwała się więcej.<br /><br />Teraz byłem już sam. Trzymając jej zimny kciuk, wiedziałem, że ojciec mój, siostra Irena i jej mąż Bogdan nie dowiedzą się nigdy prawdy. Myślałem, gdzie mogą być i w jakiej są sytuacji.<br /><br />Po kilkunastu minutach powrócili Ukraińcy kontynuować egzekucję, w sposób podobny do poprzedniego. Chodząc między nami, strzelali przez około dwadzieścia minut. Jeden z nich zatrzymał się obok mnie. Słysząc trzask zamka karabinowego wstrzymywałem nawet oddech, ale nie miałem już żadnej nadziei. Padł strzał, a po chwili usłyszałem jęk leżącego obok mnie mężczyzny i wołanie: ,,Dobij!’’. Ukrainiec odszedł parę kroków dalej, a ,,Dobij!’’ powtórzyło się jeszcze kilka razy i ucichło. Odeszli po raz drugi. Znów zapanowała cisza, a wśród niej, rozmyślając o pozostałych najbliższych mi osobach, powstało we mnie teraz ogromne pragnienie życia.<br />Zacząłem się gorąco modlić. Zwracając się do Boga, najczęściej powtarzałem: „Boże ocal mnie, ratuj!”. Od tej pory modliłem się nieustannie, tak jak potrafiłem, po dziecięcemu, tak jak dziecko prosi swojego ojca o to, na czym mu bardzo zależy. Modląc się, usłyszałem rozmowę zbliżających się do nas Ukraińców, a po chwili, kontynuowanie egzekucji. Strzały i jęki rannych były coraz rzadsze. Tym razem przeżyłem najbardziej dramatyczną chwilę. Jeden z żołnierzy przechodząc, podsunął mi swój but pod lewą nogę i przerzucił ją na prawą. Udając nieboszczyka, puściłem ją bezwładnie.<br /><br />Serce biło mi mocno, a w myśli powtarzałem: „Boże, Boże ratuj”. Wycofywanie się i powracanie Ukraińców następowało jeszcze kilkakrotnie. Kiedy powrócili po raz szósty - ostatni, panowała kompletna cisza. Nikt nie wołał: „Dobij”. I nikt nie jęczał. Nie padł już ani jeden strzał. Słyszałem tylko rozmawiających Ukraińców. Kiedy odeszli, nastał zmrok. Miałem nadzieję, że do rana już nie przyjdą. Teraz powstała iskierka nadziei, ale byłem bezradny. Nie wiedziałem, co mam począć. Próbować ucieczki? Ale dokąd? Jasna, księżycowa noc i palące się o kilkadziesiąt metrów budynki, przypominały raczej dzień niż noc. Pozostanie natomiast w tym miejscu do rana oznaczało pewną śmierć. Wyczerpany psychicznie i fizycznie, modląc się, usnąłem wbrew własnej woli. Obudził mnie szelest łęcin ziemniaczanych, który z upływem sekund stawał się coraz wyraźniejszy. Ktoś powoli zbliżał się. Po chwili zatrzymali się przy mnie. Leżąc prawie sparaliżowany ze strachu, usłyszałem szeptaną, polską mowę. Uniosłem lekko głowę i ujrzałem cztery osoby czołgające się po ziemi. Kiedy mnie zobaczyli, natychmiast zapytali, czy jestem ranny i dodali: „Jeśli nie, to dołącz do nas, będziemy uciekać”.<br /><br />Wysunąłem się spod sztywnej ręki matki i patrząc na nią, pożegnałem się po raz ostatni. Dołączyłem do nich i czołgając się pomiędzy trupami, ruszyliśmy w stronę torów kolejowych. Mijaliśmy dziesiątki martwych ciał z roztrzaskanymi głowami lub rozprutymi brzuchami i wnętrznościami leżącymi obok nich. Przez pół godziny przeszliśmy około trzydziestu metrów, a do torów pozostało jeszcze dwadzieścia.<br /><br />(ciąg dalszy nastąpi)<br /><br /><br /><a style="font-weight: bold;" href="http://blogmedia24-historia.blogspot.com/2009/09/czesaw-adamusik-wspomnienia-czesc-1.html"><br />Czesław Adamusik - wspomnienia część 1</a><br /><br /><br /><br /></div>Foxxhttp://www.blogger.com/profile/11163043276189497800noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-7172247892925115967.post-55297807473544629992009-09-12T13:14:00.011+02:002009-09-12T14:09:01.486+02:00Czesław Adamusik - wspomnienia część 1<div style="text-align: justify;">
<br />Dzięki pomocy Nurniego, publikujemy pierwszą część wspomnień Czesława Adamusika pod tytułem "Przeżyłem własną śmierć".
<br /></div>
<br /><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj7sXY3lhC6f_fZC4Ku9C274_QDkx0RrNwRe-VfDMaQAlTODA3ODSXF71IKm7Q9NDC9e5ehSCMKwVBhw8pfyZFFzTpiyPkNFgC59WVP95Tr7jEq5ZPRNQqoy2_tS_BnpQHTLq5Tpboe-CpO/s1600-h/obraz.jpg"><img style="margin: 0px auto 10px; display: block; text-align: center; cursor: pointer; width: 300px; height: 400px;" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj7sXY3lhC6f_fZC4Ku9C274_QDkx0RrNwRe-VfDMaQAlTODA3ODSXF71IKm7Q9NDC9e5ehSCMKwVBhw8pfyZFFzTpiyPkNFgC59WVP95Tr7jEq5ZPRNQqoy2_tS_BnpQHTLq5Tpboe-CpO/s400/obraz.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5380538646061930594" border="0" /></a>
<br /><div style="text-align: justify;"><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEib94lUT7JYiIBICrzD1QtBn029ABpU9yRjbGQt231oSuq7Ww7vWWA4WeK4m1lwuUQeh_9xpCQ8kbyjytBkJi5NiccH4dV8ePb8DdlrQ3MpMp1JRuYFLbx6gU0kzfcBJunhNXffAlxBjc-u/s1600-h/obraz2.jpg"><img style="margin: 0pt 10px 10px 0pt; float: left; cursor: pointer; width: 200px; height: 150px;" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEib94lUT7JYiIBICrzD1QtBn029ABpU9yRjbGQt231oSuq7Ww7vWWA4WeK4m1lwuUQeh_9xpCQ8kbyjytBkJi5NiccH4dV8ePb8DdlrQ3MpMp1JRuYFLbx6gU0kzfcBJunhNXffAlxBjc-u/s200/obraz2.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5380539416217051986" border="0" /></a>Aby przybliżyć postać autora, zacznijmy od biografii. Czesław Adamusik, urodzony 22 kwietnia 1931 roku w Grodzisku Mazowieckim. Po dwóch miesiącach życia wraz z rodzicami i starszą o siedem lat siostrą Ireną, wyjechali do Warszawy w poszukiwaniu pracy. Jego ojciec był mechanikiem, natomiast matka, zajmowała się domem. Po przeprowadzce wychowywał się na warszawskiej Woli, zamieszkując w jednej z kamienic przy ulicy Gostyńskiej (obecnie ulicy Grenady). W chwili wybuchu Powstania Warszawskiego miał kontynuować swoją edukację w klasie siódmej, w Szkole Podstawowej nr 125 (obecnie Gimnazjum nr 47). Już w pierwszych dniach powstańczych rozstał się z ojcem, siostrą i szwagrem. Niedługo po tym sam miał zginąć, jednak jak mówi sam o sobie: "Przeżyłem własną śmierć".
<br />
<br />Tyle szczęścia nie mieli jedna pozostali członkowie jego rodziny. Matka została rozstrzelana dnia 5 sierpnia 1944 roku, podczas masowych egzekucji, przy ulicy Górczewskiej. Tego samego dnia rozstrzelano resztę jego najbliższych. Zginęli w drodze do szpitala przy ulicy Płockiej. Egzekucję matki widział na własne oczy, o śmierci ojca, siostry i szwagra dowiedział się przypadkowo, podczas spotkania z jednym ze świadków tego tragiczne zdarzenia. Jako osierocony chłopiec mógł liczyć na pomoc otoczenia, dodatkowo wiele razy doświadczył szczęścia w nieszczęściu. Zaprowadzony przez Niemców do hali Warsztatów Kolejowych, spotkał tam matkę swojego szwagra, która przejęła nad nim opiekę. Po wypuszczeniu na wolność pozostał z nią jeszcze przez dwa tygodnie. Następnie gryziony wyrzutami sumienia, postanowił udać się do swojego ojca chrzestnego zamieszkałego w Grodzisku Mazowieckim.
<br /></div><span style="font-weight: bold;font-size:130%;" >
<br />Przeżyłem własną śmierć</span>
<br />
<br />1 sierpnia 1944 – wtorek
<br />
<br /><div style="text-align: justify;">Dzień letni, ciepły i słoneczny. Tego dnia jako trzynastoletni chłopiec zabawiałem się beztrosko z kolegami, grając w różne gry podwórkowe. Pozostał jeszcze miesiąc wakacji, a od września do siódmej klasy szkoły podstawowej. Mieszkałem przy ul. Gostyńskiej 19/21 z rodzicami i starszą o siedem lat siostrą, od trzech miesięcy mężatką.
<br /></div>
<br /><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgBfo-JWBE-u4XzkMpYlL_lK6656BSx0zPBBJoveqaD9E-Y-w2XZ1pcxQF6KXAGg5vZWAY6oHdBk3-pjtPhh3V6VeSmQPqz7cv4luBk128Lrtb9bjjKCwiUp2-IqjLPQ8ySBHrqxNJ-KN6s/s1600-h/obraz3.jpg"><img style="margin: 0px auto 10px; display: block; text-align: center; cursor: pointer; width: 290px; height: 400px;" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgBfo-JWBE-u4XzkMpYlL_lK6656BSx0zPBBJoveqaD9E-Y-w2XZ1pcxQF6KXAGg5vZWAY6oHdBk3-pjtPhh3V6VeSmQPqz7cv4luBk128Lrtb9bjjKCwiUp2-IqjLPQ8ySBHrqxNJ-KN6s/s400/obraz3.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5380540036113866370" border="0" /></a>
<br /><div style="text-align: justify;">W tym dniu około godziny 16 na podwórku zbierały się małe grupki ludzi i o czymś nieprzerwanie rozmawiały. Zabawy poobiedniej już nie było, bo wszystkim, nawet moim kolegom, udzieliła się atmosfera tajemniczości, która z upływem czasu stawała się coraz bardziej niepokojąca. Zaciekawiony tą sytuacją i nie czekając na wiadomości z podwórka, wybiegłem na ulicę. Kiedy spostrzegłem młodych mężczyzn w długich letnich płaszczach, spacerujących po chodniku, domyśliłem się, że na coś się zanosi. U jednego z nich spostrzegłem wystającą spod płaszcza lufę karabinu. Zniecierpliwieni, co pewien czas spoglądali na zegarki. O godzinie 17 zawyły syreny i na ich rękach pojawiły się biało-czerwone opaski z napisem A.K.
<br />
<br />Nieco przerażony pobiegłem do rodziców. Stali w oknie i przyglądali się powstańcom atakującym szkołę nr 125, w której podczas okupacji kwaterowali Niemcy. Po krótkiej walce szkołę zdobyto.
<br /></div><div style="text-align: center;"><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhKR2InpeOKsC_N3b-dA0SloQh3GAn_a1TQjap-4V4BbvCvKnl_q0_RFFtxmEK_mU-23dp8t_jmd-KrRlEaCdaJDMS9BVdX-pyZvQSHl4NblHkZ8oym3dsSpJhoIfNM6_XgtRGrvsDpIIll/s1600-h/obraz4.jpg"><img style="margin: 0px auto 10px; display: block; text-align: center; cursor: pointer; width: 320px; height: 217px;" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhKR2InpeOKsC_N3b-dA0SloQh3GAn_a1TQjap-4V4BbvCvKnl_q0_RFFtxmEK_mU-23dp8t_jmd-KrRlEaCdaJDMS9BVdX-pyZvQSHl4NblHkZ8oym3dsSpJhoIfNM6_XgtRGrvsDpIIll/s320/obraz4.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5380540750587765442" border="0" /></a><span style="font-size:85%;">Nasza szkoła w czasie okupacji (1939-1945)
<br /></span></div>
<br /><div style="text-align: justify;"><div style="text-align: justify;">Wśród mieszkańców naszego domu wybuchł entuzjazm. Teraz wszyscy powtarzali: „Powstanie, powstanie”. Noc przespałem spokojnie. Natomiast rodzice, nie rozbierając się, czuwali do rana.
<br />
<br />2 sierpnia 1944 – środa
<br />
<br />Następny dzień nie przyniósł rewelacyjnych informacji. Wiadomo już było wszystkim, że walczy cała Warszawa. Co jakiś czas słychać było tylko odgłosy zaciętych walk.
<br />
<br />3 sierpnia 1944 - czwartek<a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhoivHzMoNqxNdj1j0u0lMOO1JLzARJqs2HnRqn0HrMtoXGgkd44wNuBdXTzD3c3SpOwnMKuoLR5cW6qXsaxN_5Pe1ezNoZWq07J5FeBMdOANkzsQllXg5IOiH0WP2t8dxe4u7OCPLM7sgI/s1600-h/obraz5.jpg"><img style="margin: 0pt 0pt 10px 10px; float: right; cursor: pointer; width: 143px; height: 200px;" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhoivHzMoNqxNdj1j0u0lMOO1JLzARJqs2HnRqn0HrMtoXGgkd44wNuBdXTzD3c3SpOwnMKuoLR5cW6qXsaxN_5Pe1ezNoZWq07J5FeBMdOANkzsQllXg5IOiH0WP2t8dxe4u7OCPLM7sgI/s200/obraz5.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5380542982104412498" border="0" /></a>
<br /></div>
<br /><div style="text-align: justify;">Druga noc minęła również spokojnie. Natomiast 3 sierpnia około godziny 14, czołg niemiecki spalił jeden drewniany segment naszego domu. Po tym wydarzeniu nastąpiło przygnębienie i niepewność o dalszy nasz los.
<br /><meta equiv="CONTENT-TYPE" content="text/html; charset=utf-8"><title></title><meta name="GENERATOR" content="OpenOffice.org 3.1 (Win32)"><style type="text/css"> <!-- @page { size: 21cm 29.7cm; margin: 2cm } P { margin-bottom: 0.21cm } --></style>
<br />W nocy z 3 na 4 sierpnia nisko nad domami przelatywały samoloty, zrzucając ulotki. Kilka spadło na nasze podwórko. Treść ich zachęcała do dalszej walki z niemieckim okupantem. Obiecywano, że nadejdzie pomoc.
<br />
<br />4 sierpnia 1944 - piątek
<br />
<br />Czwarty dzień powstania nie przyniósł żadnych zmian w naszej sytuacji. Wszyscy zastanawiali się tylko nad tym, co przyniesie dzień następny.
<br /></div>
<br />5 sierpnia 1944 – sobota
<br />
<br />I nadeszła sobota, 5 sierpnia. Dzień również ciepły i słoneczny. Odgłosy walk były coraz rzadsze i cichsze. Mogłoby się wydawać, że jest to dzień najspokojniejszy z dotychczasowych. Część mieszkańców rozeszła się do swoich mieszkań, inni pozostali na podwórku. Poprawiły się też nieco nastroje.
<br />
<br />Około godziny 12.30 ktoś przybiegł z ulicy i krzyknął: ,,Ukraińcy zbliżają się do naszego domu, uciekajcie! Chowajcie się!” Nie oglądając się na innych, szybko pobiegłem z wiadomością do matki. Ojca mojego, siostry Ireny i jej męża Bogdana nie było w domu ani na podwórku. Matka zarzuciła na siebie ubranie, a mnie podała ciepłą jesionkę w obawie, że możemy tu nigdy nie wrócić. Zeszliśmy z pierwszego piętra na parter, gdzie było już kilka osób. Po kilku minutach doszły do nas z ulicy pierwsze wrzaski Ukraińców, a po chwili wpadło ich kilkunastu na środek podwórka. Wymachując pistoletami, przynaglali nas do wyjścia z klatek schodowych. Było nas razem około 100 osób i tylko kilkunastu mężczyzn. Mówiono, że kobiety i dzieci wyprowadzają poza obręb walk i uwalniają lub biorą do obozu, a mężczyzn rozstrzeliwują. Matka, zwracając się do mnie, szeptała: "Dobrze, że tata z Irką i Bogdanem gdzieś uciekli".
<br />
<br />Ukraińcy rozkazali, aby wszystkie tobołki, paczki, torby i teczki pozostawić na miejscu. Pozostaliśmy z gołymi rękoma. Potem wyprowadzili nas na ulicę Gostyńską. Dołączyli jeszcze do nas nieznaną nam grupkę ludzi czekających na ulicy i poprowadzili w kierunku ulicy Górczewskiej. Tam, około trzydziestu metrów za wiaduktem kolejowym, po lewej stronie ulicy, zatrzymano nas. Była godzina 13. Od wiaduktu w stronę Jelonek stało dużo wojska, czołgów i ciężkiej broni maszynowej. Słońce prażyło, a z daleka dochodził swąd palących się domów.
<br />
<br />Ustawiono nas w dwuszeregu, tyłem do ulicy. Przed nami, w odległości około czterdziestu metrów, stał betonowy, około 2,5 metrowy, wysoki mur, a za nim duże hale warsztatów kolejowych. Od muru oddzielało nas puste pole porośnięte zdeptanymi już łęcinami ziemniaków. Po prawej stronie stał dwu- lub trzypiętrowy, murowany budynek, odwrócony tylną ścianą do pola, a lewym bokiem przylegający do muru. Z lewej strony, po nasypie biegły tory kolejowe. Pod murem budynku leżały dwie sterty martwych ciał. Wśród nich widziałem jeszcze żywych ludzi, którzy z wielkim wysiłkiem unosili głowy, spoglądając na naszą grupę.
<br />
<br /> Dwa metry przed nami stały ciężkie karabiny maszynowe, wycelowane w stronę muru. Widząc to, domyślaliśmy się, co nas czeka. Z minuty na minutę rosło napięcie. Słychać było najczęściej powtarzane, ze łzami w oczach, słowa: "Rozstrzelają nas! Rozstrzelają!"
<br />
<br />Własowcy, stojąc obok siebie, o czymś rozmawiali. Po kilku sekundach krzyknięto: "Przygotować kenkarty". Odetchnęliśmy nieco i powróciła iskierka nadziei. Trzymając przygotowane do sprawdzenia dowody osobiste, usłyszeliśmy następne polecenie: "Oddać złote przedmioty i zegarki". Matka przygotowała kolczyki i obrączkę. Kiedy wszyscy byli gotowi, Ukrainiec, przechodząc wzdłuż naszego dwuszeregu, zebrał wszystko do czapki. Po zakończeniu zbiórki usłyszeliśmy: "Pod mur!" Teraz wybuchła rozpacz. Jedni płacząc modlili się, drudzy klękając przed nimi wołali: "Nie zabijajcie nas! Nie zabijajcie!". Inni jeszcze krzyczeli: ,"Mordercy!"i obrzucali ich rozmaitymi wyzwiskami.
<br />
<br />Spojrzałem na załzawioną twarz matki. Cała drżała i nic nie mówiąc, mocno przytulała mnie do siebie. Ale nikt się nie ruszał, wszyscy stali w miejscu jakby przyrośnięci do ziemi. Rozwścieczeni naszym uporem Ukraińcy, krzyczeli nieustannie: "Pod mur! Pod mur!". My, nie reagując już na ich wrzaski, staliśmy nieruchomo. Wreszcie, zniecierpliwieni, dopadli do nas i uderzając kolbami karabinów, popychali w stronę betonowego muru. Kiedy znaleźliśmy się na środku pola, odstąpili od nas, wracając do ulicy.
<br />
<br />Staliśmy podzieleni teraz na małe, głównie rodzinne grupki, w odległości dwudziestu metrów od muru. Zniecierpliwieni własowcy dobiegli do ckm-ów a ktoś z naszej grupy krzyknął: "Położyć się, bo będą strzelać!" Teraz nastąpiły ostatnie rodzinne pożegnania.
<br />
<br />
<br />(ciąg dalszy nastąpi)
<br /></div>Foxxhttp://www.blogger.com/profile/11163043276189497800noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7172247892925115967.post-61307292791012813712009-08-15T08:00:00.002+02:002009-08-15T08:00:02.703+02:00Na Woli<div style="text-align: justify;">Połowa sierpnia 1944 r. Bronimy fabryki Bormana przy ul. Towarowej oraz tzw Kurzej Stopki - Towarowa róg Siennej. Był to mały budynek wybudowany na biuro. W czasie Powstania Warszawskiego pełnił bardzo ważną funkcję punktu obserwacyjnego na całą Syberię. Tak został nazwany teren po drugiej stronie ulicy, opanowany przez Niemców, gdzie mieściły się magazyny, składy węgla i bocznice kolejowe. Pod obserwacją mieliśmy również ul. Towarową w stronę Alej Jerozolimskich jak i w stronę ul. Chłodnej. Na wprost ul. Srebrnej mieściły się magazyny kolejowe służące w czasie Powstania Niemcom jako punkt wypadowy w stronę ul. Srebrnej i na teren fabryki Bormana. Fabryka była pod ciągłym ostrzałem z Syberii. Następowały ciągłe ataki, których celem było zdobycie fabryki i opanowanie placu Kazimierza Wielkiego w celu wbicia klina pomiędzy nasze placówki obronne. Fabryka Bormana była całkowicie spalona, pozostały tylko mury. Obrona była utrudniona i wytrwanie na tej placówce wymagało wielkiej odwagi i bohaterstwa od żołnierzy zgrupowania Chrobry II. By utrudnić ciągłe ataki nieprzyjaciela na fabrykę i domy mieszkalne znajdujące się na ulicy Towarowej dowództwo postanowiło przesunąć linie obronną na ulicę Wronią. W ten sposób bylibyśmy zabezpieczeni przed pociskami z dział i zmasowanym atakiem nieprzyjaciela. Ciągle istniała możliwość zmasowanego ataku na teren fabryki i szukano sposobu jak utrudnić nieprzyjacielowi koncentrację sił.<br /><br /> Dowódca drugiej kompanii ppr "Kos" Lech Kobyliński postanowił w porozumieniu z dowództwem zorganizować wypad na teren dworca towarowego i teren Syberii aby zorientować się w sytuacji i szukać sposobu odpowiedniej obrony lub ataku. W tym celu u dowódcy ppr "Kosa" zebrali się dowódcy plutonów i drużyn aby omówić taktykę i wybrać osoby, które zgłoszą się na ochotnika na tak trudną i niebezpieczną akcję. "Żbik" Marian Tomaszewski, zastępca dowódcy plutonu zrobił małą odprawę z chłopcami swojego plutonu. Zgłosiło się czterech: ja - "Orzeł" Henryk Łagodzki, "Moneta" Tadeusz Tarczyński, "Zenek" Zenon Wojciechowski, "Czapla" Zygmunt Krajewski. Do naszej grupy włączeni zostali dwaj Rosjanie, którzy zbiegli w pierwszych dniach z armii Kamińskiego i byli w kompanii "Lecha Żelaznego". Byli to "Żeńka" Eugeniusz Mulkin i "Miszka" N.N., który zginął 20 września 44. Mulkin zmarł po wojnie. Rosjan włączono do naszej grupy dlatego, że na terenie Syberii razem z oddziałami niemieckimi byli zwerbowani do armii Kamińskiego Rosjanie i Ukraińcy. W razie spotkania nasza drużyna udawałaby Ukraińców.<br /><br /> Przed wypadem omawiano szczegóły działania naszej grupy, uzbrojenie, rozpoznanie terenu, rozmieszczenie stanowisk ogniowych, kto będzie prowadził. Wypadło na "Monetę" i na mie - mieliśmy się wzajemnie uzupełniać, w miarę dobrze znaliśmy teren. Przygotowania do wyprawy trwały dość długo. Teren był ogrodzony wysokim ceglanym murem. Musieliśmy być przygotowani na wszelkie niespodzianki. Na teren prowadziła tylko jedna ciężka żelazna brama i nie wiadomo było co nas za nią spotka. Trzeba było zawczasu przemyśleć sposób na drogę powrotną. Przed wyprawą spotkaliśmy się z Rosjanami, musieliśmy ich poznać i ustalić sposób porozumiewania się, co nie było łatwe gdyż obaj słabo mówili po polsku. Jakoś udało się nam to pokonać. Po zapoznaniu się z terenem i rozpoznaniu stanowisk mieliśmy podpalić magazyny dworca towarowego i następnie wycofać się.<br /><br /> Przygotowaliśmy broń, granaty, butelki z benzyna i czekaliśmy na rozkaz. Gdy zupełnie się ściemniło przyszedł rozkaz wymarszu. Teraz wszystko zależało od naszego sprytu, zaangażowania i dyscypliny. Wcześniej omówiliśmy zadania i sposób porozumienia. Wyruszamy z fabryki Bormana. Na czele "Moneta", następnie "Żeńka", ja trzeci. Idziemy gęsiego wzdłuż muru fabryki w stronę ul. Srebrnej. Musimy uważać bo wszędzie jest pełno szkła, które za każdym stąpnięciem wydaje zgrzyt, który ostro dźwięczy w uszach. Owijamy buty szmatami, które wcześniej przygotowaliśmy. Ciemno, nic nie widać, idziemy wolno i czujnie. Mijamy okna naszego posterunku a pod nim ciało zabitego w pierwszych dniach powstania. Trup mino wielokrotnego polewania benzyną i palenia nadal potwornie cuchnie. Niechcący wszedłem na rozkładające się ciało. Dobrze się stało, że miałem but owinięty szmatą - nie mógłbym dalej iść. Szybko zerwałem szmatę i owinąłem but chustką.<br /><br /> Dochodzimy do ul. Srebrnej, jesteśmy na wprost bramy. Przystajemy nasłuchując, panuje cisza. Tylko co jakiś czas rozbłyska rakieta, oświetlając teren. Teraz pojedynczymi skokami pokonujemy jezdnię i zatrzymujemy się przy żelaznej bramie, nie w pełni zamkniętej. Zaglądamy do środka, cisza. Za bramą murowana budka. Moneta ostrożnie podchodzi i zagląda do środka. Pusto, nie ma nikogo. Ruchem ręki przywołuje nas, cicho naradzamy się. Zostawiamy jednego, reszta zbliża się w cieniu muru do magazynów dworca. Co jakiś czas rakieta oświetla teren, wtedy padamy na ziemię. Światło rakiet pozwala nam zorientować się co do kierunku marszu. Rozpoznajemy dwa stanowiska karabinów maszynowych oraz w dali między budynkami lufę działa. Dalej iść nie możemy, jest zbyt niebezpiecznie. Postanawiamy wycofać się i podpalić magazyny.<br /><br /> W pewnej chwili na tle rozbłyskującej rakiety zobaczyliśmy liczne sylwetki i usłyszeliśmy głosy. Wycofujemy się, to ostatnia chwila. Pozostaje tylko "Miszka", który ma podpalić magazyny i szybko się wycofać. Zostawiamy mu butelki z benzyną a sami szybko wycofujemy się w pobliże murowanej budki. "Miszka" pozostał ponieważ mówił po rosyjsku i w razie wpadki mógł się uratować bo obaj z "Żeńką" założyli niemieckie mundury. Dłużej nie mogliśmy pozostać, rozpoznaliśmy tylko kilka punktów ogniowych, nie było możliwości poruszania się po tak niebezpiecznym terenie. Kryjąc się starannie powoli wycofaliśmy się w stronę bramy. Gdy byliśmy w pobliżu budki, skryliśmy się za nią i daliśmy znak "Miszce" by podpalił magazyny. No i stało się. Pokazał się ogień, w jego świetle widać było poruszającą się wzdłuż magazynów sylwetkę. "Miszka" nie zdążył podpalić następnych lontów bo rozszczekały się karabiny maszynowe. Teren został oświetlony rakietami, zrobiło się widno jak w dzień. Nie mogąc wykonać zadania "Miszka" serwował się ucieczką z niebezpiecznego miejsca w stronę zbawczej bramy i budki, za którą i my się skryliśmy.<br /><br /> Powstało piekło na ziemi. Nie mogliśmy ruszyć się z miejsca, kule gwizdały wokół nas. Trzeba było zdecydować się na odwrót i przebiec kilka metrów do zbawczej bramy, za którą było bezpiecznie. Karabin maszynowy wstrzeliwał się siejąc zniszczenie. Kule wyrywały kawałki muru, które raniły. Trzeba się było szybko decydować by przebiec pod gradem kul. Wsłuchiwaliśmy się w każdą serię i gdy ta się kończyła przebiegaliśmy pojedynczo za bramę. Była to ostatnia chwila, słychać było głosy zbliżających się Niemców i Ukraińców. Zadanie nie zostało w pełni wykonane, ale nie było możliwości dalszego przebywania na tym terenie. "Miszka" działał zbyt pospiesznie i nerwowo, zapalone lonty gasły. Niemcy zauważyli, że się coś dzieje i rozpoczęli ostrzał z broni maszynowej. Za bramą czekaliśmy na "Miszkę", który dobiegł zdyszany, ale cały i zdenerwowany, że nie wykonał zadania i magazynów nie podpalił.<br /><br /> Teraz musieliśmy się szybko wycofać, nie było czasu na wzajemne oskarżanie się. Karabin maszynowy ciągle jeszcze wściekle ujadał, ale my byliśmy bezpieczni. Szybko gęsiego pod murem Syberii przebiegaliśmy w stronę ul. Kolejowej i tam na druga stronę ulicy. Znaleźliśmy się wśród swoich, którzy czekali i cieszyli się, że wracamy cali i zdrowi. Łącznik dowódcy plutonu zaprowadził nas na ul. Łucką do ppr. "Kosa" by zdać relację z wyprawy. Zastępca dowódcy plutonu plut. podch. "Żbik" cały czas obserwował przez lornetkę przebieg akcji na terenie Syberii z ostatniego piętra budynku Garbochemii, ukryty za workami z piaskiem. Niemcy wiedzieli, że z budynku po drugiej stronie mieszczą się posterunki polskie i za wszelką cenę chcieli nas stamtąd wykurzyć. Cały czas wszystkie okna były ostrzeliwane, tak że nie pomagały worki z piaskiem. Do tego cały budynek był ostrzeliwany z działka. Naszym zadaniem było rozpoznanie jego stanowiska i ewentualne zniszczenie, co jak się okazało nie było łatwe.<br /><br /> Gdy dotarliśmy do dowództwa, najpierw poczęstowano nas herbatą i mogliśmy chwilę odpocząć po trudach wyprawy. Około godziny po naszym przybyciu dotarł "Żbik" i wtedy w obecności ppr. "Kosa" zdaliśmy relację z nie w pełni udanej wyprawy. "Żbik" uzupełniał nasze wypowiedzi własnymi spostrzeżeniami. Jak się okazało, nasza wyprawa nie była aż taka bezowocna a to dlatego, że "Żbik" obserwował naszą akcję przez lornetkę i odkrywał stanowiska ogniowe. Dostrzegał to czego my nie mogliśmy zauważyć przy nawale ognia jakim byliśmy zasypani. Najważniejsze, że wróciliśmy cali i zdrowi, nie licząc zadrapań i stłuczeń. Mogliśmy teraz odpocząć na kwaterze mieszczącej się na ul. Śliskiej 50 gdzie musieliśmy jeszcze tej nocy dotrzeć. Po odprawie poczęstowano nas kolacją i po drodze musieliśmy odprowadzić Rosjan do dowództwa na ul. Żelazną 39, gdzie czekał na swoich żołnierzy ppr. "Lech Żelazny". Dotarliśmy wszyscy do dowództwa w drodze do naszej kwatery, przez podwórza Siennej 81 a następnie Żelaznej 37, dalej podkopem pod Żelazną, przez okno na parterze na ulicę Twardą 50, i następnie Twardą do ul. Śliskiej 50. Tu czekała mnie niespodzianka. U ppr. "Lecha Żelaznego" spotkałem swego rodzonego brata Kazimierza Łagodzkiego "Salamandrę", który walczył na Powiślu w zgrupowaniu Krybar, niedaleko od ul. Browarnej 20 gdzie ostatnio mieszkał. Po ranieniu w rękę postanowił przedostać się do Śródmieścia by być blisko rodziców. Okazało się, że tu też może być użyteczny. Został przyjęty do oddziału "Lecha Żelaznego" i pełnił funkcje doradcze. W konspiracji skończył podchorążówkę i miał pewne doświadczenie. Szkolił młodych chłopców przyjętych do oddziału a we wrześniu przeszedł na Miedzianą 18 do dowództwa.<br /><br /> Radość z tego niespodziewanego spotkania była ogromna, do rana rozmawialiśmy ciesząc się sobą. Na drugi dzień razem z bratem poszliśmy do rodziców na ul. Łucką 14, gdzie przebywali oni w piwnicy razem z innymi mieszkańcami domu. Kwaterę i kwatermistrzostwo mieliśmy na ul. Śliskiej 50 w podwórzu na drugim piętrze. Na początku sierpnia panował tu spokój i dopiero pod konie sierpnia Niemcy zaczęli ostrzeliwać ul. Śliską, Pańską, Sienną i Złotą, tak że w krótkim czasie ulice te stały się jednym gruzowiskiem.<br /><br /> Była godzina 6-ta rano, wracaliśmy z fabryki Bormana na kwaterę. W drodze, gdy byliśmy na wysokości ul. Żelaznej usłyszeliśmy silne wybuchy. Niemcy z okolicy dworca Zachodniego ostrzeliwali z ciężkiego działa kolejowego tzw krowy lub szafy. Droga stawała się niebezpieczna, w każdej chwili mogliśmy zginąć. Nikt z drużyny nie wahał się jednak iść naprzód, czuliśmy że coś się może stać. Niebezpieczeństwo czyhało na każdym kroku, do tego brało górę zmęczenie, chcieliśmy odpocząć. Nie było to nam jednak sądzone. Widok jaki zastaliśmy na miejscu przechodził nasze wyobrażenie. Zwały gruzów w miejscu naszej kwatery, zewsząd słychać krzyki i widać zrozpaczonych ludzi biegających po gruzowisku.<br /><br /> Front budynku, oficyna, wszystko legło w gruzach, nasza kwatera na drugim piętrze znikła z powierzchni. Zawalone piwnice pełne ludzi. Wszyscy, którzy mogą odwalają belki i zwały cegieł. Z głębi piwnic słychać jęki i krzyki wołających o ratunek. "Moneta", ja i wszyscy pozostali z naszego oddziału którzy przybyli na wypoczynek zaczynamy ratować zasypanych. Widok wydobytych ludzi jest straszny, pełno krwi, urwane ręce i nogi, pełno trupów. Nie mogę znieść widoku, który muszę oglądać. Po drugiej stronie na Śliskiej 53 jest szpital a drugi szpital na Śliskiej 62 przerobiony z bóżnicy żydowskiej i tu znoszą rannych.<br /><br /> Na frontowej klatce mieściło się kwatermistrzostwo i magazyny żywności. Stropy kilku pięter zwaliły się i przygniotły ludzi tam się znajdujących. Wielu zginęło, inni wołali o pomoc. Przygniotły ich belki stropowe, nie mogli ruszyć się z miejsca. Widziałem ciągle przed sobą sylwetkę mojego kolegi pełnego energii, ratującego zasypanych. Brałem z niego przykład mimo zmęczenia. Nasi koledzy z kwatermistrzostwa zostali przywaleni gruzem a nad nimi wisiały jeszcze dwa piętra zwalonych belek, desek i gruzu. Prosili żeby ich wydobyć, co graniczyło z cudem. Inni chcieli by ich dobić, wiedząc że nie zdołamy ich wydobyć z tej plątaniny gruzów. Sytuacja stawała się coraz groźniejsza. Trzeba było podjąć męską decyzję i zastanowić się od czego zacząć.<br /><br /> "Żbik" z "Monetą" nie zastanawiali się długo. Ja im pomogłem mimo zmęczenia. Wydobyliśmy kwatermistrza co obyło się bez naruszenia pozostałych , ledwo trzymających się belek. Czekali na ten moment sanitariusze. Jeszcze jeden i jeszcze jeden uratowany. Sytuacja stawała się groźna, wszyscy mogliśmy zginąć. Gdy przesunęliśmy się do przodu i chcieliśmy wydobyć strasznie jęczącego z bólu kolegę wszystko zaczęło się osuwać i sypać. Zostałem zasypany, straciłem świadomość i tylko dzięki ofiarności kolegów przeżyłem. Przytomność odzyskałem dopiero po pewnym czasie w szpitalu na ulicy Śliskiej 62. Niedaleko stąd na Śliskiej 58 m. 12 zastała mnie wojna w 1939 r. i tu mieszkałem do 1940 r.<br /><br /><br />Ze wspomnień Henryka Stanisława Łagodzkiego, żołnierza Armii Krajowej ps. "Hrabia", "Orzeł"<br />zgrupowanie "Chrobry II", 1 batalion, 2 kompania, 1 pluton Stalag IV b, nr jen. 305785 - dzięki uprzejmości <a href="http://sppw1944.org">Stowarzyszenia Pamięci Powstania Warszawskiego 1944</a><br /><br /></div>Foxxhttp://www.blogger.com/profile/11163043276189497800noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7172247892925115967.post-2391532382169686932009-08-04T18:18:00.001+02:002009-08-08T12:53:38.145+02:00Z "Kilińskim"<div style="text-align: justify;"><br />W momencie wybuchu Powstania Warszawskiego Kedyw Kolegium C wystąpił jako kompania Kedyw Kolegium C, dowodzona przez por. Paszkowskiego (Wiktora), będąca odwodem Dowódcy Obwodu Śródmieście płka "Radwana" - Edwarda Pfeiffera.<br /><br /> Ponieważ kompania ta rozpoczęła swe działania bojowe na terenie działania Batalionu "Kiliński", w dniu 3 sierpnia płk "Radwan" włączył kompanię Kedyw Kolegium C w skład batalionu "Kiliński" jako jego 8 kompanię. W kompanii tej byłem dowódcą III plutonu. Moim zasadniczym zadaniem było opanowanie północnej strony Alej Jerozolimskich na odcinku od Marszałkowskiej do Brackiej, wybudowanie i utrzymanie barykady - przejścia przez Aleje i nie dopuszczenie do korzystania przez Niemców z tej ważnej arterii komunikacyjnej, co zostało w całości wykonane. Mój pluton rozrósł się podczas działań powstańczych do 70 stosunkowo dobrze uzbrojonych ludzi i jego zadania znacznie się powiększyły. Brał on udział w wielu walkach poza zasadniczym terenem swego działania, jak: wsparcie ataku na budynek PAST'y przy ul.Zielnej, przebicie drogi przez Saski Ogród dla wycofującej się Starówki, w której to akcji dowodziłem specjalnie zorganizowaną kompanią szturmową wychodzącą do akcji z ruin gmachu Giełdy, Królewskiej 16 i od strony ul. Granicznej celem uchwycenia przyczółka na Placu Żelaznej Bramy, obrona budynków, a właściwie ruin Gimnazjum Górskiego, o utrzymanie stanowisk w restauracji Cristal (al. Jerozolimskie 10 - Bracka 16) atakowanych od strony Nowego Światu przez oddziały Dierlewangera.<br /><br /> Podczas działań powstańczych pluton mój poniósł następujące straty: 13 poległych, 31 rannych z czego czterech 2-krotnie, a w wyniku odniesionych ran z dalszej walki zostało wyeliminowanych 14, którzy do końca Powstania przebywali w szpitalach powstańczych. Ja byłem ranny jeden raz w prawą rękę, lecz nie przerwałem dowodzenia plutonem.<br /><br /> Zmiany organizacyjne, jakie zostały wprowadzone w połowie września, a to objęcie dowodzenia kompanią przez ppor. Henryka Jakubowskiego "Wojtka" wobec udania się do szpitala por. Paszkowskiego, jak też ponowne podporządkowanie kompanii płk. "Radwanowi" wobec faktycznego rozbicia batalionu im. Kilińskiego, w niczym nie zmieniły zadań mojego plutonu, który do ostatniego dnia Powstania utrzymał powierzone sobie odcinki walki w Alejach Jerozolimskich.<br /><br /><br />Ze wspomnień Antoniego Bieniaszewskiego, podporucznika Armii Krajowej ps. "Antek", dowódcy III plutonu 8 kompanii Kedyw Kolegium C, batalion "Kiliński" - dzięki uprzejmości <a href="http://sppw1944.org/">Stowarzyszenia Pamięci Powstania Warszawskiego 1944</a><br /></div>Foxxhttp://www.blogger.com/profile/11163043276189497800noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7172247892925115967.post-4928683317401746772009-08-03T08:00:00.003+02:002009-08-03T17:20:06.325+02:00Żoliborz - początek<div style="text-align: justify;"><br /><br />Północna część Warszawy obejmowała w czasie okupacji i Powstania Żoliborz z Marymontem, Bielany i Powązki. Od środkowej części miasta Żoliborz oddzielały tory Dworca Gdańskiego, których bocznica załadunkowa oddzielała Żoliborz od Powązek.<br /><br />Komunikacja z Żoliborzem do reszty miasta odbywała się tylko dwoma ulicami - wiaduktem nad Dworcem Gdańskim, przechodzącym w ul. Bonifraterską oraz Wisłostradą. Oba te połączenia kontrolowała wybudowana przez Rosję Carską w XIX w. Cytadela silnie obsadzona przez Niemców. Między Powązkami i Żoliborzem był brukowany trakt przecinający tory bocznicy, w czasie Powstania również pod niemiecką kontrolą sprawowaną przez kursujący tam pociąg pancerny, ostrzeliwujący Żoliborz, w tym głównie klasztor Sióstr Zmartwychwstania Pańskiego na ul. Krasińskiego róg ul. Stołecznej (obecnie ks. Jerzego Popiełuszki).<br /><br /> Od zachodu i północy Niemcy obsadzili Instytut Chemiczny, szkołę przy ul. Kolektorskiej, CIF (obecnie AWF) i Szkołę Gazową przy ul. Gdańskiej (obecnie tereny ul. Dembowskiego).<br /><br /> Wschodnią granicę Żoliborza stanowiła Wisła, która przez cały czas Powstania była swobodnie dostępna. Jednak 30 września, gdy zaplanowano przejście żołnierzy Żywiciela na praski brzeg, wał wiślany został mocno obsadzony przez Niemców.<br /><br /> Powstanie na Żoliborzu wybuchło dużo wcześniej niż przewidywały rozkazy. O godz. 13.30 na ul. Krasińskiego w okolicy pl. Wilsona doszło do starcia patrolu 9 kompanii dywersyjnej z patrolem niemieckich lotników.<br /><br /> Zgodnie z planem o godz. 17.00 (Godzina "W") miały być zaatakowane i obsadzone następujące punkty oporu: Cytadela, Fort Traugutta, Fort Legionów i Dworzec Gdański. Od zachodu Instytut Chemiczny, Fort Bema, Boernerowo i bateria dział na Burakowie. Od północy Centralny Instytut Wychowania Fizycznego, lotnisko bielańskie, "Waldlager" (obóz leśny) i Szkoła Gazowa na Marymoncie.<br /><br /> Potyczka, która wybuchła o godz. 13.30 przygotowała Niemców do odparcia przewidzianych ataków. Pojawiły się również czołgi.<br /><br /> Dlatego o godzinie "W" natarcia powstańców zostały krwawo odparte. Wieczorem 1 sierpnia dowódca Obwodu podjął decyzję wycofania się do Puszczy Kampinoskiej, oceniając, że nie ma żadnej szansy na dalsze prowadzenie walki. Około północy oddziały obwodu w sile około 1000 żołnierzy wymaszerowały z Żoliborza, wycofując się po osi Laski - Sieraków. Przed odejściem ppłk Żywiciel sporządził meldunek do komendanta Okręgu o podjętej decyzji z prośbą o dalsze rozkazy.<br /><br /> W godzinach rannych 2 sierpnia Komendant Okręgu polecił łączniczce, która przyniosła meldunek, wrócić na Żoliborz oraz dalej do Puszczy Kampinoskiej i przekazać ppłk Żywicielowi rozkaz natychmiastowego powrotu na opuszczone pozycje. (Łączniczka dotarła w godzinach wieczornych do ppłk Żywiciela w Sierakowie).<br /><br /> Powrotna droga nie była łatwa. Na Kolonii "Zdobycz Robotnicza" 3 sierpnia żołnierze Żywiciela musieli stoczyć ciężką kilkugodzinną walkę z Niemcami, aby wywalczyć sobie drogę do centrum Żoliborza.<br /><br /> Żoliborz nie był jednak przez te kilka dni bezpański. W rejonie pl. Wilsona i na osi ul. Mickiewicza w stronę ul. Potockiej pozostały małe grupy żołnierzy ze zgrupowania rtm. "Żmii" razem z dowódcą. W rejonie ul. Suzina w stronę Słowackiego i Potockiej jak również na pl. Wilsona pozostały plutony OW PPS. W rejonie pl. Inwalidów pozostały grupy żołnierzy ze Zgrupowania Niagara.<br /><br />4 sierpnia ppłk Niedzielski dotarł ze swymi żołnierzami do centrum Żoliborza. Następnego dnia przeprowadził reorganizację całości dotychczasowego II Obwodu i zarządził przegrupowanie oddziałów.<br /><br /><br /><br />Ze wspomnień Janusza Andrzeja Tymana, żołnierza AK pseudonim "Dzigan", zgrupowanie "Żbik", pluton 233 - dzieki uprzejmości <a href="http://sppw1944.org/">Stowarzyszenia Pamięci Powstania Warszawskiego 1944</a></div>Foxxhttp://www.blogger.com/profile/11163043276189497800noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7172247892925115967.post-34255764642156151222009-08-02T14:00:00.002+02:002009-08-03T17:20:40.150+02:00Drugi dzień sierpnia trwa...<div style="text-align: justify;"><br /><br />Noc spędziliśmy w magazynach na Stawkach. Znaleźliśmy tam duży skład panterek, używanych przez niemieckich spadochroniarzy, i naturalnie wszyscy się w nie ubraliśmy. Nadało to naszej grupie wojskowy i jednolity wygląd. Niektórzy z nas poszli do Powstania po cywilnemu. Ja miałem piękne buty z cholewami i frencz oficerski, który gdzieś znalazła pani Płachtowska. Nałożyłem na mundur panterkę i byłem niezwykle dumny z mego wyglądu. Te ubrania przydadzą się nam bardzo miesiąc później, ale o tym potem.<br /><br />Droga do PKO i Montera była odcięta. Niemcy trzymali trasę wschód-zachód. Pułkownik Radosław dał nam rozkaz udania się na Wolę. Spotkaliśmy tam- gdzieś w okolicy ulicy Wolność (sic!) - chłopców z "Zośki". Antek Wojciechowski i Kolumb jechali naszą ciężarówką. Antek nie mógł chodzić. Prowadzili ją więc we dwóch. Pierwszy zajmował się kierownicą, a drugi pedałami.<br /><br />Jechali Okopową. W pewnym momencie skręcili w ulicę na prawo. Nagle samochód ruszył wstecz z wielką szybkością. Ulicę zajmował czołg niemiecki odległy o jakieś dwieście-trzysta metrów. Znakomici szoferzy, jeden i drugi, wspaniale koordynowali swe ruchy, i wycofali się, nim Niemcy otworzyli ogień. Czołg został później zdobyty przez nas i "Zośkę". Krzysztof brał udział w jego reperacji. Uruchomiony, służył nam potem przez kilka dni.<br /><br />Droga ze Stawek na Wolę prowadziła przez Okopową i koło garbarni Pfeiffrów, gdzie pracowałem przez rok w 1943. Robotnicy fabryki, zablokowani Powstaniem na miejscu, zrobili nam owację. Nasz oddział, ubrany w panterki (około siedemdziesięciu pięciu ludzi) przechodził obok nich. Ja maszerowałem przy Stasinku Sosabowskim z Thompsonem pod pachą. Garbarze, uszczęśliwieni widokiem polskiego wojska, poznając eks-kolegę, wrzeszczeli:- Cześć Stach, brawo, hurra!- Czułem się dumny i szczęśliwy, chyba jedyny raz w trakcie dwóch miesięcy Powstania. Był to dopiero drugi dzień i mieliśmy nadzieję na nadejście pomocy- zrzutów- w bardzo bliskim czasie.<br /><br />W książce Miasto niepokonane (autorstwa Kazimierza Brandysa) znajduje się fotografia naszej grupy- chyba jedyna z całego okresu Powstania. W ogrodzie, gdzieś na Woli, oznaczyliśmy białymi prześcieradłami duży prostokąt dla samolotów na zrzuty. Niestety, niebo było puste.<br /></div><span style=";font-family:Verdana;font-size:85%;" ><br /></span><div style="text-align: center;"><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjD5iNUeNuZpgbLC-npTt2Dkpn2jsC-VH8qQyfnx_AurEtR1f_pMYNGUBxcwg2oGLeAiZDhTkSOxU7uj4lbfW42RCsX_Me8Gc96x9d85_mpY7srVOl4HP9lquToU-z2opPUJM4Vg2rtenQf/s1600-h/grupa.jpg"><img style="margin: 0px auto 10px; display: block; text-align: center; cursor: pointer; width: 400px; height: 280px;" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjD5iNUeNuZpgbLC-npTt2Dkpn2jsC-VH8qQyfnx_AurEtR1f_pMYNGUBxcwg2oGLeAiZDhTkSOxU7uj4lbfW42RCsX_Me8Gc96x9d85_mpY7srVOl4HP9lquToU-z2opPUJM4Vg2rtenQf/s400/grupa.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5352788788314970226" border="0" /></a><span style="font-size:85%;"><span style="font-family:times new roman;">Fotografia grupy żołnierzy Kolegium A zrobiona na Woli.</span></span><br /><span style="font-size:85%;"><span style="font-family:times new roman;">Stanisław Likiernik stoi w trzecim rzędzie, jako dziewiąty od prawej strony fotografii</span></span><br /></div><span style=";font-family:Verdana;font-size:85%;" ><br /></span><div style="text-align: justify;">Tegoż dnia, 2 sierpnia, zostałem wysłany przez pułkownika Radosława z patrolem do szpitala św. Zofii, zajętego przez policję niemiecką. Mój raport był nadzwyczaj prosty: budynek w dalszym ciągu w posiadaniu Niemców.<br /><br />Radosław miał na sobie pelerynę i hełm, i takim go widziałem wtedy, pierwszy i ostatni raz podczas Powstania.<br /><br />W przeddzień na Woli- inspekcja generała Bora-Komorowskiego (mój ojciec znał go dobrze z któregoś pułku kawalerii i miał o nim bardzo pozytywną opinię jako o znakomitym jeźdźcu). Pułkownik Radosław wysłał naszą grupę pod dowództwem Stasinka Sosabowskiego z zadaniem opanowania szpitala św. Zofii na rogu Żelaznej i Leszna.<br /><br />Po drodze spotkało nas niezwykle serdeczne przyjęcie ludności Woli, która przyniosła nam, co miała najlepszego: chleb, konfitury... Co tylko mogła. Było to wzruszające, tym bardziej gdy wiemy teraz, że wszyscy zostali zamordowani kilka dni później...<br /><br /><br /><br />Ze wspomnień Stanisława Likiernika, którego działalność została przedstawiona w literackiej i fabularnej formie w książce Romana Bratnego "Kolumbowie" (postać Skiernika). W czasie Powstania Warszawskiego jego szlak bojowy przebiegał przez Wolę, Stare Miasto i Czerniaków w szeregach Zgrupowania "Radosław". Trzykrotnie ranny, został odznaczony Orderem Wojennym "VIRTUTI MILITARI" klasy V-ej. Kilkakrotnie w czasie Powstania był o krok od śmierci m.in. wraz z grupą z batalionu "Zośka" przebił się przez Ogród Saski ze Starego Miasta do Śródmieścia. - dzięki uprzejmości<span style="font-size:100%;"><span style=";font-family:times new roman;font-size:100%;" > <a href="http://sppw1944.org/">Stowarzyszenia Pamięci Powstania Warszawskiego 1944</a></span></span><br /></div>Foxxhttp://www.blogger.com/profile/11163043276189497800noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7172247892925115967.post-2223198464907036262009-08-02T03:00:00.005+02:002009-08-03T17:23:29.253+02:00Walka<div style="text-align: center;"><span style="text-decoration: underline;"><br /><br /><br /></span><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhEJoxsCV71NxNrediYpRosbtvUfDxJoA4phyItXSENh0MUTtVRzMjJO-oF2yKvJ-AWJAESoNuxJ60fTa2fXHcpk3CxmdBRuToLmQmdUcnkejEnmPUa_uPHVunlCXtqWTQK8qJJAVp41szL/s1600-h/torped.jpg"><img style="margin: 0px auto 10px; display: block; text-align: center; cursor: pointer; width: 400px; height: 242px;" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhEJoxsCV71NxNrediYpRosbtvUfDxJoA4phyItXSENh0MUTtVRzMjJO-oF2yKvJ-AWJAESoNuxJ60fTa2fXHcpk3CxmdBRuToLmQmdUcnkejEnmPUa_uPHVunlCXtqWTQK8qJJAVp41szL/s400/torped.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5352781118715639202" border="0" /></a><span style="font-size:85%;">Grupa żołnierzy z plutonu por. "Torpedy" pod murem cmentarza żydowskiego na ulicy Okopowej.<br />Stoją od lewej: Marian Ławacz ps. "Marek", Krystyna Trzaska ps. "Krysia", Zenon Jackowski ps. "Adaś", Danuta Aniszewska ps. "Danka", Zbigniew Wojterkowski ps. "Sowa", klęczy Jan Romańczyk ps. "Łata</span>"<br /></div><br /><div style="text-align: justify;">Nastąpiły trudne dni walki. Zrozumieliśmy, że pomocy nie otrzymamy, że amunicji jest niewiele i każdy pocisk musi trafiać celnie. Z niecierpliwością oczekiwaliśmy zrzutów. Potrzebowaliśmy amunicji i broni, bo mieliśmy wielu ochotników, których trzeba było uzbroić. Nam też by się jeszcze dodatkowej broni przydało.<br /><br />4 sierpnia po południu otrzymałem rozkaz zajęcia wraz z kilkoma kolegami budynku po drugiej stronie ulicy Żytniej, przed barykadą, nie zajętego przez nikogo. Rozkaz wykonałem i po dokonaniu rozeznania dostrzegłem, że na rogu ulic Okopowej i Leszno, w fabryczce mydła Majdego, poruszają się Niemcy. Wraz z trzema kolegami uzbrojonymi w karabiny, udaliśmy się na strych, gdzie były otwory w murach. Koledzy zajęli stanowiska przy otworach. Każdy wybrał innego Niemca i na komendę jednocześnie strzelili trafiając trzech Niemców. Niemcy na ślepo otworzyli ogień nie robiąc nam żadnej szkody.<br /><br />6 sierpnia na ulicy Żytniej i Okopowej zluzował nas pluton por. "Sarmaka", a my zostaliśmy odkomenderowani do fabryki Kamlera. 7 sierpnia zostaliśmy skierowani do Monopolu Tytoniowego na ulicy Dzielnej. W nocy z 7 na 8 sierpnia przeszliśmy do garbarni Pfeiffera na ulicy Okopowej.<br /><br />10 sierpnia zostałem przez swojego dowódcę, por. "Torpedę", wysłany jako łącznik do dowódcy batalionu kpt. "Niebory". Kapitana nie było w swojej kwaterze, usiadłem więc na rozłożonej macie w pobliżu kwatery i czekałem. Obok mnie siedział również żołnierz, który zainteresował się moją "Błyskawicą" (pistolet maszynowy polskiej produkcji). Pokazałem mu ją dokładnie i wyjaśniłem jej działanie. Poprosił bym dał mu ją do ręki. Wyjąłem magazynek i spełniłem jego prośbę. Następnie poprosił, bym mu ją dał całą z magazynkiem, zabezpieczoną. Spełniłem również tę jego prośbę. Spuściłem iglicę, bo takie zabezpieczenie miała "Błyskawica", włożyłem magazynek, podałem mu ją i obserwowałem, co będzie z nią robił. W tym czasie powstał tumult, że idzie dowódca. Odwróciłem głowę i w tej chwili usłyszałem szczęk mojej "Błyskawicy" i zobaczyłem, jak ten żołnierz odciągnął iglicę i naciska spust. Nagłym ruchem ręki skierowałem lufę do podłogi i padła seria pod nogi kapitana "Niebory". Grupa oficerów towarzyszących kapitanowi "Nieborze", wzięła mnie w obroty i chciała postawić pod sąd wojenny. Z opresji wyratował mnie kapitan "Niebora", który powiedział: "Co chcecie od niego, żeby nie przytomność jego działania, ja bym już nie żył." Dostałem meldunek i zamyślony poszedłem na kwaterę.<br /></div><br /><br />Ze wspomnień Jana Romańczyka, ps. "Łata" z batalionu "Miotła" - dzięki uprzejmości<br /><div style="text-align: justify;"><a href="http://sppw1944.org/">Stowarzyszenia Pamięci Powstania Warszawskiego 1944</a>.<br /></div>Foxxhttp://www.blogger.com/profile/11163043276189497800noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7172247892925115967.post-68269988665636904342009-08-01T23:30:00.006+02:002009-08-08T12:56:36.378+02:00Wola - początek1-szy sierpnia. Tego dnia nie odbyło się zaplanowane na godzinę 17-tą zebranie konspiracyjne. Od godz. 16-tej czekaliśmy z kolegą Kazikiem Szeromskim ("Reszka"). Zebrania odbywały się w moim mieszkaniu w Warszawie przy ul. Łuckiej 14. O godz. 16.30 przyszła łączniczka i powiedziała, że wszystkich zawiadomiła i zebranie się nie odbędzie. Gdyby ktoś przyszedł to niech się zgłosi do najbliższego oddziału AK walczącego w okolicy zamieszkania. Oznajmiła, że Powstanie ma wybuchnąć o godz. 17.00. Tak też się stało. Z balkonu mojego mieszkania widzieliśmy oddziały maszerujące w zwartym szyku wzdłuż ulicy Wroniej w kierunku Chłodnej. Obserwację mieliśmy utrudnioną ze względu na ostrzał od ul. Towarowej. Rodzice jeszcze nie wrócili z miasta. Zostawiłem kartkę, że niedługo wrócę. Zdecydowaliśmy razem z Kazikiem, że przyłączymy się do jakiegoś oddziału, ale to nie było takie łatwe. Z ulicy Wroniej skierowano nas na pl. Kazimierza a stamtąd na ul. Sienną 63. Lecz i tu nie byliśmy długo. Trafiliśmy na oddziały dopiero się organizujące, nie posiadające broni a my chcieliśmy walczyć za wszelką cenę. Tu siedzieliśmy jak inni w oczekiwaniu na broń, która nigdy nie miała nadejść. Około północy dołączyliśmy do patrolu, który kierował się na ul. Grzybowską do browaru Habersbuscha. Cały czas pod silnym ostrzałem chyłkiem pod murami przebiegaliśmy ulicę. Nad ranem z 1-szego na 2-go sierpnia 1944 r. dotarliśmy do browaru. Tu pełno ludzi, ruch jak w ulu, jedni wchodzą, drudzy przechodzą, biegają łącznicy z meldunkami. Większość jednak śpi na stołach i ławach, są już pierwsi jeńcy niemieccy zamknięci w garażach od ul. Grzybowskiej.<br /><div style="text-align: justify;"><br /> Tu właśnie spotykam wielu kolegów i znajomych. Nikt nie posiada broni, ale każdy się rwie do akcji, każdy chce walczyć ze znienawidzonym wrogiem. 2-go sierpnia nadal nie zorganizowani, a jest nas już trzech bo dołączył do nas Mietek Chonorowicz "Rondel". Kierujemy się w stronę ul. Pańskiej i Siennej gdzie dołącza do na Tadek Tarczyński "Moneta" oraz na Siennej Sylwek Zgodziński. Jest nas pięciu więc po krótkiej naradzie i za poradą starszych postanowiliśmy pomóc przenieść paczki z granatami tzw. sidolki z placu Grzybowskiego 8 na plac Kercelego. Zadanie okazało się bardzo trudne. Ulica Twarda jest nie do przebycia, wszędzie pełno trupów. To ostrzał z Pasty. Trzymają w szachu cały pl. Grzybowski i ul. Twardą. Kule gwiżdżą a my skokami od bramy do bramy przebiegamy pojedynczo pod murami. Ludzie ostrzegają nas byśmy nie szli w tym kierunku ze względu na ostrzał i gołębiarzy pojawiających się na przyległych dachach. Nie słuchamy ostrzeżeń, chcemy walczyć a to jest jedyna szansa na zdobycie broni. Szczęśliwie dotarliśmy w pobliże kościoła Wszystkich Świętych, teraz tylko przebiec jezdnię i będziemy na miejscu. Zbieramy się na odwagę i pojedynczo, klucząc dopadamy zbawczej bramy. Cekaem tłucze zachłystując się całymi seriami. Wyczuwamy małą przerwę między seriami i wtedy przebiegamy. Jesteśmy wszyscy na miejscu, nikt nie został ranny. Jesteśmy już zahartowani po pierwszym zetknięciu się z niewidzialnym nieprzyjacielem. Nie zważając na kule gwiżdżące od czasu do czasu jesteśmy jakoś bardziej pewni siebie.<br /><br /> Tu w wytwórni konspiracyjnej odbieramy po dwie paczki z granatami, razem 10 paczek i z tym bagażem dość ciężkim i zajmującym obie ręce mamy dotrzeć pod ostrzałem na pl. Kercelego.<br /> Jeszcze naprawdę nie wiadomo gdzie jest nieprzyjaciel. Ale gdzie są przyjaciele to dobrze wiedzieliśmy - to cała ludność Warszawy. Kobiety i starcy, wszyscy nam pomagali i ostrzegali przed ostrzałem, wskazywali wolną drogę. Karmili nas, rozdawali kanapki, słodycze i papierosy. Byliśmy zbudowani tym wielkim patriotyzmem wśród tylu prostych kobiet. Wracamy teraz inną drogą. Już są poprzebijane przejścia między podwórzami i domami. Wszyscy rozbijają grube mury piwniczne, widocznie przewidzieli, że później będzie to jedyna droga komunikacyjna. Tylko te kobiety umęczone przez długie dni powstania nie będą już tak serdeczne jak w pierwszych dniach. Teraz jednak jest wielki entuzjazm. Wszyscy chcą walczyć z okupantem, każdy na swój sposób. Nasza piątka nie jest już bezbronna. Dostaliśmy po dwa granaty w celach obronnych. Jesteśmy uzbrojeni, ale przed nami długa droga. Klucząc podwórzami, schodząc często do piwnic posuwamy się Twardą do Pańskiej, Pańską do Wroniej. Tu jest trochę spokojniej, tylko gołębiarze zza komina posyłają nam od czasu do czasu serię. Ulica Wronia jest na razie spokojna, musimy tylko szybko przebiegać przecznice z Prostą, Łucką, Grzybowską i Krochmalną bo tam z Syberii jest ciągły ostrzał. Między wylotami jest spokojnie, ludzie stoją na ulicach i rozmawiają. Pytają dokąd idziemy.<br /><br /> Dopiero przy ul. Chłodnej musimy zatrzymać się na dłużej. Tu całą szerokością ulicy atakował nieprzyjaciel. Z daleka na Wolskiej sunęły czołgi a za nimi piechota. Ostrzał był silny tak z broni maszynowej jak i z dział czołgowych. Z boku od lewej jakiś oddział niemiecki atakował barykadę, która była usytuowana na całej szerokości jezdni ul. Wroniej.<br /><br /> Obrońców barykady było trzech, mieli pistolet, kb oraz jeden granat. Nasza piątka zuchów bardzo się przydała, pomogliśmy obronić barykadę. Niemcy atakujący bezpośrednio musieli się cofnąć, pomogły nasze granaty. Nie spodziewali się widocznie oporu. Plac Kercelego był w rękach powstańców i właśnie oni przyczynili się do odparcia nieprzyjaciela. Przed przejściem na drugą stronę ul. Chłodnej ukryliśmy nasze nie zużyte granaty w W.C. by wracają je zabrać. Baliśmy się, że nam je odbiorą. Po ustaniu ostrzału ul. Chłodnej przebiegliśmy jezdnię i już bez przeszkód dotarliśmy do dowództwa gdzie oddaliśmy granaty i jakiś list, który miałem przy sobie. Powiedzieliśmy, że odparliśmy atak na barykadę i straciliśmy kilka granatów a pragnęlibyśmy odzyskać je z powrotem. Oficer z dowództwa podziękował nam za dzielną postawę i odwagę i wręczył nam po jednym granacie. Pytał czy chcemy zostać czy wracamy z powrotem. Zdecydowaliśmy wracać bo zostawiliśmy ukryte granaty. Z drugiej strony chcieliśmy zostać widząc dość dobrze uzbrojonych powstańców i do tego jeden czy dwa czołgi i samochód pancerny poruszające się swobodnie po placu Kercelego i powstańców na czołgach. Czołgi prawdopodobnie włoskiej produkcji zostały w tym ataku zdobyte przez oddziały Parasola.<br /><br /> Zapadła wspólna decyzja, że wracamy na nasz teren zamieszkania. Tam też jesteśmy potrzebni. Nie bez żalu opuszczamy serdecznie żegnani przez dowództwo AK. Skrawek wolnej Warszawy, ulice pełne ludzi, okna udekorowane biało-czerwonymi flagami. Znów zapuszczamy się w pustą ulicę Wronią, przeskakujemy szybko jezdnię ulicy Chłodnej - w tej chwili spokojnej i z niecierpliwością biegniemy do WC w podwórzu po nasze ukryte granaty. Jesteśmy uzbrojeni - hura, hura. Nie boimy się nieprzyjaciela, będziemy walczyć, zdobędziemy broń. Jest w nas jakaś siła i wola walki, przecież pomogliśmy odeprzeć atak nieprzyjaciela.<br /><br /> Jesteśmy głodni, powoli zbliża się zmrok. Na ul. Krochmalnej jakaś kobieta zaprasza nas do mieszkania. Talerz gorącej zupy, kubek herbaty znów stawia nas na nogi. Zostajemy zaopatrzeni na drogę w papierosy i słodycze. Po drodze dowiadujemy się, że w magazynach obok Agrila jest benzyna w beczkach (Agril mieścił się na ulicy Grzybowskiej). Teraz prowadzi nas Mietek, to on mieszka prawie obok, na ul. Łuckiej 18 i tam jest zaplecze magazynu. Przechodzimy przez jakieś podwórza i płoty. Nic prawie nie widać, wszędzie ciemno, tylko coraz gęściej bzykają kule. Widzimy pełne beczki benzyny, ale trzeba znaleźć jakieś naczynia, żeby ją przelać. Tu nie ma nic, postanawiamy iść po butelki i bańki bo przecież i ja mieszkam w pobliżu. Nagle silny wybuch wstrząsa powietrzem, lecą cegły i kawałki gruzu. Nie możemy zrozumieć co się stało, wczołgujemy się pod jakieś beczki i czekamy co nastąpi dalej. Zrozumieliśmy, że jesteśmy w wielkim niebezpieczeństwie, możemy w każdej chwili wylecieć w powietrze. Kurz zatyka nozdrza, boimy się w ten sposób zginąć. Postanawiamy się wycofać i przyjść w ciągu dnia gdy będzie spokojniej. Dopiero na drugi dzień dowiedzieliśmy się, że to Niemcy wysadzili się w szkole przy ul. Chłodnej 11 róg Waliców.<br /><br /> Nie było nam jednak pisane wrócić na drugi dzień po benzynę. Plany się zmieniły, wycofując się spotkaliśmy patrol, który wyruszył z Haberbuscha w celach rozpoznawczych by zbadać gdzie znajdują się Niemcy. Było ich trzech, mieli pistolet i dwie butelki z benzyną, ochoczo więc przyjęli naszą piątkę uzbrojoną w granaty. Tak więc zamiast transportowania benzyny znaleźliśmy się w patrolu, który skierował się Grzybowską w stronę Ciepłej. Znaleźliśmy się w pobliżu Hali Mirowskiej, potem wracaliśmy Krochmalną do browaru. Tu dało o sobie znać zmęczenie. Wypiliśmy po kubeczku gorącej kawy i usnęliśmy przy stołach nie zważając na ruch tu panujący.<br /><br /><br /><br /><br />Ze wspomnień Henryka Stanisława Łagodzkiego, żołnierza Armii Krajowej ps. "Hrabia", "Orzeł", zgrupowanie "Chrobry II", 1 batalion, 2 kompania, 1 pluton Stalag IV b, nr jen. 305785 - dzięlk uprzejmości <a href="http://sppw1944.org/">Stowarzyszenia Pamięci Powstania Warszawskiego 1944</a></div>Foxxhttp://www.blogger.com/profile/11163043276189497800noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7172247892925115967.post-25814034174314535022009-08-01T19:00:00.005+02:002009-08-08T12:54:50.580+02:00W szeregach batalionu "Bończa"<div style="text-align: justify;"><br />Działalność konspiracyjną rozpocząłem w 1942 roku dzięki naszemu wychowawcy, który jak się później dowiedziałem był opiekunem drużyny harcerskiej, w 165 szkole powszechnej, do której uczęszczałem. Braliśmy udział w Małym Sabotażu realizowanym przez "Zawiszaków", najmłodszą grupę Szarych Szeregów. Gdzieś od miesiąca maja 1944 r. dostaliśmy zadanie spisywania pojazdów wojskowych, jakie udawały się w kierunku wschodnim oraz tych, które z tamtego kierunku wracały. Spisywaliśmy ich znaki przynależności do poszczególnych jednostek wojskowych wymalowane na maskach; te dane przekazywane do odpowiednich komórek wywiadu pozwalały ustalać translokacje wojsk niemieckich. Dla nas najbliższym takim punktem był Nowy Zjazd.<br /><br /> W końcu lipca przez kilka dni mieliśmy dyżury u "Ratolda" (Janusz Zadarnowski) na ul. Bugaj, w tak zwanym "Czerwonym Domu", tam też zastała nas "Godzina W". W godzinach popołudniowych dostałem polecenie dotarcia do Ratusza, gdzie miał być nasz Szczepowy "Andrzej Babinicz" (Andrzej Zajdler) . Po nieudanej wyprawie, już o zmroku wracałem na Bugaj. Nie dodarłem do Janusza i do rana utknąłem w "Domu Profesorów", który podczas walk też był jednym z bastionów Starówki.<br /><br /> Rano podjęliśmy decyzję włączenia się do któregoś z oddziałów. W ten sposób wchodząc na Rynek Starego Miasta pod numerem 10 lub 14 zostaliśmy przyjęci przez dowódcę 102 kompanii chorążego "Mierosławskiego" (Zdzisław Mayzner) oraz szefa kompanii sierżanta "Lopka" (Stanisław Kwiatkowski), który skierował nas do drugiego plutonu kpr. pchor. "Zakrzewskiego" (Zdzisław Biernacki). W ten sposób zostałem łącznikiem sierżanta "Cichego" (Mieczysław Cichalewski). Pierwsza kwatera plutonu była na Piwnej, w garażach zakładu pogrzebowego Łopackiego.<br /><br /> W dniu 1 sierpnia nasza 102 kompania miała, posuwając się ulicą Nowy Zjazd w kierunku mostu, wspierać 103 kompanię, której zadaniem było zdobyć przyczółek Mostu Kierbedzia. Zadanie na pozór bardzo proste tyle, że w danej chwili okazało się niewykonalne i w konsekwencji wręcz zabójcze. Kompania 103 przypadkowo wykryta tuż przed godziną "W" została zmasakrowana przez okopaną nad Wisłą obsługę działek przeciwlotniczych. Z 47 żołnierzy 42 wraz z dowódcą pozostało na przedpolu. Po latach zainteresowałem się jak wyglądało współdziałanie przy tej operacji od strony Pragi. Tam oddziały dotarły jedynie do Kościoła Św. Floriana, a zdobycie przyczółka Mostu Poniatowskiego i Średnicowego zakończyło się z podobnym skutkiem tyle, że mniej tragicznie.<br /><br /> 102 kompania zanim zdążyła się wychylić z punktu wyjściowego przy Placu Zamkowym, została przygwożdżona silnym ogniem od strony mostu, a kilkunastu chłopców, którzy mając jeden karabin i kilka granatów, a przed soba odkryty terenu jakim był Wiadukt Pancera, zostali na szczęście wycofani przez dowódcę kompanii, bo najprawdopodobniej podzieliby los kolegów ze 103.<br /><br /> Podobnie 101 kompania będąca po naszej lewej stronie, która miała zaatakować okopaną na Podzamczu artylerię przeciwlotniczą, została pokryta ogniem z broni maszynowej oraz działek i musiała zrezygnować z ambitnych planów, tym bardziej że, ich uzbrojenie też było raczej symboliczne.<br /><br /> Pierwsze dwa dni na naszym odcinku bezpośrednich starć nie było, co pozwoliło na zorganizowanie kwater, umocnienie pośpiesznie budowanych barykad, uzupełnienie stanów osobowych oddziału i uzbrojenia. 4 sierpnia zorganizowano wyprawę na Stawki, w której brałem udział razem z kolegami. Przytargaliśmy umundurowanie prawie dla całej kompanii, były tam mundury grenadierów pancernych oraz panterki. Dzisiaj zastanawiam się, jak to się stało że my 14-to 15-to letni chłopcy, często o nikłej posturze, nie mieliśmy kłopotów z dopasowaniem mundurów. Wreszcie poczuliśmy się żołnierzami. Biegnąc na Rynek Starego Miasta spotkałem swojego kuzyna Maćka Lewandowskiego, który mieszkał na Piwnej. Kiedy dowiedział się, że jesteśmy u "Bończy" załatwił sobie przeniesienie z PAL-u i dołączył do naszego batalionu.<br /><br /><br /><br /><br />Ze wspomnień Andrzeja Rumianka,żołnierza Armii Krajowej ps. "Tygrys" zgrupowanie "Róg", bat. "Bończa", 102 kompania - dzięki uprzejmości <a href="http://sppw1944.org/">Stowarzyszenia Pamięci Powstania Warszawskiego 1944 </a><br /></div>Foxxhttp://www.blogger.com/profile/11163043276189497800noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7172247892925115967.post-87021286487908003912009-08-01T05:00:00.002+02:002009-08-01T05:00:00.661+02:00Uzbrojeni i bezbronni<div style="text-align: justify;"><span style="font-weight: bold;">01.08.1944</span><br /><br />Około piątej od strony Śródmieścia doszedł odgłos odległej strzelaniny, a po paru minutach było ją słychać zewsząd. Tylko Powiśle wydawało się względnie ciche. Powstanie zaczęło się, a ja byłem w domu, część mojego działonu na Mokotowie, a dowództwo na Woli.<br /><br /> Zabierając rodzinne złoto, autor przedostaje się przez Śródmieście w którym trwają walki na Wolę, gdzie znajduje się punkt zbiórki jego oddziału. Dociera do browaru Haberbusza w którym koncentruje się jego batalion o nazwie "Chrobry". Jego kompania jest dowodzona przez porucznika Lisa.<br /><br /> Raz po raz roznosiła się wieść o nadejściu broni. Natychmiast ustawialiśmy się w dwuszeregu, licząc się przy błękitnym świetle latarek i spisując pseudonimy. Maszerowaliśmy albo przepychaliśmy się tam, gdzie miano ją rozdawać, kluczyliśmy po piwnicach i korytarzach browaru, mokliśmy na deszczu. Woda ściekała mi do butów. Ciemne niebo rozjaśniały łuny pożarów. Bałem się zgubić, by nie być ostatnim po broń - i tak przechodziła godzina za godziną, aż zaczęło świtać. W wirze setek nieznanych twarzy zaczynałem już odróżniać niektóre... Strzelec Groźny, wielki kudłaty łeb, czerwona, bezczelna gęba, odszczekuje się dowódcom. Tamten znowu z naganem na powrozie zarzuconym wokół szyi. Piegowaty podporucznik w granatowej cyklistówce, Konar czy coś takiego. Ppor. Tytus - chudy, drobny, o kościstej twarzy i wpadniętych oczach a la Goebbels. Rysował się już podział na powstańców pierwszej i ostatniej kategorii, uzbrojonych i bezbronnych.<br /> <br />Co jakiś czas wpadał na podwórze browaru oficer po ochotników na wypad. Tak zobaczyłem po raz pierwszy wysokiego, postawnego, łysiejącego blondyna w randze kapitana. Potrzebował kilku "chłopów z jajami". Wyrażał się oględniej od młodszych oficerów. Zgłosiłem się i ja. Rzucił na mnie okiem, ale wybrał innych. Na wypad brano głównie uzbrojonych, a innych tylko wtedy, gdy wykazywali wyjątkowego żołnierskiego ducha. Sądzę, że może bagnet, długi fiński nóż, a na pewno i średniowieczny łuk by wystarczył. Wkrótce dowiedziałem się, że był to dowódca batalionu kpt. Sosna. Oficerowie poprzyczepiali sobie gwiazdki, ale reszta nie miała żadnych odznak. Dowódca mojej kompanii, śniady brunet o krzywym nosie, por. Lis, jest kawalerem krzyża Virtuti Militari. Otrzymał go w 1939 roku.<br /><br /> Dostaliśmy się w łapy tego podporucznika w granatowej cyklistówce, o tłustej, piegowatej twarzy, niewyparzonej mordzie i ohydnym głosie. Wciąż musztrował, poganiał, przeganiał, wyzywał i spoglądał na nas z obrzydzeniem.<br /><br /> - To nie harcerstwo - wydzierał się - to jest wojsko.<br /><br /> Usłyszawszy to po raz pięćdziesiąty czy setny, odczułem mdłości. Co by się zrobiło czy powiedziało, wyzywał od harcerzy. Na widok swojego plutonu, jak ktoś później trafnie zauważył, dostawał wzwodu języka. Pojawiali się też inni nieznani podporucznicy, podchorążowie, podoficerowie. Ustawiali nas, odliczali, musztrowali, zapisywali, rugali.<br /><br /> Kanonada zaczęła się nasilać. Podobno czołgi przebijały się Towarową do Wolskiej i wycofywały na zachód. To znowu jakoby wracały z zachodu i z Wolskiej skręcały w Towarową. Pojawili się ranni. Wyobrażałem sobie Powstanie jako wielką przygodę - "na oklep na koniu, kochanka w jednej ręce, rewolwer w drugiej", jak podkpiwał ze mnie mój przyjaciel Lolek marksista.<br /><br /> A tu siedzę w browarze, staję na baczność, robię zwroty, przysłuchuję się opowieściom o tych, co walczą i czekam na przydział broni. Boję się nawet robić coś na własną rękę, bo skreślą z listy powstańców jako dezertera i broni już nigdy nie powącham. I tak ciągnie się ten okropny dzień. Ci, co walczą, wracają z linii już częściowo przystrojeni w niemieckie uniformy. Jeśli mundur nie pasuje, wymieniają między sobą, rzadziej przehandlowują. Podaż mała, popyt ogromny. Niemiecka czapka, kurtka, pas, nie mówiąc już o hełmie, jest przedmiotem dumy i podziwu. Oficerowie, zwłaszcza starsi wiekiem, na ogół ubrani są po cywilnemu albo noszą części polskich przedwojennych mundurów. Tłum powstańczy jest w zasadzie odziany po cywilnemu, z pewnym odchyleniem w stronę żołniersko-sportowo-robotniczą. Tu i ówdzie nakrapiany wojskowymi czapkami, kurtkami, spodniami - jasnozielonymi przedwojennej armii polskiej, szarozielonymi Wehrmachtu i trawiastymi niemieckiej policji. Wiatrówki, drelichy, bryczesy, buty narciarskie, granatowe uniformy, czapki tramwajarskie, kolejarskie, furażerki, cyklistówki, berety. Wyróżniają się pasy: fryzjerskie do ostrzenia brzytew, niemieckie z napisem Gott mit uns i ozdobne oficerskie, jasnobrązowe, inkrustowane mosiądzem. Aby zapobiec rozstrzelaniu w razie dostania się do niewoli, każdy ma biało-czerwoną opaskę na lewym ramieniu.<br /><br /> Po paru dniach przyszedł rozkaz - przełożyć opaski z lewego na prawe. Powodem tego było, iż coraz więcej powstańców nosiło niemieckie mundury i zachodziła obawa, że jeden Polak może zabić drugiego. Przy strzelaniu, zwłaszcza z rewolweru, prawe ramię jest lepiej widoczne od lewego, więc opaski miały zapobiegać omyłkom.<br /><br /> Najoczywiściej rozkaz ten nie miał sensu. Niemcy zapewne doświadczali podobnych trudności w rozpoznawaniu własnych żołnierzy, a biorąc pod uwagę, że posiadali oni olbrzymią przewagę ognia, zamieszanie i trudności we wzajemnej identyfikacji mogły tylko powstańcom wyjść na korzyść. Poza tym Polak do bałaganu przyzwyczajony, a Niemiec traci głowę.<br /><br /> W przerwach między zbiórkami pętam się po podwórzu browaru, a dookoła wre bój. W Warszawie Powstanie, bitwa na wschodnim przedpolu stolicy, front od Bałtyku do Morza Czarnego, Włochy, Normandia. A tu, u Haberbusza, nie wiadomo, co się gdzie indziej dzieje i to nie z braku wiadomości, ale z nadmiaru. Czego się tu nie słyszy: Rosjanie przerwali front i obchodzą Warszawę od zachodu, Grodzisk już zajęty, Wehrmacht buntuje się i tylko SS walczy, Mokotów i Żoliborz są oczyszczone z wroga, Niemcy walczą tylko z Rosjanami, w Normandii poddają się Amerykanom. Na ogół obowiązuje zasada, że im dalszy teatr wojenny, tym pomyślniejsze wiadomości. Wydaje się, że najtwardszy opór stawiają Niemcy w naszej dzielnicy.<br /><br /> Środkiem mego świata jest browar Haberbusza, a zwłaszcza jego podwórze. Sanitariuszki, jak zgłodniałe wilczyce, przepychają się do nielicznych rannych, aby pierwszy raz w życiu założyć opatrunek na prawdziwą ranę. Trzeba stać na nogach cały czas i niczego nie spuszczać z oka, by pierwszemu dopaść gdzie należy, nim zaczną rozdzielać broń. Teraz już nie mówią o broni z tajnych magazynów, ale tylko o tej zdobytej na Niemcach.<br /><br /> Z browaru wyruszają grupy wypadowe na linię. Linia to coś nieokreślonego, zbieranina nazw: Towarowa, Twarda, Waliców, Chłodna, Krochmalna, Grzybowska, Wronia, Ogrodowa, Nordwache [Nordwache - komenda niemieckiej policji na Warszawę Północ]. A wieści zmieniają kierunek jak fale w oku cyklonu. To Towarową uciekają płonące czołgi obrzucane butelkami z benzyną, politurą, pokostem, spirytusem, eterem. To znów na odmianę Towarową toczą się zwycięskie czołgi, domy stają w ogniu, ulica zasłana trupami. I tak powoli dla nas, zgromadzonych w browarze, ulica Towarowa staje się najważniejszym frontem drugiej wojny światowej.<br /> Po południu nastrój się pogarsza, w każdym razie mój nastrój. Nieuzbrojeni będą odesłani do domu. Tak się kończy sen o szpadzie. Czołgi znowu kręcą się w pobliżu. Gdzie spojrzeć - dymy pożarów.<br /> Przystanąłem obok wartownika w bramie browaru. Uzbrojeni, choćby tylko w byle pukawkę, zaczynają odnosić się do nas jak do bandy dekowników i tchórzów. Ale ten powstaniec nie zadziera nosa, choć ma i karabin, i niemiecki hełm. Kulomiot strzela wzdłuż ulicy. Pierwszy raz słyszę zgrzyt kuł ślizgających się po murze. Dostaję mdłości, brakuje mi powietrza. Robię jednak wysiłek, by nie przerwać rozmowy. Wartownik wyjął lusterko z kieszeni, przetarł, ostrożnie wysunął je poza załom ściany i patrzy w odbiciu w stronę, skąd strzelają. Nagle uderza mnie coś niezwykle oczywistego, że strzelić to nie znaczy trafić, że kula, która przelatuje o krok od mego brzucha, jest równie niegroźna jak ta, która leci o kilometr, i nawet mniej groźna od nie wystrzelonej. Odczuwam wielką ulgę.<br /><br /><br /><span style="font-size: 100%;">Ze wspomnień kaprala Jana Kurdwanowskiego ps. "Krok", zgrupowanie "Sosna", batalion "Chrobry I", kompania "Lisa"</span><span style="font-family: Verdana; font-size: 100%;"> </span><span style="font-size: 100%;">- dzięki uprzejmości <a href="http://sppw1944.org/">Stowarzyszenia Pamięci Powstania Warszawskiego 1944</a></span><br /></div>Foxxhttp://www.blogger.com/profile/11163043276189497800noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7172247892925115967.post-68085299205395813582009-07-31T16:00:00.001+02:002009-07-31T16:22:34.539+02:00Tramwajem jadę na wojnę...<div style="text-align: justify;"><br /><br />1 sierpnia przypada rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego. Data ta nasuwa w obecnym czasie wiele refleksji. Niewielu ludzi jest dziś świadomych tego, co wtedy się zdarzyło, kiedy to prawie cała młodzież warszawska przystąpiła do jawnej walki z okrutnym wrogiem - Niemcami hitlerowskimi.<br /><br />Wróg, zaślepiony chęcią zawładnięcia całym światem, w 1938 r. opanował bez wystrzału Austrię i Czechosłowację. 1 września 1939 r. napadł na Polskę, która stawiła mu zacięty opór, Wskutek olbrzymiej przewagi militarnej wroga, który od kilku lat przygotowywał się do wojny i opieszałości sojuszników w wypełnieniu swoich gwarancji wobec Polski. 17 września napadł Polskę ze wschodu, ówczesny sojusznik Niemiec, Związek Radziecki. Polska musiała skapitulować.<br /><br />Polakom, którym w okresie międzywojennym wpajano patriotyzm, nie obce były słowa Marszałka Józefa Piłsudskiego: "Zwyciężyć i spocząć na laurach to klęska, być zwyciężonym a nie ulec, to zwycięstwo". Spowodowało to, że część żołnierzy polskich nie poszła do niewoli, lecz przez Rumunię dostała się na Zachód do Francji, gdzie tworzyła się Armia Polska, pod dowództwem generała Władysława Sikorskiego. Część została w kraju i zorganizowała największą w Europie Armię Podziemną. Armia ta miała doskonały wywiad, prowadziła szkolenie wojskowe młodzieży chętnej do wałki z wrogiem. Przeprowadzała akcje dywersyjne i sabotażowe. Brała również udział w walkach odwetowych i represyjnych przeciwko wrogom i zdrajcom, którzy współpracowali z okupantem, by zniszczyć polskie podziemie.<br /><br />Ekspansja niemiecka zaczęła się załamywać w 1943 roku. Wojska niemieckie były zmuszane do stopniowego wycofywania się z zajętych terenów. W przemówieniu noworocznym w 1944 roku, Hitler zapowiedział, że jeżeli będzie zmuszony wycofać się z Warszawy - zostawi z niej rumowisko.<br /><br /><span style="font-weight: bold;">Początek</span><br /><br />Polska Armia Podziemna stawiała coraz bardziej zacięty opór okupantom niemieckim. 31 lipca 1944 r. wieczorem otrzymałem wraz z innymi kolegami polecenie stawienia się 1 sierpnia rano w Warszawie w naszym punkcie alarmowym na Nowym Świecie przy Al. Jerozolimskich, ponieważ grupa z innego oddziału, posiadająca punkt alarmowy obok nas, zachowuje się nieodpowiednio i należy ją uciszyć.<br /><br />Gdy dotarliśmy na miejsce, wykonaliśmy zadanie, udając się na wskazany punkt alarmowy. Będący tam chłopcy, byli zawiedzeni, bo widząc kolumny Niemców cofających się z frontu uważali, że to już czas rozpocząć jakieś przygotowania do działania, a o nich zapomniano. Gdy zobaczyli nas uzbrojonych, chcieli się do nas przyłączyć. Myśmy im wytłumaczyli, że każdy ma swoje zadanie i oni na pewno dostaną swój rozkaz do wykonania. Chłopcy się uspokoili a my wróciliśmy na swój punkt, skąd nasz dowódca został wezwany na odprawę. Z niecierpliwością oczekiwaliśmy na jego powrót.<br /><br />1 sierpnia 1944 r. o godzinie 11.00 wrócił dowódca i powiadomił nas, że Powstanie Warszawskie rozpocznie się dziś o godz. 17.00. Miejsce rozpoczęcia akcji dla naszej grupy - ul. Okopowa 31. .Łącznicy udali się natychmiast w teren, by powiadomić oddziały aby natychmiast stawiły się na ulicę Okopową. Grupa przebywająca na punkcie kontaktowym dostała polecenie udania się bezpośrednio na ulicę Okopową, by przygotować obiekt do akcji.<br /><br />Zaprawieni w walce z okupantem w oddziale Kedywu KG AK, zadowoleni z obrotu sprawy dotarliśmy z kolegami, korzystając z miejskiej komunikacji jaką były wtedy tramwaje, na punkt zbiorczy we wspomnianym domu przy ulicy Okopowej 31. Przygody jakie się nam wtedy przytrafiły były charakterystyczne dla tego czasu.<br /><br />Jak wspomniałem, naszym środkiem lokomocji były tramwaje. Ze względu na tłok dla nas wewnątrz nie było miejsca, jechaliśmy na zewnątrz stojąc na ramie mocującej koła, a rękami trzymaliśmy się otworów otwartych okien. Jechaliśmy z bronią gotową do strzału zawiniętą tylko w gazetę. Ja trzymałem się okna obiema rękami, a pistolet położyłem na rękach. Jadący obok mnie Tadeusz Gabrysiak pseudonim "Kubiński" trzymał się tylko jedną ręką okna, a w drugiej trzymał pistolet. W czasie jazdy poczuł, że ręka, którą trzyma się okna mdleje i musi natychmiast przytrzymać się drugą. Poprosił więc panią w tramwaju, by przytrzymała jego bagaż. Pani wzięła zawiniątko, ale gdy się zorientowała co to jest, zrobiła "wielkie oczy". Tadeusz najspokojniej powiedział: "Niech się Pani nie boi, ja zaraz to wezmę".<br /><br />Pojechaliśmy dalej. Tramwaj zatrzymał się na rogu ulic Chłodnej i Żelaznej, naprzeciwko budynku gdzie mieściła się niemiecka żandarmeria. Przed budynek wyszło kilku żandarmów i przyglądało się nam. My przyglądaliśmy się im, czy który nie sięga po broń, ale wszystko odbyło się bez zakłóceń i szczęśliwie pojechaliśmy dalej.<br /><br />Naszym macierzystym oddziałem był pluton por. "Torpedy", batalion szturmowy "Miotła", zgrupowanie "Radosław" Kedyw KG AK. Mimo, że godzina wybuchu Powstania została ustalona na 17, byliśmy na miejscu już wcześniej i przygotowywaliśmy obiekt do walki. Napełnialiśmy worki piaskiem i układaliśmy pod oknami.<br /><br />Akcja na naszym odcinku rozpoczęła się wcześniej. Na rogu ulic Dzielnej i Okopowej zatrzymał się samochód niemiecki i ostrzeliwał z karabinu maszynowego ludzi będących przy monopolu tytoniowym. Po krótkiej konsternacji stacjonujące tam nasze oddziały zaatakowały samochód granatami. Niemcy rozbiegli się, pozostawiając pojazd. Uciekający Niemcy stali się celem naszych żołnierzy i kilku z nich padło. Były pierwsze zdobyczne sztuki broni.<br /><br />Nie ucichły jeszcze strzały, gdy przed nasze stanowiska nadjechały dwa ciężarowe samochody z przyczepami, pełne maruderów z frontu. Samochody, ostrzelane przez nas, zatrzymały się, a żołnierze uciekli do domów po przeciwnej stronie ulicy. Patrol zorganizowany przez dowództwo naszej placówki, podjął akcję przeciwko żołnierzom niemieckim. Znaczna ich część uciekła, lecz kilkudziesięciu wzięliśmy do niewoli, respektując układy genewskie. Ja otrzymałem służbę na stanowisku w oknie na parterze Po zapadnięciu zmroku na naszym odcinku zapanowała cisza. Tylko w okolicy widać było łuny pożarów. Tak minął pierwszy dzień.<br /><br />Drugi dzień przyniósł nam miłą niespodziankę, mieszkańcy zajmowanego przez nas domu przygotowali nam posiłek. Nagle zostaliśmy zaalarmowani, że od strony ulicy Gibalskiego zbliżają się dwa czołgi. Podjęliśmy próbę ataku, ale obie ich załogi poddały się. Jak się okazało, czołgi pochodziły z frontu. Jeden z nich był uszkodzony, ale miał amunicję i mógł strzelać, drugi zaś holował go do Pionier Parku na ulicę Powązkowską. Były to czołgi z jednoosobową załogą.<br />Dowódcą jednego z czołgów był Niemiec, były więzień obozu koncentracyjnego w Dachau. W 1942 podpisał on zgodę pójścia na front i został zwolniony z obozu i wcielony do armii. Drugi był absolwentem Politechniki Berlińskiej odbywającym praktykę w wojsku, synem zamożnego wytwórcy mebli stylowych, posiadającego wiele filii w różnych stolicach europejskich. Sam, jak mówił, znał sześć języków, tylko polskiego nie mógł się nauczyć, bo bardzo trudny. Powstanie przeszkodziło czołgistom w wykonaniu zadania.<br /><br />Nasz rejon był nękany ostrzałem z karabinu maszynowego, umieszczonego na wieży kościoła św. Augustyna na ulicy Nowolipki. Toteż, gdy nasza załoga przejęła czołgi i nauczyła się je obsługiwać, natychmiast przystąpiła do likwidacji tego stanowiska i celnym strzałem uciszyła je. Czołgi zostały zabrane przez naszą jednostkę pancerną. Niemcy zostali wzięci do obozu jenieckiego, a my dostaliśmy rozkaz zajęcia stanowisk na rogu ulic Okopowej i Żytniej.<br /><br />Jeden z oddziałów powstańczych, "Kolegium A", zdobył niemieckie magazyny żywności i sortów mundurowych na Stawkach. Dostaliśmy więc zaopatrzenie i niemieckie sorty mundurowe, natomiast swoje ubrania cywilne wsadziliśmy do plecaków.<br /><br /><br /><br />Ze wspomnień Jana Romańczyka, ps. "Łata" z batalionu "Miotła" - dzięki uprzejmości<br /><a href="http://sppw1944.org/">Stowarzyszenia Pamięci Powstania Warszawskiego 1944</a>.<br /></div><br /><br /><span style="font-weight: bold;">Tramwajem jadę...</span><br /><object width="425" height="344"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/xZb3jJE8pYM&hl=pl&fs=1&"><param name="allowFullScreen" value="true"><param name="allowscriptaccess" value="always"><embed src="http://www.youtube.com/v/xZb3jJE8pYM&hl=pl&fs=1&" type="application/x-shockwave-flash" allowscriptaccess="always" allowfullscreen="true" width="425" height="344"></embed></object>Foxxhttp://www.blogger.com/profile/11163043276189497800noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7172247892925115967.post-22594818602721527122009-07-31T07:30:00.001+02:002009-07-31T16:22:58.625+02:00Nadchodzi<div style="font-family: times new roman; text-align: justify;"></div><div style="font-family: times new roman; text-align: justify;"></div><div style="font-family: times new roman; text-align: justify;"></div><div style="text-align: justify; font-family: times new roman;"></div><div style="text-align: justify;font-family:times new roman;" ></div><div style="text-align: justify;" face="times new roman"><br /><br />31 lipca, wieczorem zawiadomiono nas, że godzinę siedemnastą 1 sierpnia wyznaczono na wybuch Powstania.<br /><br />Nasza grupa, z doświadczeniem zdobytym w wielu akcjach Kedywu i względnie dobrze uzbrojona (broń zdobyczna i kilka Thompsonów ze zrzutów), miała następujące zadania: po pierwsze- zająć magazyny niemieckie na Stawkach, po drugie- udać się do gmachu PKO na Marszałkowskiej jako oddział dyspozycyjny generała Montera - dowódcy Powstania. Instrukcja dalej polecała: po zdobyciu Warszawy powrót do naszych melin, schowanie broni i zachowanie gotowości do ewentualnej działalności podziemnej pod okupacją sowiecką. Ta część planu bardzo mi się nie podobała, bo z ochotą (jako dwudziestojednoletni młodzieniec) poparadowałbym trochę po zwycięstwie, nareszcie oficjalnie i w biały dzień, z nadzieją, że płeć piękna będzie wrażliwa na urok munduru.<br /><br />1 sierpnia, wychodząc z naszej bazy u państwa Płachtowskich na Gomółki 16, spotkałem Olka Tyrawskiego, mego przyjaciela, na czele plutonu. Nie mieliśmy czasu na rozmowy, tylko na znak ręką. Około godziny piętnastej, kilka minut po spotkaniu, Olek, przy przekraczaniu ulicy Mickiewicza na dolnym Żoliborzu, wpadł pod obstrzał niemieckiego czołgu i został zabity na miejscu kulą w czoło. Był prawdopodobnie pierwszym poległym w Powstaniu.<br /><br />My, ciężarówką pokrytą plandeką i prowadzoną przez Kolumba, ruszyliśmy w kierunku pierwszego z obiektów do zajęcia: szkoły położonej obok magazynów na Stawkach (dziś obok pomnika na Umschlagplatz, gdzie tablica przypomina naszą akcję). Grupy Kedywu z Woli i Mokotowa miały tam wyznaczone spotkanie z nami- z grupą żoliborską.<br /><br />Szkołę przejęliśmy o piętnastej trzydzieści. Kolumb ze mną zmieniał miejsce postoju naszej ciężarówki. Zaledwie ruszyliśmy i przejechaliśmy może dziesięć metrów, wybuchł pocisk- dokładnie tam, gdzie staliśmy wcześniej. Był to pierwszy strzał artylerii, którego szczęśliwie uniknęliśmy.<br /><br />Atak na magazyny odbył się ściśle według planu. Dokładnie o siedemnastej przeskoczyliśmy płot na tyłach magazynów zajmujących blisko hektar powierzchni. Główny budynek był zajęty przez esesmanów, ale w dość ograniczonej liczbie. Bardzo szybko opanowaliśmy gmach, zabijając kilku z nich. Grupa uciekających przez gruzy getta została również zastrzelona.<br /><br />Wchodząc do budynku, dostrzegliśmy, zaskoczeni, około pięćdziesięciu ludzi w pasiakach obozów koncentracyjnych, którzy biegli w naszym kierunku. Byli to Żydzi, deportowani w większości z Grecji, z Salonik, którzy pracowali w magazynach. Z trudem rozumieli, co się dzieje i że zostali wyzwoleni. Uwolnienie tych więźniów jest również wspomniane na brązowej płycie pamiątkowej.<br /><br />W dużej Sali na piętrze młody oficer SS zbudował z paczek rodzaj barykady. Ostrzeliwał drzwi- miał najwidoczniej dużo amunicji - przy każdej próbie ich otwarcia. Zauważyliśmy, że drugie wejście znajdowało się obok kryjówki Niemca. Postanowiliśmy rzucić w nie filipinką. Zrobił to Antek Wojciechowski - niestety zbyt szybko, nie chowając się za osłoną, i liczne odłamki blachy zraniły go w nogi. Kolumb, obecny przy tej akcji, był ranny w rękę już przedtem.<br /><br />Magazyny zawierały całą masę najrozmaitszych produktów: cukier, kaszę itd. Dowiedziałem się już po wojnie, że ludność Starego Miasta przetransportowała na plecach tony tego pożywienia. Dzięki temu Stare Miasto, przez trzy tygodnie walk odcięte od świata, miało co jeść...<br /><br /><br />Ze wspomnień Stanisława Likiernika, którego działalność została przedstawiona w literackiej i fabularnej formie w książce Romana Bratnego "Kolumbowie" (postać Skiernika). W czasie Powstania Warszawskiego jego szlak bojowy przebiegał przez Wolę, Stare Miasto i Czerniaków w szeregach Zgrupowania "Radosław". Trzykrotnie ranny, został odznaczony Orderem Wojennym "VIRTUTI MILITARI" klasy V-ej. Kilkakrotnie w czasie Powstania był o krok od śmierci m.in. wraz z grupą z batalionu "Zośka" przebił się przez Ogród Saski ze Starego Miasta do Śródmieścia. - dzięki uprzejmości <span style="font-size:100%;"><span style="font-size:100%;"><a href="http://sppw1944.org/">Stowarzyszenia Pamięci Powstania Warszawskiego 1944</a></span> </span></div><p><span style="font-size:100%;"></span></p><p><span style="font-size:100%;"></span></p><div style="text-align: justify;" face="times new roman"><br /></div>Foxxhttp://www.blogger.com/profile/11163043276189497800noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7172247892925115967.post-33244326774201048082009-02-01T08:40:00.002+01:002009-02-01T08:59:13.778+01:00Dzisiaj 65 rocznica zamachu na Franza Kutscherę<div style="text-align: justify;"><br /><br />01.02.1944 żołnierze późniejszego batalionu Grup Szturmowych "Parasol", podlegającego bezpośrednio Głównej Kwaterze Szarych Szeregów (wcześniej oddział specjalny: Agat (od antygestapo), po 04 I 1944 Pegaz (od przeciw gestapo), od 15 VI 1944 już pod nazwą najbardziej znaną), przeprowadzili udany zamach na szefa warszawskiego dystryktu SS, generała F. Kutscherę, zwanego "katem Warszawy", będącego następcą Jürgena Stroopa, znanego z "likwidacji" warszawskiego Getta.<br /><br /></div> <div style="text-align: center;"><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjeeay0hE3FoJXUqFGChEQOcZGsCr9dIN3Ej3xvh1-s6ueYoOr6vKznsBI2qrQN3fVwio-YhGCcFZkjzgSTCvifw9wWGqFnBUnjgfZTmd2mFU9NOpA4l85g-zicaWyx9qXOr2qwA_FxDHLr/s1600-h/agat.jpg"><img style="margin: 0px auto 10px; display: block; text-align: center; cursor: pointer; width: 400px; height: 298px;" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjeeay0hE3FoJXUqFGChEQOcZGsCr9dIN3Ej3xvh1-s6ueYoOr6vKznsBI2qrQN3fVwio-YhGCcFZkjzgSTCvifw9wWGqFnBUnjgfZTmd2mFU9NOpA4l85g-zicaWyx9qXOr2qwA_FxDHLr/s400/agat.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5297733993851090610" border="0" /></a><span style="font-size:85%;">(pamiątkowy głaz w miejscu zamachu - kliknij, by powiększyć)</span><br /></div> <div style="text-align: justify;"><br />Stało się to w samym środku ówczesnej niemieckiej dzielnicy, tuż obok biura SS w Alejach Ujazdowskich oraz dowództwa policji kryminalnej, a także w niewielkiej odległości siedziby gestapo w alei Szucha. PAP, korzystając ze wspomnień Marii Stypułkowskiej-Chojeckiej pseudonim "Kama", dwa lata temu akcję oraz jej genezę opisał następująco:<br /><br /><div style="text-align: center;">---------- II ---------<br /></div><br />Nie baliśmy się wtedy o siebie, walczyliśmy w imię ideałów Polski niepodległej, wpojonych nam przez rodziców i dziadków - wspominała podczas czwartkowego spotkania w Muzeum Powstania Warszawskiego Maria Stypułkowska-Chojecka pseudonim "Kama", uczestniczka akcji "Kutschera", której 63. rocznica minęła 1 lutego.<br /><br />Akcja miała za zadanie likwidację szefa SS i policji na okręg warszawski. Wyrok na znienawidzonego przez mieszkańców stolicy "kata Warszawy" wydał szef Kedywu, płk. Emil Fieldorf (pseud. Nil), a przeprowadzeniem akcji zajęła się grupa "Agat".<br /><br />"Na wiele miesięcy przed akcją obserwowałam dom Kutschery, żeby poznać jego rozkład dnia i ustalić dogodną porę do wykonania wyroku na +kata Warszawy+. W dniu akcji moim zadaniem było potwierdzenie tożsamości Kutschery i przekazanie wiadomości, że opuścił dom. Kiedy rozpoczęła się strzelanina wraz z koleżanką schroniłyśmy się w bramie, którą opuściłyśmy po odwrocie kolegów. Pojechałyśmy do punktu kontaktowego, gdzie zostawiłyśmy broń. Potem poszłyśmy do szkoły" - opowiadała "Kama".<br /><br />Wspominając dalsze wydarzenia Stypułkowska-Chojecka zaznaczyła, że śmierć Kutschery nie była jeszcze zakończeniem całej akcji. "+Rayski+ wywołał nas z lekcji i powiedział, że ranni koledzy są w szpitalu i trzeba ich odbić. Pojechaliśmy do szpitala Przemienienia. Ja zostałam na zewnątrz, żeby kontrolować sytuację, a chłopcy wynieśli kolegów do +pożyczonej+ karetki. Odjechaliśmy praktycznie w ostatniej chwili, bo do głównego wejścia podjeżdżali już Niemcy. Niestety, mimo naszych starań, +Lot+ i +Cichy+ po kilku dniach zmarli" - zakończyła swoją opowieść.<br /><br />Franz Kutschera funkcję dowódcy SS i policji na okręg warszawski objął 25 września 1943 roku i od razu zaostrzył represje wobec Polaków. Nastąpiły liczne egzekucje uliczne, którymi Kutschera chciał złamać warszawiaków. Zwiększył także liczbę łapanek. Jesienią 1943 roku Kierownictwo Walki Podziemnej wprowadziło Kutscherę do wykazu akcji "Główki" (czyli na listę osób do likwidacji). Na trop Kutschery, który był bardzo dobrze zakonspirowany, wywiad Armii Krajowej wpadł przypadkiem.<br /><br />Aleksander Kunicki "Rayski", szef komórki wywiadu oddziału Agat, który rozpracowywał Waltera Stamma - szefa Wydziału IV Gestapo, często penetrował dzielnicę policyjną. Tam zaobserwował pojawienie się limuzyny z nieznanym mu generałem. Od tego dnia "Rayski" śledził jego przyjazdy do budynku Gestapo i wkrótce ustalił, że mieszka on w Alei Róż 2 i nosi nazwisko Kutschera. "Rayski" o swoim odkryciu zameldował dowództwu Kedywu, a te po kilku dniach wydało na Kutscherę wyrok śmierci.<br /><br />Wykonanie akcji powierzono zgrupowaniu Agat. Jego dowódca Bronisław Pietraszewicz, pseudonim "Lot" postanowił dowodzić akcją osobiście. Po odebraniu od "Rayskiego" wszystkich ustaleń wywiadu, przystąpiono do przygotowania planu uderzenia. Pierwsza, nieudana próba przeprowadzenia akcji miała miejsce 28 stycznia 1944 r. o godz. 8.40. Jednak oddział "Lota", rozstawiony na stanowiskach w Alejach Ujazdowskich nie doczekał się przejazdu Kutschery. Następną akcję zaplanowano na 1 lutego 1944 r., na godz.8.50. Uczestniczyło w niej 12 osób.<br /><br />O godzinie 9.09 "Kama" zasygnalizowała wyjście Kutschery z domu w Alei Róż. Rozpoczęła się akcja. Kutschera miał do przejechania zaledwie 140 m – tyle dzieliło jego dom od dowództwa SS. Gdy dojeżdżał do bramy pałacu drogę zajechał mu samochód kierowany przez "Misia". Kierowca Kutschery zwolnił, chcąc przepuścić intruza. Zwolnił również "Miś" i zatrzymał wóz. W chwili, gdy Niemiec usiłował go wyminął, ruszył ponownie blokując auto szefa SS. Do zatrzymanego wozu podbiegli "Lot" i "Kruszynka". Z odległości metra otworzyli ogień w kierunku Kutschery i ranili go. Równocześnie na stanowiska wybiegł zespół ubezpieczający, a stojące na ul. Szopena samochody "Sokoła" i "Bruna" cofnęły się do rogu Alei Ujazdowskich z Aleją Róż. Kutscherę dobił "Miś", który wyskoczył z wozu i strzałami z pistoletów wspierał osłonę akcji.<br /><br />Niemcy otworzyli ogień z siedziby dowództwa SS i wszystkich okolicznych budynków. Ich kule raniły w brzuch "Lota" i "Cichego", a także "Olbrzyma". Niegroźny postrzał w głowę dostał "Miś", który wraz z "Kruszynką" wyciągnął ciało Kutschery z wozu i w pośpiechu szukał przy zabitym dokumentów. Kiedy nic nie znalazł, zabrał jego teczkę. Pod silnym ostrzałem Niemców, uczestnicy akcji wycofali się do samochodów i uciekli wcześniej wyznaczonymi trasami.<br /><br />Na tym akcja nie zakończyła się. Należało zawieźć ciężko rannych do szpitali. Wiele godzin trwało poszukiwanie placówek, które zgodziłyby się przyjąć rannych. "Sokół" i "Juno", po odwiezieniu "Lota" i "Cichego" do praskiego szpitala Przemienienia Pańskiego natknęli się na blokadę niemieckiej policji na moście Kierbedzia. Nierówna walka zakończyła się śmiertelnym skokiem dywersantów do Wisły.<br /><br />Straty powiększyły się jeszcze w ciągu kolejnych dni. 4 lutego zmarł w Szpitalu Wolskim "Lot", a 6 lutego w Szpitalu Maltańskim - "Cichy". Niemcy w odwecie za zabicie Kutschery nałożyli na Warszawę 100 mln zł kontrybucji, a dzień po zamachu, 2 lutego 1944 roku w Alejach Ujazdowskich 21, w pobliżu miejsca przeprowadzenia akcji, rozstrzelali 100 zakładników. Była to jedna z ostatnich publicznych egzekucji przed wybuchem powstania warszawskiego.<br /><br />(<a href="http://www.eduskrypt.pl/wspomnienia_z_akcji_kutschera-info-4826.html">źródło</a>)<br /><br /><div style="text-align: center;">---------- II ---------<br /></div><br />Pamiętajmy.<br /><br /><br /><br /></div>Foxxhttp://www.blogger.com/profile/11163043276189497800noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-7172247892925115967.post-5048530037148929332009-01-02T17:10:00.003+01:002009-01-02T19:27:43.531+01:00Lata "wolności" - epilog. Od Armii Krajowej do Pierwszej "Solidarności"<div style="text-align: justify;"><br /><br />Dzisiaj ostatni odcinek powojennej epopei Jana Romańczyka, "Łaty" z batalionu "Miotła". Jednego z licznych życiorysów ukazujących dobitnie całą naturę systemu komunistycznego w PRL. Tekst długi, ale polecam - w żadnym wypadku nie powinniśmy zapominać o takich ludziach! Zapraszam do lektury.<br /></div><br /><div style="text-align: center;"><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgCLAlfywX07i67hotDjzhlLSjXVUihW-CBXQX1U6ABqdzTLIA1AFFImW9JAi6Fbjh0_HsHO9J8dpn3_8kQsSQBOOz3Evwk5athVSy1ji2MQSgVqcPmSIdjF8rb_eBGR7R1FioysFrDtVCW/s1600-h/pujazdowski.jpg"><img style="margin: 0px auto 10px; display: block; text-align: center; cursor: pointer; width: 400px; height: 300px;" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgCLAlfywX07i67hotDjzhlLSjXVUihW-CBXQX1U6ABqdzTLIA1AFFImW9JAi6Fbjh0_HsHO9J8dpn3_8kQsSQBOOz3Evwk5athVSy1ji2MQSgVqcPmSIdjF8rb_eBGR7R1FioysFrDtVCW/s400/pujazdowski.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5286730979174075474" border="0" /></a><span style="font-size:85%;">(zdjęcie z wystawy na ogrodzeniu Parku Ujazdowskiego w Warszawie, po prawej J. Romańczyk)</span><br /></div><br /><div style="text-align: center;">---------- II ---------<br /></div><br /><div style="text-align: justify;">Dostaliśmy dokumenty i pieniądze i z oddziałowym poszliśmy na stację kolejową we Wronkach. Oddziałowy zakupił bilety i czekaliśmy na pociągi. Ja jechałem do Warszawy, a koledzy w kierunku Szczecina. Gdy wsiadali do pociągu oddziałowy powiedział: "Nie wracajcie" a gdy ja wsiadałem do swojego pociągu powiedział: "Nie wracaj tu nigdy". Pociąg ruszył. Zacząłem szukać miejsca. Zaglądałem do przedziałów wagonu pulmanowskiego, ale wszystkie miejsca były zajęte. W jednym przedziale odezwała się jedna pani: "Niech pan poczeka, ja teraz wysiadam, będzie wolne miejsce". Ucieszyłem się, bo miejsce było nawet przy oknie.<br /><br />Gdy pani wyszła zająłem wolne miejsce. Ubiór mój wskazywał na to kim jestem. Byłem z gołą głową, ostrzyżony na zero, kapelusz mój zginął, w ręku miałem woreczek materiałowy, po więziennemu zwany "samarką". Pan, który siedział naprzeciw spojrzał na mnie i zapytał: "Pan dawno"? Odpowiedziałem: "Sześć lat". Pan pokiwał głową i powiedział: "Nic się nie zmieniło". Pociąg, zatrzymując się na stacjach, pędził do Warszawy. Byłem podekscytowany czekająca mnie chwilą zobaczenia rodziny. Pociąg zatrzymał się na stacji końcowej Warszawa Wschodnia. Byłem na miejscu. Za pół godziny będę w domu. Czy wiedzą, że wracam?. Jak mnie przyjmą? Jakie wrażenie zrobię na mojej małej córeczce? (...)<br /><br />Swoim powrotem przewróciłem porządek dnia rodziny. Żona pojechała do pracy, żeby z okazji powrotu męża zwolnić się na ten dzień. Córeczka podekscytowana poszła do przedszkola. Ja poszedłem do administracji zameldować się. Dowiedziałem się, że pani meldunkowa nie jest władna to uczynić iże muszę się zgłosić na milicję. Wróciłem do domu, poszedłem po córeczkę do przedszkola. Moim pierwszym zadaniem było odwiedzić grób matki, której przyczyną śmierci było moje uwięzienie i zasądzony wyrok.<br /><br />Po zjedzonym obiedzie wyruszyliśmy z żoną na cmentarz do Kobyłki. Robiło się ciemno, żona wzdrygnęła się przed wejściem na cmentarz. Powiedziałem: "Nie bój się. Umarli ci krzywdy nie zrobią, wystrzegaj się żywych". Weszliśmy na cmentarz, w duszy porozmawiałem z mamą. W miejscu, w którym była pochowana, leżał brat mamy z żoną a naprzeciw leżała moja babcia. Po odwiedzeniu cmentarza, pojechaliśmy do Wołomina odwiedzić rodzinę ze strony mojej mamy. Tam była moja chrzestna, było to bardzo miłe spotkanie po tylu latach.<br /><br /><br />Gdy wróciliśmy do domu odwiedził nas stryj mojej żony, który zaproponował nasze spotkanie w cztery oczy. Nie mogłem się na to zgodzić, uważałem że wszystkich szczegółów dowiem się od mojej żony i możemy się spotkać razem. Po wypiciu herbaty stryj poszedł do domu. Tak skończył się pierwszy dzień mojej wolności. Czekało mnie spanie w własnym łóżku. Noc minęła spokojnie.<br /><br />Rozpoczął się drugi dzień wolności, który rozpocząłem od wizyty w komisariacie Milicji Obywatelskiej na ulicy Wileńskiej. Oficer dyżurny był zdziwiony, że do niego przyszedłem. Pokazałem wtedy mój dokument zwolnienia z więzienia, na którym było napisane, że po powrocie do domu mam obowiązek zgłoszenia się w komisariacie Milicji Obywatelskiej. Wtedy mi odpowiedział, że muszę się wpierw zameldować. Udałem się znów do punktu meldunkowego z żoną zameldowaną w tym miejscu. Meldunkowa widząc dążenie władz do rozdzielenia rodziny, a sama nie chcąc brać udziału w tym procederze ukradkiem pokazała mi pismo, że jej nie wolno meldować takich ludzi jak ja.<br /><br />Zrozumiałem perfidię władz. Poszedłem na komisariat Milicji Obywatelskiej, siedziało trzech milicjantów. Powiedziałem do nich: "Aresztujcie mnie" i podałem im ręce do zakucia mnie w kajdany. Potem powiedziałem jeżeli nie pozwalają mi wrócić do rodziny, to niech mnie zamkną. W pokoju został tylko jeden milicjant, pozostali wyszli. Zaczął rozmawiać ze mną i tłumaczyć, że to nie jest ich zarządzenie, tylko przyszło z góry. Powracający z więzienia mieli meldowali się tam, gdzie na stałe byli zameldowani przed aresztowaniem. W tej sytuacji nie miałem prawa zamieszkania z najbliższą rodziną.<br /><br />Moja matka zmarła, ojciec mieszkał z obcą kobietą. Czy będzie mnie chciał zameldować? Ja mam być z daleka od swojej rodziny, co to za czasy. Wtedy milicjant powiedział: "Jak tam się zameldujesz, to napiszesz podanie o tymczasowe zameldowanie u rodziny i je otrzymasz". Ponieważ zależało mi na unormowaniu dokumentów, bo było to konieczne do otrzymania pracy, posłuchałem rady tego milicjanta, zdając sobie sprawę z wrogiego postępowania władz względem mnie.<br /><br />Jadąc do Ursusa wstąpiłem do stryja, mojego chrzestnego, mieszkającego w Warszawie na ulicy Nowogrodzkiej 6. Spotkanie było serdeczne, stryj wsparł mnie kwotą 500 zł. mówiąc, że na początek to mi się przyda. Potem ruszyłem do Ursusa. Spotkanie z ojcem, jego żoną i gospodarzami domu Państwem Sobocińskimi było bardzo przyjemne. W tym dniu załatwiłem sprawy zameldowania.<br /><br />Wracając do domu wstąpiłem na ulicę Sierakowskiego do Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego by spełnić wymóg zameldowania się tam. Podałem swoją kartę zwolnienia z więzienia dyżurnemu i czekałem. Dyżurny dzwonił do biura, z kimś rozmawiał. W końcu zawołał mnie i powiedział: "Nikt z tobą nie chce gadać, uciekaj stąd". Dopominałem się o potwierdzenie, że tu byłem. odpowiedział, że mam potwierdzeniu milicji, to wystarczy i jeszcze natarczywiej mnie wyganiał.<br /><br />Po powrocie do domu, odwiedził mnie mój kolega Jurek Pietrzyk. Powiedział mi, że jak będę szukał pracy to on mi pomoże, pracuje w biurze projektowym, które zajmuje się modernizacją odlewni w Ursusie. Jurek wiedział, ze ja pracowałem w odlewni, więc mnie to zainteresuje, a kierownikiem biura był bardzo przyzwoity pan inż. Stefański. Skorzystałem z propozycji Jurka i poszedłem na rozmowę do inż. Stefańskiego. (...)<br /><br />W trakcie mojego biegania za pracą, do żony przyszedł milicjant z zarzutem, ze przetrzymuje nie meldowanego człowieka. Żona zdenerwowała się i zaczęła wypominać, że mąż wrócił po tylu długich latach, a oni nie chcą go zameldować i jeszcze ją nachodzą .Speszony milicjant zaczął żonę przepraszać, że on nie wiedział o tym, że został napuszczony i poszedł sobie.<br /> <br />Złożyłem wniosek o dowód osobisty. Moim dowodem było tymczasowe zaświadczenie tożsamości Przyszedł czas na załatwienie sprawy tymczasowego zameldowania. Dostałem zameldowanie na trzy miesiące i co trzy miesiące musiałem go odnawiać. Jeden znajomy, który mnie spotkał zapytał się czy załatwiłem sobie sprawę inwalidztwa wojennego. Odpowiedziałem, że nie ponieważ nie mam praw obywatelskich. Na to znajomy odpowiedział, że to nie ma znaczenia, powinienem to szybko załatwić. I rzeczywiście załatwiłem inwalidztwo wojenne trzeciej grupy. (...)<br /><br />Życie polityczne w kraju zaczęło się zmieniać na tyle, że pomyślałem o doprowadzeniu swojej sprawy do końca. Napisałem pismo do Generalnej Prokuratury o rozpatrzenie mojej sprawy. Dostałem odpowiedź odmowną. Zwróciłem się do płk Radosława o pomoc w tej sprawie. Płk Radosław polecił mnie mecenasa Lis-Olszewskiego. Wpłacając mecenasowi na znaczki do pism sądowych otrzymałem zawiadomienie prezesa Sądu Najwyższego, że będzie referował moją sprawę na posiedzeniu. Są Najwyższy w Warszawie w Izbie Karnej na posiedzeniu niejawnym w dniu 9 kwietnia 1959 r. wydał wyrok w imieniu Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej, który oczyścił mnie z winy i kary i kosztami postępowania karnego obciążył Skarb Państwa.<br /><br />Na rozprawie o odszkodowanie, we wrześniu 1959 r., sąd przyznał mi kwotę 70.000zł., w komentarzu wyroku sędzia powiedział, że ani kwota, którą ja żądałem, ani kwota, którą przyznał Sąd nie są w stanie wynagrodzić mi krzywd jakie doznałem, a zasądzoną kwotę przyjął jako zapomogę do zagospodarowania się w dzisiejszej rzeczywistości.<br /><br />W sprawie rewizyjnej Sąd Najwyższy odrzucił moją skargę i skargę prokuratora i zatwierdził wyrok pierwszej instancji. Pieniądze odebrałem 29 stycznia 1960 roku. Znajomi mi zwrócili uwagę, że ponieważ pobierałem rentę inwalidy wojennego, należy mi się teraz wyrównanie za okres, w którym nie otrzymywałem renty. Na mój wniosek wypłacono mi zaległe świadczenie, ale w 1960 roku bezprawnie zabrano mi prawa inwalidy wojennego, było to państwo bezprawia.<br /><br />Otrzymałem zawiadomienie z WKU abym przedstawił odpowiednie dokumenty, gdyż jest dla mnie wniosek o awans na podporucznika. Odpowiedziałem, że moje dokumenty są u UB i proszę tam się zwrócić. Prawa inwalidzkie odzyskałem w 1976 roku.<br /><br />Nie wszyscy ludzie byli podli. Wiele zawdzięczam dyrektorowi Przedsiębiorstwa Ursus panu Zygmuntowi Purzyckiemu, ponieważ dzięki jego postawie w 1965 roku otrzymałem mieszkanie. Wbrew niechęci ludowej władzy postanowiłem dokończyć co mi przerwano aresztowaniem w 1949 roku. Po pokonaniu trudności życiowych w 1973 roku otrzymałem dyplom inżyniera na Politechnice Warszawskiej na kursie wieczorowym. Pracowałem w biurze projektowym Podlew. (...)<br /><br />W 1980 r., w trakcie protestów robotniczych, załoga wybrała mnie na wniosek pana Tadeusza Wyszyńskiego, przyrodniego brata Kardynała, na Przewodniczącego Komitetu Założycielskiego NSSZ "Solidarność" w przedsiębiorstwie. Na przełomie lat 80/90 koledzy ze Środowiska Żołnierzy Armii Krajowej Zgrupowania "Radosław" Batalionu "Miotła" wybrali mnie na przewodniczącego Środowiska.<br /></div><br /><div style="text-align: center;">---------- II ---------<br /></div><br />Dla zainteresowanych - przypominam poprzednie odcinki:<br /><br /><br /><span style="font-size:130%;"><a style="font-weight: bold;" href="http://blogmedia24-historia.blogspot.com/2008/10/pierwsze-lata-wolnoci-cz-1.html">Pierwsze lata "wolności" cz. 1</a></span><br /><br /><span style="font-size:130%;"><a style="font-weight: bold;" href="http://blogmedia24-historia.blogspot.com/2008/10/pierwsze-lata-wolnoci-cz-2.html">Pierwsze lata "wolności" cz. 2</a></span><br /><br /><span style="font-size:130%;"><a style="font-weight: bold;" href="http://blogmedia24-historia.blogspot.com/2008/11/pierwsze-lata-wolnoci-cz-3.html">Pierwsze lata "wolności" cz. 3</a></span><br /><br /><span style="font-size:130%;"><a style="font-weight: bold;" href="http://blogmedia24-historia.blogspot.com/2008/12/pierwsze-lata-wolnoci-cz-4.html">Pierwsze lata "wolności" cz. 4</a></span><br /><br /><br /><br />Ze wspomnień Jana Romańczyka, ps. "Łata" z batalionu "Miotła" - dzięki uprzejmości <a href="http://sppw1944.org/">Stowarzyszenia Pamięci Powstania Warszawskiego 1944</a>.Foxxhttp://www.blogger.com/profile/11163043276189497800noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7172247892925115967.post-78585792736614364932008-12-03T09:01:00.004+01:002008-12-03T09:24:32.498+01:00Pierwsze lata "wolności" cz. 4<div style="text-align: center;"><br /><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgQQCNtgyZGoe7AmOJGIlUMcVzsY2B7fqt74U1ojNEHBG_uOeyUzSlR3plH0HAFssVIuSZhIeZzEWkj1cIw5TFTn7WwAfip5oxNgbNvAXUhV1LNcKO7pwfkh8iT2M_R1ohNRgGhGM2lndT4/s1600-h/janromanczyk.jpg"><img style="margin: 0px auto 10px; display: block; text-align: center; cursor: pointer; width: 400px; height: 282px;" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgQQCNtgyZGoe7AmOJGIlUMcVzsY2B7fqt74U1ojNEHBG_uOeyUzSlR3plH0HAFssVIuSZhIeZzEWkj1cIw5TFTn7WwAfip5oxNgbNvAXUhV1LNcKO7pwfkh8iT2M_R1ohNRgGhGM2lndT4/s400/janromanczyk.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5275471425394058786" border="0" /></a><span style="font-size:85%;">(dokument zwolnienia Jana Romańczyka z więzienia we Wronkach - kliknij, by powiększyć)</span><br /></div><br /><br /><div style="text-align: justify;">Pewnego dnia wszedł do celi oddziałowy z więźniem, zapytali się o Romańczyka. Gdy powiedziałem, że to ja, powiedziano, że naczelnik przychylił się do mojej prośby. Odpowiedziałem, że ja pana naczelnika o nic nie prosiłem. Wtedy kazano mi dobrze sobie przypomnieć. Przypomniałem sobie, że przeszło trzy lata temu, gdy przyjechałem do Wronek w 1951 roku, prosiłem naczelnika o prawo korzystania z książek technicznych. Właśnie na tą prośbę we wrześniu 1954 roku naczelnik wyraził zgodę. Zapytałem, co mi mogą zaoferować w języku polskim. Odpowiedziano, że nic, bo wszystko wybrali ci co są na funkcjach. Dla mnie mają "Uczenie rzezania" Reznicowa w języku rosyjskim. Zapytałem czy dostanę też słownik rosyjsko-polski, przytaknęli. Zgodziłem się więc, miałem zajęcie i nie próżnowałem. Opanowałem język rosyjski na tyle dobrze, że patrząc na tekst rosyjski czytałem go po polsku.<br /><br />Dotarła do nas wiadomość, że nasze akta zostały odtajnione i możemy je obejrzeć. Skorzystałem z tej możliwości. Najbardziej mnie interesował protokół z pierwszej mojej sprawy, gdzie adwokat domagał się zwolnienia, gdyż nie widzi podstaw do ukarania i losy mojego pisma z dnia 29 sierpnia 1953 roku, które wyszło do Sądu Rejonowego Wojskowego i tam ugrzęzło. Inne sprawy przejrzałem, ale już mnie mniej interesowały.<br /><br />Pewnego dnia do celi weszło dwóch funkcjonariuszy więziennych i powiedzieli, że jeśli ktoś ma jakieś zastrzeżenia do wyroku to niech pisze. Wtedy ja się roześmiałem, na co ostro zareagowali. Powiedziałem im, że 29 sierpnia 1953 roku napisałem do Najwyższego Sadu i do tej pory cisza, nie dostałem żadnej odpowiedzi, prawdopodobnie moje pismo trafiło do kosza. Odpowiedzieli, ze na pewno sprawę załatwią , że dostanę odpowiedź i wyszli. Za dwa dni zjawili się z pismem z czerwca o odpowiedzi na łaskę i zarzucali mi nieprawdę. Jja im odpowiedziałem, że to jest odpowiedź na prośbę o łaskę, które pisała żona. Ja chcę odpowiedź na moje pismo, ja nie chcę łaski, ja chcę sprawiedliwości. Zapewniali, że załatwią mi odpowiedź i wyszli.<br /><br />W październiku 1954 roku, w liście, żona mi napisała, że minęło 6 miesięcy od odpowiedzi prezydenta i można znowu pisać, ale lepiej żebym ja napisał osobiście. W liście do żony odpisałem, że ja nie mam podstaw do pisania, ponieważ nie popełniłem żadnego przestępstwa i nie przyznałem się do winy. Jeśli chce mi pomóc to nich pójdzie do Sądu Rejonowego Wojskowego i dowie się co słychać z moim pismem, które pisałem 29 sierpnia 1953 roku.<br /><br /><br />13 grudnia 1954 roku po obiedzie kazano mi się zabrać z rzeczami i z siennikiem z celi i zaprowadzono mnie na pojedynki na oddział IV d. Byłem zdezorientowany co to znaczy, bo w celi były cztery sienniki. Na tym oddziale był pośmieciuchem (więźniem sprzątającym) znajomy więzień, który przeprowadzał Rydza-Śmigłego przez Tatry. Doszedł do moich drzwi i powiedział, że z tej celi więźniowie wychodzą na wolność. Noc przespałem niespokojnie, ciekawy dnia jutrzejszego.<br /><br />W dniu 14 grudnia 1954 roku, rano po śniadaniu, wyprowadzono mnie z celi. Na korytarzu stało już trzech więźniów. Uformowano nas w szereg i zaprowadzono do pomieszczeń administracji. Po dwóch wsadzono nas do dwóch niewielkich pomieszczenia obok siebie. Potem zabrano jednego więźnia z sąsiedniego pomieszczenia. Po pewnym czasie wrócił, a zabrano mojego kolegę. Ścianka między pomieszczeniami była cienka i można było się porozumiewać. Dowiedziałem się, że kolega zza ściany otrzymał urlop zdrowotny i wychodzi na wolność. Wrócił i mój kolega, a zabrano drugiego z tamtego pomieszczenia. Mój kolega dostał warunkowe zwolnienie. Przyszedł drugi kolega z tamtego pomieszczenia i zabrano mnie.<br /><br />Zaprowadzono mnie do administracji, sprawdzono moje personalia i odczytano orzeczenie Zgromadzenia Sędziów Najwyższego Sądu Wojskowego: Umorzono mi karę z artykułu 32 w związku z artykułem 86 KKWP. Karę śmierci z artykułu 3 punkt b z dekretu o ochronie Państwa z1944 roku zmniejszono na 10 lat więzienia, zastosowano amnestię z 1947 roku i ustalono wyrok na 5 lat pozbawienia wolności. Ponieważ odsiedziałem 6 lat, sąd zarządził natychmiastowe zwolnienie z więzienia.<br /><br />Wyrok przyjąłem bez specjalnej reakcji. Czytający pomyślał, że nie zrozumiałem i przeczytał jeszcze raz. Gdy zapewniłem go, że rozumiem, zapytał mnie czemu się nie cieszę. Odpowiedziałem, że jak dostałem karę śmierci nie płakałem, to teraz gdy mam 6 lat życia zmarnowane mam się cieszyć. Spojrzał na mnie i powiedział zamyślony: "To prawda".<br /><br />Odprowadzono mnie do kolegów, zaprowadzono do magazynu odzieży i przygotowano naszą odzież do wyjścia na wolność, między ludzi. Myślałem o tym, że wkrótce będę w domu, jak mnie przyjmą po tak długiej nieobecności. Domyśliłem się, że zwolnienie nastąpiło w wyniku mojego pisma, pewnie żona zrobiła tak jak ją prosiłem. Czy ona wie, że ja jutro rano będę w domu?<br /><br />Gdy z magazynu wyszliśmy z naszymi rzeczami oddziałowi, którzy nam robili rewizje byli również podekscytowani. Byli z nami przez kilka lat, niektórzy byli ludźmi ale nie wszyscy. Po rewizji zaprowadzono nas pod kancelarię, by odebrać dokumenty i niewielkie pieniądze, które sukcesywnie przysyłała mi żona na tzw. wypiskę. Raz w miesiącu można było za nie kupić produkty w więziennej kantynie. Miałem nadzieję, że wystarczą one na podróż. Czekając w korytarzu pod kancelarią zobaczyłem przechodzącego oficera, który przeprowadzał ze mną rozmowy. Gdy mnie zobaczył mnie w ubraniu, dokąd się wybieram. Gdy odpowiedziałem, że do domu odpowiedział: "Wpierw bym się śmierci spodziewał niż wy do domu pójdziecie". Odpowiedziałem: "Nie mam nic przeciwko temu, niech się pan spodziewa".<br /></div><br /><br /><br />Ze wspomnień Jana Romańczyka, ps. "Łata" z batalionu "Miotła" - dzięki uprzejmości <a href="http://sppw1944.org/">Stowarzyszenia Pamięci Powstania Warszawskiego 1944</a>.Foxxhttp://www.blogger.com/profile/11163043276189497800noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7172247892925115967.post-21795816699744968832008-11-19T17:42:00.003+01:002008-11-20T07:27:13.534+01:00Pierwsze lata "wolności" cz. 3<div style="text-align: justify;"><br />W celi 35 siedzieli żołnierze warszawskiej i wileńskiej AK, a także Niemcy. Tu trzymano m.in. Ślązaka Grzymka, który w 1939 r., przebrany w polski mundur, był wśród atakujących radiostację w Gliwicach. Któregoś dnia pojawił się w celi doktor Sejbold, niemiecki lekarz odsiadujący karę za zbrodnie wojenne. Pierwszy raz zetknąłem się z nim w X pawilonie. Odezwałem się tam do niego po niemiecku za co dostałem burę od oddziałowego. Seibolt zapamiętał mnie. Podszedł do mnie i zaczęliśmy rozmawiać. Przed przeniesieniem do celi 35 asystował on przy wykonywaniu więziennych wyroków śmierci. Któregoś dnia opowiedział mi jak się to odbywa. Dr Seibolt uczestniczył przy wszystkich z nich, był lekarzem stwierdzającym zgon. Mój rozmówca nie spodziewał się, że go wypuszczą do celi ogólnej. Nie wiem co się później z nim stało.<br /><br />Katem był funkcjonariusz Szymański, popularnie zwany przez więźniów "generał smród". Wywołanego z celi prowadzono do naczelnika więzienia, gdzie byli już prokurator i obrońca. Naczelnik więzienia informował skazanego, że wyrok został zatwierdzony, a prezydent Bierut nie skorzystał z prawa łaski. Strażnicy brali nieszczęśnika pod ręce i prowadzili w kierunku małego domku za 10 pawilonem. Kiedy skazańca doprowadzano do drzwi, Szymański - oddziałowy z pawilonu 10, wyciągał Colta kaliber 11,4 i strzelał ofierze w tył głowy. Bezwładne ciało otwierało drzwi i wpadało do pomieszczenia, którego podłoga była wysypana grubą warstwą piasku. Następnie do środka wchodził dr Seibolt i stwierdzał zgon. Rano wywożono ciało w nieznanym kierunku.<br /><br />Przerzucono mnie do innej celi i zrobiono celowym, ale byłem w niej krótko, bo przeniesiono mnie do innej celi za krytykę przodownika. W nowej celi przyjęto mnie serdecznie, było w niej wielu znajomych. Gdy wszyscy się ze mną przywitali, podszedł do mnie starszy pan i spytał skąd jestem. Gdy odpowiedziałem, że z Warszawy powiedział, że miał rodzinę o tym nazwisku w Warszawie. zapytałem się gdzie. Gdy odpowiedział, że na Żurawiej pod 30, to zapytałem jak się nazywa. Okazało się, że to Wiktor Bernard, mój krewny ze strony mojej babki. Jego mama i moja babka były rodzonymi siostrami. Wuj całą wojnę pływał w konwojach brytyjskich jako oficer nawigacji. Po wojnie przyjechał do kraju i znalazł się w więzieniu - taka polska dola. W celi poznałem także księdza Zator-Przetockiego pochodzącego ze Lwowa, bardzo wielkiego patriotę.<br /><br />W więzieniu mokotowskim otrzymałem wyrok rewizji mojej sprawy i dowiedziałem się, że odpadł artykuł 4. Artykuł 86 KKWP zamieniono na artykuł 28 w związku z 86 i zmniejszono karę z tego artykułu na karę 10 lat więzienia, łagodząc ją na podstawie amnestii 1947 roku na karę 5 lat więzienia. Kara z art. 3 z dekretu o ochronie państwa została utrzymanał w mocy i wyznaczono mi karę łączną 15 lat więzienia. Z tą karą pojechałem do więzienia karnego we Wronkach.<br /><br /><br />W styczniu 1951 roku wraz z innymi więźniami znalazłem się we Wronkach. Zajechaliśmy o zmierzchu, ustawiono nas w kolumnę i ostrzeżono, że za każdą próbą opuszczenia kolumny będą strzelać. Ponieważ było ciemno wprowadzono nas do budynku. Przy transportach, które przyjeżdżały w dzień, bez względu na porę roku i pogodę więźniów rozbierano i rewidowano na podwórku. Staliśmy i czekaliśmy na swoją kolej rewizji.<br /><br />Podszedł do mnie oddziałowy i zabrał mnie na rewizję. Półgłosem powiedział do mnie: "Ja będę krzyczał, lecz ty nic sobie z tego nie rób, tylko się ubierz w bieliznę zawiąż dobrze koc z rzeczami i uważaj żebyś jak najmniej dostał". Potwierdzająco mrugnąłem do niego i zachowywałem się zgodnie z otrzymaną instrukcją. Nie obyło się jednak bez razów. Jakiś więzień upuścił swój koc z rzeczami na schodach, musiałem zwolnić, a zbir oddziałowy dopadł mnie i uderzył kluczem. Mimo bielizny, którą miałem na sobie, zranił mnie do krwi.<br /><br />Umieszczono nas na oddziale I c. Był to oddział dla najbardziej niebezpiecznych wrogów Polski Ludowej. Następnego dnia zapoznawaliśmy się z więziennymi zwyczajami. We Wronkach zapisaliśmy się na otrzymywanie gazet, oczywiście "Trybuny Ludu". Otrzymaliśmy ją przez dwa dni, potem już nie. Gdy za kilka dni odwiedził nas naczelnik więzienia, zwróciliśmy się do niego z pytaniem, dlaczego nie otrzymujemy zaprenumerowanych gazet. Naczelnik odpowiedział, że nieb dostajemy gazet, ponieważ czytamy je między wierszami.<br /><br />Pan naczelnik zapytał: "Na co czekacie? Myślicie, że tu z lasu wyjdą Amerykanie i was oswobodzą. Bądźcie pewni, że oddziałowi zginą i ja zginę ale z was żaden żywcem nie wyjdzie".<br /><br />Jedyną przyjemnością dla nas było otrzymywanie listów. List był naszym jedynym kontaktem z wolnością. Otrzymywaliśmy jeden list na miesiąc. My też raz w miesiącu mogliśmy pisać jeden list.<br /><br />Przykrym dla mnie był list w maju 1951 roku. Dowiedziałem się z niego o śmierci mojej mamy. Zmarła na skutek wylewu, gdy dowiedziała się o przetransportowaniu mnie do więzienia we Wronkach. Sama będąc zaangażowaną w konspiracji czuła, że wyrządzono mi wielką krzywdę.<br /><br />Warunki były okropne, na każdym kroku prześladowania. Gdy drzwi celi się otwierały, musieliśmy stawać tyłem do drzwi pod oknem. Ja pokrótce zachorowałem na gruźlicę gruczołów limfatycznych. We Wronkach był oddział gruźlików płuc, dużo z nich przejeżdżało się na tamten świat. Dostałem się do szpitala. Gdy mnie tam przyjęto ważyłem 48 kg.<br /><br />Po sześciu tygodniach, gdy się podleczyłem i wypisywano mnie ze szpitala, ważyłem 60 kg. Poprawę swojego zdrowia zawdzięczam lekarzowi więźniowi Janowi Pierzchale i aptekarzowi więźniowi w aptece więziennej Kazimierzowi Augustowskiemu, żołnierzowi Armii Krajowej, powstańcowi warszawskiemu z batalionu Czata 49.<br /><br />Po opuszczeniu szpitala zostałem skierowany na kwarantannę, gdyż musiałem wygoić rany po dokonanych zabiegach w szpitalu. Po całkowitym wygojeniu ran wróciłem na oddział. Na oddziale byłem przesłuchiwany przez oficerów specjalnych (politycznych). Moje wypowiedzi nie podobały się jednemu z przesłuchujących mnie oficerów, bo na pożegnanie powiedział mi: "Ty sk........, z więzienia nigdy nie wyjdziesz". Trudno, wolałem być człowiekiem. Nie wszyscy funkcjonariusze byli kanaliami. Byli także i tacy, którzy nawet ostrzegali mnie przed kapusiami. Jeden z oddziałowych wywołał mnie z celi i zapytał czy chcę popracować na korytarzu. Zgodziłem się, bo ruch mi był potrzebny.<br /><br />Ten oddziałowy gdy był na służbie, zawsze mnie wypuszczał z celi. Po kilku wypuszczeniach powiedział, że będzie starał się doprowadzić do sytuacji bym na stałe był na korytarzu. Odradzałem mu, bo to wiązało się z wizytą u oficera specjalnego. Postawił na swoim i zaprowadził mnie do "speca" jak nazwaliśmy oficera politycznego. Ten zapytał mnie o personalia, a potem za co siedzę. Gdy odpowiedziałem: "Za to że walczyłem za Ojczyznę", zaczął krzyczeć: "Zamknąć tego sk........ do celi". Przyszedł oddziałowy i odprowadził mnie do celi. W drodze zapytał: "Czego on tak krzyczał, spytał? powiedziałem oddziałowemu co powiedziałem "specowi", a ten powiedział: "Nie martw się. Jak będę na oddziale to cię zawsze wypuszczę".<br /><br />Nadszedł dzień 28 sierpnia 1953 roku. Niespodziewanie otrzymaliśmy gazety z wiadomością o wrogiej postawie towarzysza Berii. 29 sierpnia 1953 roku napisałem w swojej sprawie pismo do Sądu Najwyższego. Powiadomiono mnie, że pismo wysłano drogą służbową do Sądu Rejonowego, a potem zapadła cisza. Pod koniec października 1953 roku trzech więźniów przygotowano do transportu. Byli to: Zygmunt Ziemięcki ps. "Gałązka", Tadeusz Janicki ps. "Czarny" i Jan Romańczyk ps. "Łata", wszyscy z batalionu "Miotła".<br /><br />Zaprowadzono nas skutych na dworzec kolejowy we Wronkach i wsadzono do zarezerwowanego przedziału w pociągu do Warszawy, w towarzystwie patrolu KBW w składzie: plutonowy - dowódca patrolu i dwaj szeregowi. Dodatkowo jechał z nami oficer ze służby więziennej. Ruszyliśmy w drogę. Ludzie z korytarza przyglądali się jakich to przestępców wiozą. Nie wolno nam było porozumiewać się ze sobą. Najgorzej było koledze Janickiemu, bo siedział w środku i był skuty na dwie ręce.<br /><br />Gdy oficer i dowódca patrolu wyszli na korytarz na papierosa, zaczęliśmy ze sobą rozmawiać, tak żeby ci z korytarza nie widzieli. Młodzi żołnierze, którzy zostali w przedziale nie zwracali nam uwagi, choć zorientowali się kogo wiozą. Dojechaliśmy do Warszawy, zaczęliśmy szykować się do wyjścia. Młodzi ludzie założyli pepesze na ramię i powiedzieli: "Panowie pozwolą, my weźmiemy wasze bagaże." Z zadowoleniem przyjęliśmy odruch młodych żołnierzy a ich dowódcy gdyby mogli to oczami by ich zabili. Spojrzałem jednemu z tych młodych w oczy i oczami mu podziękowałem, chyba zrozumiał co chciałem przekazać.<br /><br />Przed dworcem czekał na nas samochód-więźniarka, który zawiózł nas do więzienia na ulicy Rakowieckiej. Tu zaprowadzono nas na oddział I b, na którym przebywałem wcześniej, od przeczytania mi aktu oskarżenia do ogłoszenia wyroku. Pokazał się oddziałowy, który był na oddziale gdy byłem tu prawie trzy lata temu. spojrzał na mnie, poznał i spytał : "Znowu"? Odpowiedziałem: "Jeszcze". Zrozumiał, jego twarz sposępniała.<br /><br />Zamknięto nas w jednej celi. Widząc reakcję oddziałowego postanowiłem to wykorzystać. Zrzuciłem klapę, był to znak, żeby przyszedł oddziałowy. Po chwili oddziałowy się pojawił. Wtedy zacząłem mówić, że przyjechałem właśnie z Wronek. Spodziewam się, że żona pojedzie tam w tym czasie na widzenie. Mieszka tu w Warszawie i chciałbym jej dać znać jak najprędzej, że ja jestem tutaj. Ona jest biedna i nie chciałbym ją narażać na niepotrzebne koszty. Oddziałowy Jedynak, bo tak się nazywał, kazał mi zgłosić się jutro rano.<br /><br />Był wtorek rano, otrzymałem papier, kopertę i napisałem list do żony. Bardzo byłem wdzięczny oddziałowemu, bo w czwartek przyszła żona na widzenie i powiedziała, że dostała mój list ocenzurowany ze stemplem pocztowym. Zadowolona powiedziała, że napisała prośbę o łaskę do prezydenta i mnie na pewno zwolnią.<br /><br />Starałem się ostudzić jej nadzieje, bo po tym łobuzie nic dobrego się nie spodziewałem. Powiedziałem jej, że podtrzymuję swoją wypowiedź z naszego widzenia w sierpniu 1952 roku, że wcześniej nie wyjdę jak za dwa lata, ale nie będę dłużej siedział niż trzy.<br /><br />Przyczyną naszego przyjazdu do Warszawy, bo była sprawa płk Radosława. Nas wykorzystano jako świadków. W trakcie rozprawie żądano ode mnie zeznań na temat moich spotkań z płk Radosławem. Sędzia niezadowolony z moich wypowiedzi odczytał tekst z protokółu niby mojego zeznania, mówiący o konspiracyjnych spotkaniach z płk Radosławem. Odpowiedziałem: "Wiem, że takich spotkań nie było i ja nie brałem udziału w takich zebraniach". Sędzia zapytał, czy czytałem ten protokół. Zaprzeczyłem i powiedziałem, że ten protokół przeczytał mi oficer śledczy i dał do podpisania. Nie wypadało mi zarzucać mu nieuczciwości.<br /><br />Poprosiłem sędziego, by przeczytał kawałek tekstu przed cytowanym fragmentem i po cytowanym fragmencie. Fragmenty te stanowiły logiczną całość, a cytowany fragment był częścią nie pasująca do tej części zeznania. Poprosiłem o wykreślenie tego tekstu i zaprotokołowanie tego faktu w aktach sprawy.<br /><br />Odezwał się generalny prokurator Zarakowski: "Wysoki Sądzie, świadek tu wariata odrzyna, bo wszystkim wiadomo, że Radosław przystąpił do tajnej organizacji mającej na celu obalenie ustroju". Po tej wypowiedzi ja zabrałem głos: "Wysoki Sądzie, nie wiem kto tu wariata odrzyna. Siedzę już przeszło cztery lata i do tej pory nie udowodniono mi przynależności do organizacji, mającej na celu obalenie ustroju". Po mojej wypowiedzi obrona płk Radosława uderzała w dłonie pod stołem. Sędzia zapytał prokuratora czy ma coś do powiedzenia. Prokurator zaprzeczył. Na tym moje zeznania się skończyły.<br /><br />Przerzucono nas na oddział ogólny. Ja trafiłem do celi 35, w której siedziałem, po wyroku pierwszej instancji cztery lata temu. Cela ta zmieniła się nie do poznania. Podłoga była z ładnych desek, czyszczona wiórkami przez więźniów. Zamiast sienników były piętrowe łóżka z siennikami, nie było robactwa. W celi było mniej wWięźniów. Warunki się poprawiły.<br /><br />Jestem przekonany, że właśnie wtedy spotkałem się z Gracjanem Frógiem ps. "Szczerbiec" z Wileńszczyzny, choć dokumenty podają, że został zamordowany w więzieniu w Mokotowie w 1951 roku. Spostrzeżenia swoje opieram na tym, że "Szczerbiec" wróżył mi z ręki. To co zapamiętałem zaprzeczało temu, że został zamordowany w 1951 roku, Powiedział mi, że straciłem bardzo bliską osobę, i stracę drugą bliską osobę, Na ręce zapisane jest też, że niedługo opuszczę więzienie. Wiedziałem, że 21 lutego 1951 roku zmarła mi mama. W międzyczasie nie miałem kontaktu ze Szczerbcem, dopiero na Mokotowie, w listopadzie 1953 roku. Wyszedłem z więzienia 14 grudnia 1954 roku a 11-ego listopada 1956 roku zmarła mi żona. To była druga moja strata, którą w listopadzie 1953 r. przepowiedział mi "Szczerbiec".<br /><br />W styczniu 1954 roku znalazłem się znów we Wronkach. Przywitanie już nie było tak brutalne. W kwietniu żona oznajmiła mnie, że dostała odpowiedź odmowną na podanie do prezydenta. Ja na tą okoliczność dostałem wiadomość w czerwcu. W międzyczasie zbudzono mnie pewnej nocy, kazano się ubrać i zaprowadzono na przesłuchanie. Przesłuchujący przedstawił się jako prokurator Generalnej Prokuratury. Na początku zapytał mnie o personalia, a potem za co siedzę. Gdy odpowiedziałem, że za przynależność do Armii Krajowej, to się bardzo oburzył i powiedział: "My za przynależność do Armii Krajowej nikogo nie wsadzamy". Powiedziałem: "Może pan znajdzie inną wersję, ja panu powiem swoją. Gdy zostałem aresztowany i przywieziony do więzienia w Mokotowie na X pawilon, przyjął mnie pan major Serkowski, którego pan dobrze zna. Zapytał mnie do jakiej organizacji należałem. Gdy powiedziałem, że do Armii Krajowej, to powiedział, że nie powinienem się dziwić za co siedzę. Teraz nich pan powie swoją wersję".<br /><br />Pan prokurator zamilkł i rozpoczęliśmy przesłuchanie. Pytano mnie o dwie osoby z terenu Ursusa: pana doktora Jerzego Włoczewskiego i nauczyciela szkoły powszechnej w Ursusie pana Edmunda Pokrzywę. Powiedziałem, że to dwaj najlepsi Polacy jakich znałem. Na tym przesłuchanie się zakończyło.<br /><br /><br /><br />Ze wspomnień Jana Romańczyka, ps. "Łata" z batalionu "Miotła" - dzięki uprzejmości <a href="http://sppw1944.org/">Stowarzyszenia Pamięci Powstania Warszawskiego 1944</a>.<br /></div>Foxxhttp://www.blogger.com/profile/11163043276189497800noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7172247892925115967.post-50865813684615381182008-10-28T08:15:00.007+01:002008-10-28T09:51:20.659+01:00Pierwsze lata "wolności" cz. 2<div style="text-align: center;"><br /><br /><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiGBhBD9EoeO9auzcXEM-AfncZ7eDvkygr9Mqdjy7TzwwvStJMjVzaWHFQzZ6DIgid9JdNM1BGl2pbwJVvWt1_87wIIT9FXjgAvub2h77ohuwLqxtojTA2SM2F77qhNaHnQOuiII1qOCq87/s1600-h/miotla.jpg"><img style="margin: 0px auto 10px; display: block; text-align: center; cursor: pointer; width: 400px; height: 221px;" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiGBhBD9EoeO9auzcXEM-AfncZ7eDvkygr9Mqdjy7TzwwvStJMjVzaWHFQzZ6DIgid9JdNM1BGl2pbwJVvWt1_87wIIT9FXjgAvub2h77ohuwLqxtojTA2SM2F77qhNaHnQOuiII1qOCq87/s400/miotla.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5262100708982501170" border="0" /></a><span style="font-size:85%;">Grupa żołnierzy batalionu "Miotła" - 1946 r<br />Trzeci od prawej stoi Jan Romańczyk</span><br /></div><br /><div style="text-align: justify;"><br />Uroczyste poświęcenie i odsłonięcie pomnika [Gloria Victis - F.] nastąpiło 1 sierpnia 1946 roku. Była to wielka manifestacja ludności Warszawy ku czci Żołnierzy Armii Krajowej.<br /><br />Równocześnie stało się to początkiem niezadowolenia ówczesnej władzy, która postanowiła wykreślić historię Armii Krajowej z dziejów Polski. Rozpoczęły się represje. Pod koniec 1948 roku rozpoczęły się aresztowania najbardziej aktywnych byłych żołnierzy Armii Krajowej, pod pretekstem przystąpienia do konspiracji. W gruncie rzeczy aresztowanym zarzucano gloryfikację Armii Krajowej. Zasądzano duże wyroki, nie wahano się nawet dawać wyroków kary śmierci.<br /><br />Okazywanie patriotyzmu czczenie swoich ideałów i chęć do nauki, bo większość rozpoczęła studia, nie podobało się obecnemu reżimowi. Zorientował się on, że w takiej sytuacji może stracić władzę i zaczął szukać pretekstu zażegnania nieuniknionej klęski. Na zebraniach partyjnych mówiono o wymazaniu historii Armii Krajowej z historii Polski.<br /><br />Moje losy były podobne do wielu innych żołnierzy Armii Krajowej. Rozpocząłem w Warszawie studia. W sekcji Akademickiej Związku Inwalidów Wojennych RP poznałem Zofię Babulewicz. Była również żołnierzem AK o pseudonimie "Bisia". W momencie wybuchu Powstania Warszawskiego walczyła w oddziałach powstańczych na Pradze. Potem przeprawiła się przez Wisłę i od 16 sierpnia 1944 roku walczyła w zgrupowaniu "Kampinos". W czasie przebijania się oddziałów kampinoskich została ciężko ranna pod Jaktorowem. Leczyła się w szpitalu w Żyrardowie. W Boże Narodzenie 1947 roku odbył się nasz ślub.<br /><br />Następnie wyjechałem do Krakowa. Kontynuując rodzinną tradycję podjąłem studia w Akademii Górniczo-Hutniczej na wydziale hutniczym - sekcja odlewnictwo. Zamieszkałem w bursie inwalidów wojennych. 1 grudnia 1948 r. jako student II roku Akademii podjąłem pracę w Głównym Instytucie Metalurgii i odlewnictwa w Borku Falenckim. Wydawało mi się, że będę mógł po okrutnych latach okupacji rozpocząć normalne życie. (...)<br /><br />10 stycznia 1949 r. do kilkuosobowego pokoju w bursie weszło dwóch nieznajomych mężczyzn. Jeden z nich zapytał: "Czy jest pan Romańczyk?". Odpowiedziałem, że to ja. Nieznajomy wyciągnął pistolet i krzyknął: "Ręce do góry". Przeprowadzono rewizję, która nic nie dała. Mężczyźni zażądali abym udał się z nimi. "Jest pan podejrzany o przemyt skór z Czechosłowacji". Odpowiedziałem, że nigdy nie byłem w Czechosłowacji. Tajniak odpowiedział: "Wiemy. Mam jednak człowieka, który pana oskarża i musimy przeprowadzić konfrontację."<br /><br />W areszcie kazano mi wyciągnąć sznurówki z butów. Sytuacja nie była wesoła. Następnego dnia pociągiem pospiesznym o 15.15 pod eskortą pracownika Urzędu Bezpieczeństwa wyruszyłem do Warszawy. Na dworzec Warszawa Główna przy ul. Towarowej dotarliśmy późną nocą. Nikt na nas nie czekał. Ubek nie znał miasta. Gorączkowo wypytywał kolejarzy jak dojść na Koszykową. Zaproponowałem mu wzięcie taksówki, ale ubowiec odmówił. Szliśmy samotnie przez zrujnowane i puste miasto. Na Koszykowej gruzy leżały do wysokości I piętra.<br /><br />Mogłem zabić swojego konwojenta, ale co by to dało. Miałem już wtedy żonę i dziecko. Poza tym ciągle łudziłem się, że padłem ofiarą omyłki. Po co szukać dodatkowych kłopotów.<br /><br />W Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego przy Koszykowej 6 wszystko stało się jasne. Pojawił się major Wiktor Herrer. Nocne przesłuchanie rozpoczął od słów: "To co, uważasz .....synu, że jesteś niewinny? Wiedz o tym, że jeśli po 30 dniach będziemy musieli cię wypuścić, to i tak 31 dnia zdechniesz pod płotem". Domagał się bym natychmiast przyznał się do winy. Nie miałem się do czego przyznać, gdyż sprawy dokonane przed ujawnieniem zostały mi darowane przy ujawnieniu.<br /><br />Po przesłuchaniu odesłano mnie do piwnicy i umieszczono w psiej budzie z betonową podłogą gdzie nie można było ani wstać ani się położyć. Taką karę dostałem od majora Wiktora Herrera, za to że nie przyznałem się do niczego.. Przesłuchiwany byłem kilkakrotnie, miało to na celu zastraszenie mnie i załamanie. W budzie siedziałem dwa dni, następnie przeniesiono mnie do celi, w której byli p. Krak i p. German.<br /><br />Wieczorem wywołano mnie z celi i w marynarce wyprowadzono na podwórko. Na dworze był mróz, był przecież styczeń. Upomniałem się o nową, ładną jesionkę, w której przyjechałem z Krakowa. Usłyszałem drwiącą odpowiedź konwojenta: "Na co ci jesionka, zaraz dostaniesz nową, sosnową". Wsadzono mnie do samochodu, który ruszył naprzód. Przez szpary w plandece zorientowałem się, że wiozą mnie do więzienia na ulicy Rakowieckiej. Zatrzymaliśmy się za bramą.<br /><br />Na Rakowieckiej trafiłem do słynnego X pawilonu - pawilonu grozy i śmierci. Tam przywitał mnie łamaną polszczyzną major Serkowski. Zapytał mnie, za co mnie aresztowali. Odpowiedziałem, że za przemyt skóry z Czechosłowacji, w której nigdy nie byłem. Zapytał wtedy z jakiej organizacji jestem, a gdy odpowiedziałem, że z Armii Krajowej powiedział: "Dziwisz się za co cię wsadzono?" Zrozumiałem, że Polska, o którą walczyłem jest nie dla takich jak ja.<br /><br />Zaprowadzono mnie na pierwsze piętro i wprowadzono do 35-ej celi w X pawilonie. Na widok mój zaspani więźniowie się poderwali, ale ich uspokoiłem, przedstawiając się jako współwięzień. Po cichych rozmowach zapadła cisza nocna.<br /><br />Rano poznałem swoich współwięźniów. Jednym z nich był Franciszek Błażej z IV komendy WIN, oficer Wojska Polskiego , obrońca Modlina, żołnierz Armii Krajowej w okolicach Rzeszowa, zamordowany w więzieniu na Rakowieckiej w1951 roku, pod pretekstem współpracy z Niemcami, tak brzmiał wyrok. Następny, Janusz Oskierko-Jeznacki, student medycyny na UW, kolekcjoner broni. Był tam jeszcze p. Rekuć, nauczyciel z Wrocławia, przesiedleniec ze wschodu. W celi siedział także p. Nowicki, był w trakcie śledztwa, mało mówił o sobie; p. Jaskólski, sprawa cukrownicza, kontrowersyjna - ludzie, którzy zostali przez prezydenta odznaczeni za dobrą pracę, kilka dni później zostali aresztowani i sądzeni; p. Szuster - on także był małomówny.<br /><br />Życie w celi wlokło się od posiłku do posiłku. Ja zacząłem zajmować się porozumieniem z sąsiednimi celami, pukaniem przez ścianę alfabetem Morse'go. Obok naszej celi była cela kobiet. Z pukania dowiedziałem się, że siedziała w niej córka Cat-Mackiewicza.<br /><br />Z celi wyprowadzano nas na przesłuchania. Przesłuchania były brutalne. Za wszelką cenę próbowano nas poniżyć i załamać. Dowodem tego było wręczenie nam 1-ego sierpnia aktu oskarżenia robiąc z nas przestępców i zdrajców narodu polskiego. Przeniesiono mnie na oddział I B.<br /><br />Po ponad półrocznym pobycie w więzieniu, 1 sierpnia 1949 r. odczytano mi akt oskarżenia. 25 sierpnia rozpoczął się proces. Trwał 4 dni. Mój obrońca w ostatnim słowie domagał się zwolnienia, nie widząc podstaw do ukarania. Z art. 3 pkt. b Dekretu z 30 października 1944 r. zostałem skazany na karę śmierci, która na mocy amnestii z 22 lutego 1947 r. została zamieniona na 15 lat więzienia; z art. 86 par. 1 i 2 KKWP na karę dożywotniego więzienia i z art. 4 par. 1 Dekretu z 13 czerwca 1946 r. na karę 15 lat więzienia. Na podstawie art. 32 par. 1 i art. 33 par. 1 i 3 KKWP wymierzono mi karę łączną dożywotniego więzienia z utratą praw obywatelskich i przepadkiem mienia.<br /><br />Po ogłoszeniu wyroku przeniesiono mnie na oddział ogólny do celi 35 kaesów. W celi było 45 więźniów skazanych na karę śmierci, około 50 na dożywotnie więzienie i około 15 z mniejszymi wyrokami. Przed wojną w tej celi siedziało maksimum 24 więźniów. Co kilka dni, po kolacji, otwierały się drzwi i strażnik odczytywał czyjeś nazwisko. Wyczytany bladł. W jego oczach znikały źrenice, a gałki stawały się białe jak mleko. Wychodził z celi już nieobecny. Po jakimś czasie wracał strażnik i zabierał niepotrzebne już rzeczy.<br /><br />Warunki były okropne. W celi spotkałem mnóstwo ciekawych ludzi, wielkich patriotów. Siedział tam między innymi ks. Tuszyński, proboszcz parafii na ulicy Gdańskiej, współtwórca bursy dla sierot po Powstańcach Warszawskich, słynny pilot Stanisław Skalski i wielu innych patriotów z całej Polski.<br /><br /><br /><br />Ze wspomnień Jana Romańczyka, ps. "Łata" z batalionu "Miotła" - dzięki uprzejmości <a href="http://sppw1944.org/">Stowarzyszenia Pamięci Powstania Warszawskiego 1944</a>.<br /></div>Foxxhttp://www.blogger.com/profile/11163043276189497800noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-7172247892925115967.post-41304050852960440352008-10-24T16:25:00.010+02:002008-10-24T16:50:02.374+02:00Pierwsze lata "wolności" cz. 1<div style="text-align: center;"><br /><br /><br /><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjTy90U_V-c-E-W6uTRwUbxAATSn8anNeeyrf3Hj8p_LbGK00-WYwzUBAIqJ8mt0_2BNKqsz2ADBVz8l1NU0_vX6hw_brf9MQYHoxt67IRlvO8wvHh4Z4lIugdPZW3nJDMpzYyksEfdrXNI/s1600-h/gloria.jpg"><img style="margin: 0px auto 10px; display: block; text-align: center; cursor: pointer; width: 295px; height: 400px;" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjTy90U_V-c-E-W6uTRwUbxAATSn8anNeeyrf3Hj8p_LbGK00-WYwzUBAIqJ8mt0_2BNKqsz2ADBVz8l1NU0_vX6hw_brf9MQYHoxt67IRlvO8wvHh4Z4lIugdPZW3nJDMpzYyksEfdrXNI/s400/gloria.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5260727469930891490" border="0" /></a><span style="font-size:85%;">Odsłonięcie pomnika Gloria Victis 1946 r.</span><br /></div> <div style="text-align: center;"><span style="font-size:85%;">Trzeci od prawej Jan Romańczyk<br /></span></div><br /><br /><div style="text-align: justify;"> Po zakończeniu Powstania wielu kolegów wróciło w teren do dalszej walki, część poszła do niewoli, a wielu nie wróci już nigdy. Tak dotrwaliśmy aż do wyzwolenia spod okupacji hitlerowskiej. Gdy przyszła "armia wyzwoleńcza", zobaczyliśmy na murach afisze tej treści: "Bandyta spod znaku A.K.", "Akowiec zapluty karzeł reakcji". Nastąpiły aresztowania. Dla akowców został utworzony obóz w Rembertowie, skąd wywożono polskich patriotów na Syberię.<br /><br />Po wkroczeniu 17 stycznia 1945 r. wojsk sowieckich ppor. "Torpeda" zorganizował transport broni ukrytej po powstaniu na teren naszego działania. Działy się jakieś dziwne rzeczy. 18 stycznia, bohaterski dowódca naszego plutonu ppor. Kazimierz Jackowski ps. "Torpeda" został zastrzelony we własnym domu. Dowiedziawszy się o tym postanowiłem się ukryć sądząc, że to uderzenie ze strony sowieckiej. Od rodziny "Torpedy" usłyszałem jednak, że został on zlikwidowany za rzekomą współpracę z Niemcami. Było to według mnie absurdalne oskarżenie. Człowiek ten wykonał wyroki na kilkudziesięciu konfidentach a za swoją waleczność w Powstaniu Warszawskim odznaczony został krzyżem Orderu Virtuti Militari V kl. Nie bardzo rozumiałem co się stało ale przychodziło mi na myśl, że to jakaś nieczysta sprawa. "Torpeda" został pochowany na cmentarzu w Gołąbkach. Na przełomie lat 60-tych i 70-tych, przy przebudowie działki na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach został ekshumowany i pochowany w kwaterze "Miotły".<br /><br />Po około 3-ech tygodniach od śmierci ppor. "Torpedy", zaczepił mnie jeden z nowych ludzi "Torpedy" spytał się czy ma przyjemność z kol. "Łatą". Gdy potwierdziłem, powiedział, że "Torpeda", gdy został zawieszony polecił mu, by ze swoimi ludźmi zgłosić się do mnie. Znałem tego człowieka, ale nie wiedziałem, że ma kontakt z "Torpedą". Umówiłem się na spotkanie z nim w późniejszym terminie a sam skontaktowałem się z "Anatolem" i zameldowałem, że zgłosił się do mnie oddział "Torpedy". Polecono mi oddział przyjąć i czekać dalszych rozkazów. Żołnierze oddziału zgłosili się pod moje dowództwo. W zaistniałej sytuacji pozostaliśmy w konspiracji. Trudny to był okres.<br /><br />W Zakładach Mechanicznych Ursus dostał lokum Polski Samodzielny Batalion Samochodowy. Dowódcą tej jednostki był Rosjanin, który dostał kwaterę u mojej znajomej. Poznałem go osobiście. Bardzo chętnie opowiadał o sobie. W wojsku sowieckim był sierżantem i brał udział w obronie Leningradu. Z opowieści jego dało się odczuć, że był człowiekiem przyzwoitym. Dawał chłopakom rozkazy wyjazdu i umożliwiał przywożenie mąki do Warszawy z Zamościa. Przebywając ze mną zorientował się z kim ma do czynienia. Zwrócił się do mnie, żebym uciekał stąd, bo te łobuzy nie dadzą mi żyć. Tłumaczyłem mu, że mam kolegów, których trzeba godnie pochować, bo oddali życie za Ojczyznę. Odpowiedział, że życzy aby mi się to udało.<br /><br />Za przywożenie mąki do Warszawy został aresztowany i siedział na Rakowieckiej. W lipcu 1945 r. wyszedł z aresztu i przyszedł do mnie. Dostał przepustkę na dwa tygodnie i chciał pojechać na Ziemie Zachodnie. Zapytał mnie, czy wracając może przyjechać do mnie. Zgodziłem się. Przyjechał razem z kolegą. Pomogłem mu sprzedać drobiazgi, które przywiózł, bo wiedział że nie uda mu się nic zabrać ze sobą. Powiedział, że wywiozą ich za Ural do sowchozu i nie wolno im będzie mówić co widzieli i słyszeli, a tym bardziej kontaktować się z kimś z za granicy. Odjechali ze łzami w oczach.<br /><br />Jedną z ważnych spraw, którą zaczęliśmy realizować była ekshumacja poległych kolegów. Robiliśmy to w konspiracji do momentu ujawnienia Obszaru Centralnego A.K. Od dowództwa otrzymałem polecenie zabezpieczenia ludzi do wykonania ekshumacji poległych kolegów w Powstaniu Warszawskim. Ekshumacje kolegów wykonywaliśmy z prowizorycznych mogił pochowanych, na trawnikach a w niektórych wypadkach z miejsc gdzie polegli i nie było możliwości ich pochować. Przy ekshumacjach był zawsze przedstawiciel Czerwonego Krzyża, z nami zawsze była hrabianka Anna Pia-Mycielska.<br /><br />W międzyczasie otrzymałem rozkaz wykonania akcji zbrojnej w Komorowie. Przybyło nas kilku, nie pamiętam już czy było nas czterech czy pięciu. Byliśmy na miejscu, ale akcja się nie odbyła, bo nie była dobrze zorganizowana. Nie pojawiła się druga część grupy. Wracaliśmy z powrotem przez Paszków, z zamiarem przestrzelenia broni przytransportowanej z Warszawy. Po oddaniu kilku strzałów i przejrzeniu broni nagle zza krzaków wyszedł żołnierz sowiecki z pepeszą. Krzyknął do nas: "Ruki w wierch" trzymając nas cały czas na muszce. Gdy zebrał nam broń zaczęliśmy tłumaczyć, że jesteśmy milicją obywatelską i pokazaliśmy lipne zaświadczenia.<br /><br />Sowiet stwierdził, że on po polsku nie rozumie i musimy iść z nim do jednostki. Tam jest żydek, to on wszystko przetłumaczy. W żadnym wypadku nie uśmiechało się nam tam iść. Sytuacja skomplikowała się. Żołnierz zauważył czystą kartkę na drzewie, do której strzelaliśmy i podszedł do niej aby ją zdjąć. Gdy się odwrócił zobaczył broń skierowaną w jego kierunku. Nie zareagował na wezwanie: "Ruki w wierch" i zaskoczony sięgnął po broń. Padł strzał z naszej strony, kula rykoszetem uderzyła go w głowę na tyle mocno, że zachwiał się na nogach. Koledzy rzucili się na niego i obezwładnili go.<br /><br />Podszedłem do niego i powiedziałem, że oddam mu broń tylko amunicje rozrzucę, żeby nie mógł za nami strzelać. Nie chciał się na to zgodzić. Cały czas powtarzał, że musi nas zaprowadzić do jednostki, co równało się z wyrokiem śmierci dla nas. Nie miałem wyboru. Sięgnąłem po "Błyskawicę" i oddałem serię w jego kierunku. Szkoda mi było człowieka ale jeszcze bardziej szkoda mi było kolegów i mnie samego. Tyle przeszedłem w Powstaniu a teraz w głupi sposób miałbym oddać życie. Odjechaliśmy z miejsca zdarzenia zabierając dodatkowo pepeszę i dwa magazynki amunicji. O zdarzeniu zameldowałem mojemu dowódcy Leszkowi Niżyńskiemu.<br /><br />W krótkim czasie po tych wypadkach Leszek Niżyński zarządził spotkanie, na którym był Andrzej Sowiński ps. "Zagłoba" z "Zośki" i przekazał, że moim dowódcą od tej chwili będzie "Zagłoba". Pierwszą moją akcją miał być zamach na oficera Wojska Ludowego płk. Grosza. Gdy byłem przygotowany już do akcji, została ona odwołana. Potem dostałem rozkaz zdobywania broni na oficerach i żołnierzach polskich i rosyjskich. Tego typu działalność nie odpowiadała mi. Motywując swą decyzję chęcią wyjazdu do innego miasta poprosiłem o zwolnienie, którego mi udzielono. Moim zastępcą był Antoni Olszewski ps. "Wilk", którego skontaktowałem z "Zagłobą".<br /><br />W międzyczasie cały czas prowadziliśmy ekshumacje. Prowadzącym ekshumacje z ramienia płk. "Radosława" był por. Tadeusz Janicki ps. "Czarny". Od pewnego czasu robiliśmy to niby legalnie. W ekshumacjach brałem udział do sierpnia, potem nastąpiła przerwa. Płk. "Radosław" został aresztowany. Na początku września została ogłoszona Akcja Ujawniania. Ujawniłem się 17-ego września 1945r. Rozpoczęły się ekshumacje na nowych warunkach wynegocjowanych przez płk. "Radosława". Teraz ekshumacje odbywały się jawnie i szybko.<br /><br />Od momentu ujawnienia zaczęło istnieć środowisko "Miotły". Pracowaliśmy nad zachowaniem pamięci o naszych kolegach i etosu Armii Krajowej. W wyniku tych starań został otwarty cmentarz Powstańców Warszawskich, postawiony i wyświęcony Pomnik ku czci Poległym Żołnierzom Armii Krajowej 1939-1944 "Gloria Victis" na Powązkowskim Cmentarzu Wojskowym. Głównym inspiratorem tych prac był płk/gen. Jan Mazurkiewicz "Radosław". Środowiska otrzymały od płk "Radosława" pieniądze na zorganizowanie warsztatów wytwórczych, zarobkowych by wspomóc młodzieży w kształceniu się.<br /><br />Uroczyste poświęcenie i odsłonięcie pomnika nastąpiło 1 sierpnia 1946 roku. Było to wielka manifestacja ludności Warszawy ku czci Żołnierzy Armii Krajowej.<br /><br /><br /><br />Ze wspomnień Jana Romańczyka, ps. "Łata" z batalionu "Miotła" - dzięki uprzejmości <a href="http://sppw1944.org/">Stowarzyszenia Pamięci Powstania Warszawskiego 1944</a>.<br /></div>Foxxhttp://www.blogger.com/profile/11163043276189497800noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7172247892925115967.post-19418015156533116972008-10-03T10:40:00.005+02:002009-01-02T19:20:09.138+01:00Koniec Powstania<a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjPWu9eTFZUtCEZSjmA3LXYPpE8VB_kITbObu3gie4ztUKMkE5tMzy7ml_0VqCWejXDEKRIX08KDr-opq4zAEfrhfT83kvcUQTZBLFMuUyaoKdIIdlNgtY3mE6qrheeMBG7WDIAd4cdqbxh/s1600-h/powisle.jpg"><img id="BLOGGER_PHOTO_ID_5252783594911582642" style="margin: 0pt 10px 10px 0pt; float: left; cursor: pointer;" alt="" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjPWu9eTFZUtCEZSjmA3LXYPpE8VB_kITbObu3gie4ztUKMkE5tMzy7ml_0VqCWejXDEKRIX08KDr-opq4zAEfrhfT83kvcUQTZBLFMuUyaoKdIIdlNgtY3mE6qrheeMBG7WDIAd4cdqbxh/s400/powisle.jpg" border="0" /></a>Było nas około dziesięciu z ponad stu. Leżeliśmy na podwórzu domu. Obok inny jeszcze się dopalał. Nagle usłyszeliśmy jęki docierające do nas z tego budynku. Oficer niemiecki wysłał tam dwóch żołnierzy, którzy, ryzykując życiem, weszli do płonącego domu, gdzie palące się belki mogły w każdej chwili się załamać. Z trudem wyciągnęli Polaka w cywilnym ubraniu. Przyprowadzonego półżywego do oficera. Ten, ponieważ marynarka ocalonego miała wgniecenia na prawym ramieniu, zdecydował, że był on żołnierzem, i kazał go rozstrzelać. Ci sami dwaj, którzy uratowali Polaka, odprowadzili jeńca na bok i usłyszeliśmy strzał. <span style="font-style: italic;">Befehl ist Befehl</span> - rozkaz jest rozkazem - mówi stare niemieckie przysłowie.<br /><div style="text-align: justify;"><br />Czekaliśmy na ewakuację, ale kiedy i dokąd? w pewnej chwili podeszło do mnie dwóch Polaków z eskortującym ich żołnierzem i zostałem położony na noszach. Stało się to tak szybko i nagle, że nie miałem nawet czasu pożegnać się z Irką i drugą sanitariuszką - tą piękną.<br /><br />Leżałem, niesiony wysoko na ramionach przez moich tragarzy. Szedł też z nami jakiś starszy pan. Nie widziałem go, ale słyszałem Niemca wrzeszczącego na niego - Schnell, schnell! - Był lekko ranny w nogę i nie mógł dorównać nam kroku. Usłyszałem z wysoka, że Niemiec załadował karabin. Strzał, starszy pan zginął, bo szedł zbyt powoli.<br /><br />Niesiono mnie dokądś przez Park Ujazdowski koło szpitala wojskowego, gdzie Stasinek Sosabowski i Jurek Kaczyński studiowali medycynę jako lekarze wojskowi. Widziałem z góry dookoła masę zrzutów sprzed kilku dni, które spadły na teren okupowany przez Niemców: broń, amunicja, opatrunki, spadochrony jeszcze były na miejscu. Ta tak konieczna pomoc, niestety, dostała się pod niewłaściwy adres.<br /><br />Samoloty przylatujące z Włoch miały tylko kilka minut na zrzuty, by starczyło im Było nas około dziesięciu z ponad stu. Leżeliśmy na podwórzu domu. Obok inny jeszcze się dopalał. Nagle usłyszeliśmy jęki docierające do nas z tego budynku. Oficer niemiecki wysłał tam dwóch żołnierzy, którzy, ryzykując życiem, weszli do płonącego domu, gdzie palące się belki mogły w każdej chwili się załamać. Z trudem wyciągnęli Polaka w cywilnym ubraniu. Przyprowadzonego półżywego do oficera. Ten, ponieważ marynarka ocalonego miała wgniecenia na prawym ramieniu, zdecydował, że był on żołnierzem, i kazał go rozstrzelać. Ci sami dwaj, którzy uratowali Polaka, odprowadzili jeńca na bok i usłyszeliśmy strzał. <span style="font-style: italic;">Befehl ist Befehl </span>- rozkaz jest rozkazem - mówi stare niemieckie przysłowie.<br /><br />Czekaliśmy na ewakuację, ale kiedy i dokąd? w pewnej chwili podeszło do mnie dwóch Polaków z eskortującym ich żołnierzem i zostałem położony na noszach. Stało się to tak szybko i nagle, że nie miałem nawet czasu pożegnać się z Irką i drugą sanitariuszką - tą piękną.<br /><br />Leżałem, niesiony wysoko na ramionach przez moich tragarzy. Szedł też z nami jakiś starszy pan. Nie widziałem go, ale słyszałem Niemca wrzeszczącego na niego - <span style="font-style: italic;">Schnell, schnell!</span> - Był lekko ranny w nogę i nie mógł dorównać nam kroku. Usłyszałem z wysoka, że Niemiec załadował karabin. Strzał, starszy pan zginął, bo szedł zbyt powoli.<br /><br />Niesiono mnie dokądś przez Park Ujazdowski koło szpitala wojskowego, gdzie Stasinek Sosabowski i Jurek Kaczyński studiowali medycynę jako lekarze wojskowi. Widziałem z góry dookoła masę zrzutów sprzed kilku dni, które spadły na teren okupowany przez Niemców: broń, amunicja, opatrunki, spadochrony jeszcze były na miejscu. Ta tak konieczna pomoc, niestety, dostała się pod niewłaściwy adres.<br /><br />Samoloty przylatujące z Włoch miały tylko kilka minut na zrzuty, by starczyło im paliwa na powrót do odległej bazy. Stalin odmówił możliwości lądowania na terenach zajętych przez Rosjan. Brakowało lotnisk na przyjęcie tych samolotów - taka była odpowiedź.<br /><br />Doniesiono mnie wreszcie na aleję Szucha i położono na trotuarze, pod drzwiami, naprzeciw budynku zajętego przez gestapo. Poza mną zajmowało się tam jeszcze pięciu rannych, między innymi dziewczyna trafiona w płuco kulą dum - dum (o ściętym wierzchołku, powodującą głębokie rany szarpane).<br /><br />Ta dzielnica Warszawy, zajęta cały czas przez Niemców, pozostawała nietknięta. Od czasu do czasu wybuchał pocisk artylerii wystrzelony zza Wisły, ale wrażenie ciszy i spokoju po ostatnich siedmiu tygodniach było oszałamiające.<br /><br />Oficer SD (gestapo) spacerował ze swym psem. Zatrzymał się obok nas i zapytał znakomitą polszczyzną, skąd nas przyniesiono itd. Młody, szesnasto-siedemnastoletni chłopak, leżący obok, zaczął mu opowiadać: - Ja jestem cywilem, mną się nie opiekowano, tylko żołnierze AK mieli dobrą opiekę. - Gadanie sąsiada, prawie denuncjacja, bardzo mi się nie podobała. Mnie przed wyniesieniem z piwnicy, zmieniono opatrunki, i choć bandaże były papierowe, ale czyste i świeże. Gestapowiec nareszcie odszedł, nie zareagował.<br /><br />Zapadła już noc, gdy nas zaniesiono do piwnic gestapo, tam gdzie torturowano, ludzi znanych mi i nie znanych. Lekarz mówiący po polsku opatrzył moje liczne rany, nie zadając pytań.<br /><br />Załadowano nas sześciu do ambulansu wojskowego i zawieziono do szpitala Dzieciątka Jezus, prowadzonego przez zakonnice. Dojechaliśmy tam bardzo późno, myślę, że o dwudziestej trzeciej - dwudziestej czwartej w nocy, i położono nas w budynku frontowym, gdzie było absolutnie ciemno, bo elektryczność naturalnie nie działała. O świcie żył już tylko ów siedemnastolatek i ja. W ciągu dnia i ten chłopak umarł. Z całego transportu przeżyłem sam jeden.<br /><br />Rano znalazłem się w łóżku. Było to 25 lub 26 września. Zaczynało robić się zimno, a wszystkie drzwi szpitala wybite. Trzeba było odciągać łóżka od muru zewnętrznego, bo deszcz padał na rannych.<br /><br />Stan mojego zdrowia nie był najlepszy. Prawa ręka sparaliżowana. Żadna z ran: z 4 i 31 sierpnia, jak też z 11 września, się nie zagoiła. Odkryłem przypadkiem, że mój serdeczny palec prawej ręki ruszał się dziwnie - dwa centymetry nad stawem. Lekarz powiedział: - Ma pan złamany palec, nie zauważyłem. - Założył mi deseczkę, a palec zrósł się krzywo i do dziś jest pochylony w prawo.<br /><br />Zmiany opatrunków, podczas których byłem nagi, w temperaturze od pięciu do dziesięciu stopni, trwały zazwyczaj z godzinę. Moja rana brzucha wyleczyła się jakoś sama. Któregoś dnia fontanna ropy wylała się dziurą po odłamku. Ten pewnie wyskoczył razem z nią. Nie wiem. Po długiej przerwie mój brzuch zaczął działać od nowa. Wbrew temu, co mówił doktor, przeżyłem.<br /><br />W przeludnionym szpitalu brakowało jedzenia. Siostry miały więcej pracy, niż mogły wykonać. Zupę, jedyne pożywienie, stawiano na mojej piersi i lewą ręką musiałem ją jeść, nie rozlewając, co nie było łatwe.<br /><br />Drugiego października wiadomość: powstańcy podpisali kapitulację, będą wywiezieni do obozów jenieckich w Niemczech.<br /><br />Nie chciałem w to wierzyć, ale okazało się po kilku dniach, że wieść jest prawdziwa. Ludność cywilna musiała wyjść z miasta praktycznie bez niczego. Wielu pojechało na roboty do Niemiec. Niektóre transporty, nie wiadomo czemu, wywiozły innych do obozów koncentracyjnych.<br /><br /><br /><br /><span style="font-size:100%;">Ze wspomnień Stanisława Likiernika, którego działalność została przedstawiona w literackiej i fabularnej formie w książce Romana Bratnego "Kolumbowie" (postać Skiernika). W czasie Powstania Warszawskiego jego szlak bojowy przebiegał przez Wolę, Stare Miasto i Czerniaków w szeregach Zgrupowania "Radosław". Trzykrotnie ranny, został odznaczony Orderem Wojennym "VIRTUTI MILITARI" klasy V-ej. Kilkakrotnie w czasie Powstania był o krok od śmierci m.in. wraz z grupą z batalionu "Zośka" przebił się przez Ogród Saski ze Starego Miasta do Śródmieścia. </span><span style="font-size:100%;"></span><span style=";font-family:Verdana;font-size:100%;" ></span><span style="font-size:100%;">- dzięki uprzejmości <a href="http://sppw1944.org/">Stowarzyszenia Pamięci Powstania Warszawskiego 1944</a><br /><br /><br />Na zdjęciu, Powiśle pod koniec Powstania.<br /></span></div>Foxxhttp://www.blogger.com/profile/11163043276189497800noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7172247892925115967.post-50934367152895401972008-10-01T17:50:00.004+02:002008-10-01T18:06:09.901+02:00Nieruchome postacie i taniec płomieni<div style="text-align: justify;"><br />Usadowiło się tu kilku rannych powstańców i berlingowców. Rzadko kiedy ktoś się odezwał.<br /><br />Usiadłem i spuściłem nogi do obmurowanego dołka przy piwnicznym oknie, aby się ogrzać w strumieniu unoszącego się tam słodkawego, ciepłego powietrza. Wpatrywałem się we wnętrze piwnicy. Zwał koksu żarzył się, choć już ciemniał pokryty gęstą siecią szarych żyłek. Błękitny płomyk coraz to wyskoczył na powierzchnię, zatrzepotał i chował się. Czasem przesuwał się po szczycie koksu, jakby niewidoczne palce przebierały po klawiaturze. Choć miałem świadomość, że poza mymi plecami leży cały świat, to, co się działo w piwnicy, coraz bardziej przyciągało moją uwagę. Ciemne ściany i sufit tworzyły ramę zwróconej ku mnie sceny, na środku której pląsały ogniki. Przyszło mi na myśl, aby ten taniec zapamiętać; że kiedyś go opiszę. Płomyki były zwiewne, gibkie, lekkie i przekorne. Gdy oczekiwałem, że zatrzepoczą, płonęły równo. Niejeden zaczynał pirueta, z wielkim ferworem wirując w poprzek sceny, potem nagle zapadał się i tyle go było.<br /><br />Patrząc wyobrażałem sobie, że już po wojnie całą tę scenę opowiem Ryśkowi, koloryzując i dramatyzując, a on uniesie cienkie brwi ponad druciane okulary, zmarszczy czoło, brodę i pokiwa głową. Tak zwykle robił, gdy dla żartów udawał zdumienie.<br /> Żołnierz berlingowiec przycupnięty obok potrząsnął mną.<br /> - Odsuń się, zaczadziejesz.<br /><br />Wzruszyłem się. Ktoś, kogo nigdy nie spotkałem i nie spotkam, sam ranny, zatroszczył się o moje zdrowie. Z lewej strony ranny podporucznik, też berlingowiec, zaciągając po kresowemu mówił wolno i z przerwami do łączniczki z "Parasola" z ręką amputowaną w przegubie. Dotąd nie zwracałem na nich uwagi... Obiło mi się o uszy:<br /><br /> - Wy jesteście bohaterską młodzieżą.<br /> <br />...i oto odczułem nieopisane szczęście... ustało drżenie i wygasł ten wewnętrzny płomień, który nie grzejąc spopielał. Sam siebie już uważałem za ochłap mięsa armatniego, a tu ktoś, kto także czeka na śmierć, nazywa nas bohaterską młodzieżą. Jeśli to mówi, najwidoczniej nie boi się tej dziwnej rzeczy zwanej śmiercią. Nie boi się, bo śmierć nie istnieje. Niby to istnieje, ale nie istnieje. Śmierć nie jest taka, jak każdy myśli, sam to od dawna podejrzewałem. Weźmiemy się za ręce i przejdziemy przez śmierć jak przez mgłę. Gdy strzelą i w piersiach zakłuje i cały świat zamruga, trzeba głęboko oddychać i za ręce trzymać się mocno... aby tylko nie upaść i przejść.<br /><br />(...)<br /><br />Kompensując bezruch ciała, umysł nieustannie pędził w miejscu. Nie czułem nienawiści do Niemców, tylko strach. A może to wszystko okaże się okropnym nieporozumieniem i jakoś się wyjaśni? Nigdy nie będę miał żalu do Niemców, jeśli mnie wezmą do Reichu na wieczne roboty. Mogę kopać rowy i okopy do końca życia, pod błękitnym niebem, w słońcu, wdychać rześkie powietrze od świtu do zmroku, a nocą spać. Gdyby mnie ktoś spytał, kim chciałbym zostać, gdzie żyć, kogo zobaczyć, nie potrafiłbym odpowiedzieć.<br /><br />To rozpacz brała mnie w posiadanie, dlaczego zasiedziałem się na Okręgu, dlaczego straciłem dwie noce na Wilanowskiej. Mogłem wybrać najlepszy kajak, miałem czas zakleić najgorszy, okręcić się dętkami, obwiesić butelkami. Gdzie jest Edek, może żyje i kombinuje, on potrafiłby wepchnąć na łódź siebie i przyjaciół.<br /><br />To myśl wracała do lepszych czasów, do Pasażu, ale obraz Pasażu kipiącego życiem przesłaniał Pasaż wymarły. Ciemno, pusto, cicho, Niemców nie ma, pod wielkim zwaliskiem leżą wszyscy oni...<br /><br />Kuchnia. Tyle nieruchomych postaci w mroku. Na co oni czekają. Wiedziałem, że nas wszystkich zabiją, czułem jednak, jakbym tylko ja jeden miał przestać żyć.<br /> Zabiją... zabiją...<br /> Słowo "czapa" należało do innych czasów, gdy do śmierci podchodziło się bardziej po zawadiacku.<br /><br /> Zabiją... za-biją... za-biją... za-biją-za-biją-za...<br />Mogłem zrozumieć tylko cudzą śmierć. W miarę, jak słowa "śmierć" i "zabiją" powtarzały się nieustannie w moich myślach, coraz mniej je rozumiałem, coraz bardziej mnie przerażały.<br /><br />Czułem, że zemdleję, brakło mi powietrza. Przepchnąłem się z kuchni w bramę i po raz ostatni wyszedłem na podwórze. Ognie już wygasły, czerwona poświata ustąpiła ciemności. Jeszcze raz obszedłem dokoła szukając kryjówki, w nadziei, że może coś przeoczyłem poprzednio. Zaraz przy wyjściu z bramy na prawo była wolna, kilkumetrowa przestrzeń przegrodzona barykadką z bierwion, z widokiem na Wilanowską 1 w polskich rękach oraz na domy po parzystej stronie ulicy, gdzie, według mojego rozeznania, znajdowali się Niemcy.<br /><br />(...)<br /><br />Ostatecznie, autor decyduje się wyjść do Niemców wraz z grupką cywili. Moment ten był obliczony bardzo precyzyjnie: Niemcy jeszcze nie zaczęli kolejnego dnia pracy, nie mają na razie w tym dniu zabitych, zatem są pewnie w lepszym humorze i nie rozstrzelają tych kilkunastu cywilnych rozbitków.<br /><br />(...)<br /><br />Szliśmy wolno, im wolniej, tym bezpieczniej, po ziemi niczyjej, jak po arenie, w promieniach wschodzącego spoza rzeki słońca, na widoku czterech armii - Krajowej, Berlinga, rosyjskiej i niemieckiej - wymachując białymi ręcznikami, poszewkami, podpinkami. Niektórzy mieli po jednej płachcie w każdej ręce. Podobnego uniesienia nie doświadczyłem od czasu, gdym się znalazł w kanale pod placem Krasińskich. Oswoiwszy się z nową sytuacją, rozglądałem się, oczywiście oczyma tylko. Już dawno z tyłu pozostał wylot Wilanowskiej, gdy dostrzegłem dwóch Niemców w ruinach na lewo, leżących za karabinem maszynowym. Wpatrzeni przed siebie ani drgnęli, gdy ich mijaliśmy. Ale się czają, zdziwiłem się, nie wiedząc, że na Wilanowskiej pod numerem 2 i 4 byli jeszcze Polacy. Wątpię, czy ktoś z naszej grupki zauważył Niemców, tak byli wszyscy pochłonięci energicznym wymachiwaniem. Pierwszy raz od rozpoczęcia bitwy o Stare Miasto odważyłem się iść samym środkiem ulicy i to na oczach niewidocznych Niemców, Polaków i Rosjan. Miałem tremę, ale nie bałem się. Przypuszczałem, że po tylu latach wojny Niemcy już nie są tak krwiożerczy jak dawniej, że przywykli i nie robi im różnicy, zabić czy nie zabić. Zależało, kiedy i jak się do nich podejdzie.<br /><br /><br /><br /><span style="font-size:100%;">Ze wspomnień kaprala Jana Kurdwanowskiego ps. "Krok", zgrupowanie "Sosna", batalion "Chrobry I", kompania "Lisa"</span><span style=";font-family:Verdana;font-size:100%;" > </span><span style="font-size:100%;">- dzięki uprzejmości <a href="http://sppw1944.org/">Stowarzyszenia Pamięci Powstania Warszawskiego 1944</a></span><br /></div>Foxxhttp://www.blogger.com/profile/11163043276189497800noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7172247892925115967.post-57363313352008729362008-09-26T07:09:00.008+02:002008-09-26T07:23:31.119+02:00Dlaczego dokonano bestialskiej egzekucji przy ul. Dworkowej w dniu 27 września 1944 ?<div style="text-align: justify;"><br /><div style="text-align: left;"><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhRr2BiFNizCbm-fF_4OYwCiHi7Yj7zEfpqpwSjrusBCexSlYW8ziKQnQbCrztzL7wTGq99m-B3OD_BAyHCAnxCHtnaCcB0KOo1gMYeww3oHKsbyNN8SD4JsHwZC11qT4qtYXnjR8yDXti4/s1600-h/dworkowa.jpg"><img style="margin: 0pt 10px 10px 0pt; float: left; cursor: pointer;" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhRr2BiFNizCbm-fF_4OYwCiHi7Yj7zEfpqpwSjrusBCexSlYW8ziKQnQbCrztzL7wTGq99m-B3OD_BAyHCAnxCHtnaCcB0KOo1gMYeww3oHKsbyNN8SD4JsHwZC11qT4qtYXnjR8yDXti4/s400/dworkowa.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5250194530061067250" border="0" /></a>W związku z relacjami o przebiegu wydarzeń poprzedzających egzekucje na ul. Dworkowej w dniu 27.IX.1944r. utarło się przyjmować, że główną przyczyną była próba stawiania oporu przez żołnierzy wziętych tam do niewoli. Chcę dodać kilka własnych spostrzeżeń na ten temat.<br /></div> </div><br /><div style="text-align: justify;">W dniu 26 września 1944r. na rozkaz Dowódcy płk. "Daniela" wraz z żołnierzami mojej kompanii weszliśmy do kanału w celu przejścia do Śródmieścia. Jak się okazało było już za późno. Niemcy przewidując taką możliwość zabarykadowali niektóre odcinki kanałów i ustawili straże przy włazach. Nie będę opisywał 15-to godzinnej wędrówki w kanałach i wszystkich tragedii, jakich byłem świadkiem. Wyjaśnię jedynie końcowy jej fragment. Po wyczerpaniu według mojej oceny możliwości przejścia kanałami do Śródmieścia zdecydowałem wrócić do punktu wyjścia tj. do włazu przy rogu ul. Szustra i Bałuckiego, aby dzielić los z żołnierzami oddziałów osłonowych, którzy zostali jeszcze na swoich stanowiskach.<br /><br />Idąc w kierunku burzowca prowadzącego pod ulicą Puławską, musiałem się przeciskać przez tłum ludzi tarasujących przejście. Jak się okazało stali czekając na otwarcie włazu, zdecydowani wyjść z matni nawet w ręce wroga. Słyszało się histerycznie płaczące kobiety, słyszało się oddechy ludzi z trudem łapiących resztki tlenu zawartego w zamkniętej przestrzeni kanału. Stojący w tym tłumie koledzy poinformowali, że kapral "Józef" (przypuszczalne nazwisko Piórkowski) z K-4, pracownik telefonów zdecydował wyjść z kanału, aby przedostać się do domu na ul. Konduktorską.<br /><br />Ponieważ sam nie mógł poradzić z ciężką pokrywą któryś z kolegów wspiął się po klamrach, aby mu pomóc. Ja uważałem wówczas, że to nie może być jedynym wyjściem z sytuacji. Przeciskając się wydostałem się z zatoru i ruszyłem dalej w zamierzonym kierunku. Nie mając latarki posuwałem się do przodu jak ślepiec jedynie stopami wyczuwając przeszkody leżące na dnie kanału. Po pewnym czasie natknąłem się na inną grupę ludzi tarasujących przejście, jak się okazało stojących pod następnym włazem. Po głosach poznałem wśród nich zastępcę dowódcy K-4 porucznika "Gerarda" i dowódcę plutonu telefonicznego por. "Kępę". Kiedy wyjaśniłem im dokąd idę podali mi wiadomość, że Mokotów skapitulował. Niemcy są na całym terenie. Ostatnia droga została odcięta. Byłem tym kompletnie zdruzgotany. Spytałem co robić. Otrzymałem odpowiedź, że każdy musi decydować sam. Sytuacja jest bez rozsądnego wyjścia. Tu również zastanawiano się, czy nie otworzyć włazu. Uważałem, że na to jest zawsze czas. Gorączkowo szukałem kogoś, kto doradziłby inne wyjście z sytuacji. Zacząłem wracać w kierunku poprzednio widzianego włazu, gdyż od tamtej strony czułem dopływ świeżego powietrza. Właz został otwarty. Zbliżając się do niego widziałem kolejnych ludzi wychodzących szybem włazu. Pozostali tłoczyli się u jego wylotu. Postacie stojących były oświetlone światłem przedostającym się do wnętrza kanału. Ludzie stojący naradzali się.<br /><br />Z głębi kanału słychać było nawoływania, okrzyki, a nawet strzały. Usłyszałem wiadomość, że porucznik "Gustaw" się zastrzelił. Bardzo ceniłem tego człowieka za jego odwagę i opanowanie. Mniej odporni parli od tyłu by ich wypuścić, gdyż się duszą z powodu braku tlenu. Stojący przy wylocie byli niezdecydowani. Zauważyłem, że wychodzą koledzy z mojej kompanii kpr. "Wołodyjowski", plut. "Stefan" i inni. Wśród innych stał również sierż. "Rybak" Szef Kompanii K-4, trzymając pod pachą czarną ceratową teczkę z dokumentami kompanii. Widziałem, że jest u kresu sił fizycznych. Zwracając się do mnie i innych kolegów - powiedział "Nie widzę innego wyjścia. Ja tu się uduszę. Wychodzę". Rzucił teczkę do kanału, na dnie którego leżały już sterty różnych przedmiotów, których pozbywali się wychodzący na zewnątrz.<br /><br />Po pewnym czasie nastąpiła przerwa, nikt z dalszych osób nie decydował się na wyjście. Spojrzałem w górę i na tle niebieskiego nieba zauważyłem schyloną nad włazem sylwetkę oficera SS nawołującego "Komm, komm! schneller!". Był to moment jeden z najtragiczniejszych w życiu. Wybór natychmiastowej śmierci przez odebranie sobie życia, jak to zrobił por. "Gustaw" lub prawie stuprocentowa pewność, że po wyjściu z kanału stracę życie stając przed plutonem egzekucyjnym. Zawsze, kiedy myślałem o śmierci to nie wyobrażałem jej sobie, jako bezwolnego poddania i wyczekiwania ze strony oprawcy. Należało dokonać wyboru mając za sobą zaledwie początek własnego życia. Decyzje w tak ważnej sprawie trzeba było podejmować szybko. W myślach pojawiła się iskra nadziei, że wychodząc ma się jeszcze nieznane mi w tej chwili szansę. Postanowiłem zawierzyć intuicji moich poprzedników, którzy zdecydowali się wyjść. A może jednak to nie będzie kresem mojego życia. Pozbyłem się aparatu telefonicznego, hełmu, pasa niemieckiego, pistoletu i zacząłem wspinać się po klamrach włazu. Działo się to około godziny 12. Po wychyleniu głowy z otworu włazu oślepiło mnie piękne, jesienne słońce. W chwili, gdy stanąłem obok włazu znajdujący się w pobliżu oficer krzyknął "Hende hoch", a następnie gestem wskazał żołnierza, który ma przeprowadzić rewizję osobistą. Każdego wychodzącego z kanału rewidowano zabierając nie tylko broń i amunicję (których przeważnie pozbywano się w kanale), ale dokumenty i cenne przedmioty. Jednemu z kolegów kazano zdjąć nowe oficerskie buty z cholewkami. Rewidujący mnie młody (około 20 lat) żołnierz zabrał do własnej kieszeni srebrny ołówek i wieczne pióro.<br /><br />Portfel mój z dokumentami i pamiątkowymi zdjęciami rzucił na stertę przedmiotów odebranych podczas rewizji. Od tej chwili stałem się osoba bez imienia i nazwiska, bez przeszłości. Mogłem życie rozpoczynać od nowa podając fakty, które przyszłyby mi do głowy. Tak można było by postąpić gdyby się żyło. W razie ekshumacji mojego ciała byłbym bezimienny. Po rewizji kazano mi się położyć twarzą do ziemi, na łączce u podnóża skarpy, gdzie leżeli moi koledzy. Zauważyłem , że oddziałem dowodzi oficer SS, który wypełnia rozkazy płynące z siedziby żandarmerii znajdującej się na ul. Dworkowej. Na szczycie skarpy, co pewien czas, pojawiały się sylwetki żandarmów oglądających nas leżących u jej podnóża. Jeden z żandarmów zaczął schodzić po stoku skarpy i kiedy znalazł się w odległości ok. 2 metrów od jej podnóża usiadł i wzrokiem pełnym groźby i nienawiści zaczął nas obserwować, wymyślając jednocześnie od bandytów, polskich świń, polskiego gnoju. Wreszcie spytał "kto zna język niemiecki?". Ponieważ panowała cisza, mówił dalej "Wy to i tak rozumiecie" dodając "kto z was wie co się stało z feldfeblem, tu wymienił imię i nazwisko, który wyszedł na patrol dnia 8.VIII i nie wrócił?" ponieważ w dalszym ciągu nie otrzymał odpowiedzi oświadczył "ja wam tego nie daruję. To był mój najlepszy kolega i za jego śmierć rozwalę dzisiaj kilka waszych łbów". Ten fakt świadczy, że egzekucja przy ulicy Dworkowej nie była spowodowana próbą stawiania oporu przez grupę żołnierzy, która wyszła włazem, którego wylot znajduje się na poziomie ulicy Dworkowej . I nie pełną prawda jest, że żandarmi zostali postawą tych żołnierzy sprowokowani do takiego czynu. Monolog żandarma siedzącego na skarpie dowodzi, ze akcja ta zaplanowana była wcześniej bez względu na to jak zachowywali by się brani do niewoli żołnierze. Część nas czy wszystkich przeznaczono na śmierć dla podbudowania wątłego morale zwycięzców. Był to akt zemsty za niepowodzenia i ofiary, jakie ponieśli w czasie trwania walk powstańczych.<br /><br />Ponieważ nastąpiła dłuższa przerwa i nikt następny nie wychodził z kanału oficer ogłosił, że potrzebuje tłumacza - osobę, która zna dobrze język niemiecki. Na to wezwanie zgłosił się sierż. pdch. Budkiewicz z K-4. Oficer wydał mu rozkaz, aby po polsku wezwał znajdujących się jeszcze w kanałach do wyjścia. Kazał mu wejść do włazu i wydobyć broń porzucona przez nas, co ten uczynił. Ponieważ wezwanie nie skutkowało kazał jeszcze raz ogłosić, że Niemcy czekają jeszcze 10 minut.<br /><br />O godzinie 13 zostaną wrzucone do kanału granaty. W między czasie żołnierze przygotowywali wiązkę granatów i z niemiecką skrupulatnością punktualnie o godzinie 13 nastąpił wybuch wrzuconych do włazu wiązki. Po tym fakcie nastąpiło poruszenie. Zaczęły padać różne komendy i rozpoczęła się strzelanina. Dla nas padł rozkaz, aby wszyscy trzymali głowy przy ziemi. Kule przelatywały nad nami. Myślałem, że oddziały osłonowe, które pozostały jeszcze nie rozbrojone usiłują nas odbić. Po pewnym czasie strzelanina zaczęła się uspakajać. Spojrzałem w kierunku ul. Belwederskiej i zauważyłem uciekającego w białej koszuli człowieka oraz doganiającego go żołnierza niemieckiego z karabinem w ręku. Żołnierz dopadłszy ofiary kazał mu wymownym gestem wracać do nas. W miarę, jak zbliżali się rozpoznałem w tym cywilu żołnierza naszej kompanii strz. "Blondynka". Był ranny. Podtrzymywał prawą dłonią lewą rękę, której rękaw ociekał krwią. W chwili, gdy znaleźli się przy nas oficer kazał przetłumaczyć sierż. podch. Budkiewiczowi następujące oświadczenie; "wszystkich, którzy będą usiłowali uciekać spotka to samo co tego - tu wskazał na "Blondynka" - "Rozstrzelać". Żołnierz, który go przyprowadził wziął go za ramię i ustawił na skraju ścieżki, twarzą w kierunku ul. Belwederskiej. Skazany mógł patrzeć w ostatniej chwili swego życia na wylot ulicy Podchorążych, przy której mieszkał. Może widział nawet swój dom, do którego z taką nadzieją uciekał, gdzie czekała go prawdopodobnie matka. Zabrakło mu szczęścia, gdyż został trafiony. Zabrakło mu sił na skutek wykrwawienia. W międzyczasie za jego plecami rozgrywała się przerażająca scena świadcząca o zwyrodnieniu uczuć ludzkich. Jego dwaj rówieśnicy żołnierze niemieccy, wyszarpywali sobie wzajemnie karabin aby strzelać do bezbronnej ofiary. W tym czasie kiedy zwycięski myśliwy repetował broń i chciał się ustawić po drugiej stronie ścieżki, aby strzelić dokładnie ofierze w tył głowy podbiegł do niego stojący chwilowo inny żołnierz chętny popisać się celnym strzałem. Nie chciał stracić tak wspaniałej okazji. Dopiero oficer rozsądził sprawę na korzyść tego, który włożył tyle trudu, aby mieć przyjemność pozbawienia życia człowieka. Po chwili padł strzał. Pod ofiarą ugięły się nogi i jak rażona piorunem padła twarzą do ziemi. Na tle jesiennego krajobrazu w scenerii chylącego się ku zachodowi słońca na oczach dziesiątków widzów rozegrała się tragedia życia jednego z nas, tych którzy za udział w walce o wolność narodu z bezwzględnym i odczłowieczonym najeźdźcą musiał zapłacić najwyższą cenę - składając w ofierze własne życie.<br /><br />Od paru godzin leżeliśmy przemoczeni, głodni i do kresu zmęczeni w chłodnym cieniu skarpy. Co słabsi psychicznie i fizycznie trzęśli się z zimna i przeżywanych emocji szczękając zębami. Ciągła niepewność co do dalszego naszego losu zmuszała do stałego napięcia uwagi. Tragiczny epizod, jaki rozegrał się na naszych oczach dał reszcie promyk nadziei. Oświadczenie oficera, że uciekających będą rozstrzeliwać oznaczało również, że pozostałych chwilowo nie mają zamiaru rozstrzeliwać. Dalszym faktem, który wzbudził powiew optymizmu było wezwanie sanitariuszek, aby opatrzyły rannych znajdujących się w naszej grupie. Troska o rannych oznaczała, że nie będą tego robić przed rozstrzelaniem. Po pewnym czasie padł rozkaz, aby ustawić się dwójkami i wydano komendę "naprzód, marsz". Ruszyliśmy w kierunku schodów. Wówczas zauważyłem ciała leżących obok schodów strz. "Knoxa" i kilku innych, którzy usiłowali ratować się ucieczką z poziomu ul. Dworkowej i zostali zastrzeleni przez żołnierzy żandarmerii. Stali jedni z pistoletami w rękach, inni z rękami opartymi na biodrach, lub skrzyżowanymi na piersiach. Przyjmowali naszą defiladę. Gdy jednak skierowałem wzrok w prawą stronę ujrzałem widok makabryczny. Pod płotem z drutu kolczastego, odgradzającego ulicę od skarpy glinianki, który stanowił zabezpieczenie przed atakiem od strony skarpy, leżał zwał ciał ludzkich, ofiar niedawnej egzekucji.<br /><br />Z ułożenia ciał wynikało, że w chwili śmierci byli odwróceni plecami do swoich oprawców. Strzelano im w plecy lub w tył głowy. Niektóre ciała były pozawieszane na drutach, inni padali na stos ciał swoich poprzedników. Po ubraniach można było poznać niektóre osoby.<br /><br />Będąc uczestnikiem tych wydarzeń nie mogę się zgodzić z mylną oceną faktów. Słyszałem następującą interpretację zdarzenia: część żołnierzy wziętych do niewoli (nie wiadomo ilu) na hasło podchorążych usiłowała chwycić za broń i zaatakować żandarmów z okrzykiem "koledzy nie dajmy zarzynać się jak barany".<br /><br />W odwecie Niemcy rozstrzelali około 120 osób. Ci, którzy się nie buntowali ocaleli i obecnie relacjonują zdarzenia. Opierając się na tej relacji, oceniając czyny żandarmów można powiedzieć, że byli oni do tego sprowokowani i zgodnie z obowiązującymi w czasie okupacji zwyczajami rozstrzelali buntowników i zdziesiątkowali pozostałych. Gdyby brani do niewoli nie zachowali się prowokacyjnie ich życiu nie zagrażałoby niebezpieczeństwo. Traktuje się ten fakt jako jeden z tysięcy zaistniałych w rzeczywistości okupacyjnej. To nie jest prawdą. Egzekucja była zaplanowana. Dowodem tego jest przytoczony przeze mnie monolog żandarma na godzinę przed egzekucją. Jestem przekonany, że bez względu na to jak zachowaliby się jeńcy byliby straceni. Ich rozpaczliwy krok był jedynie następstwem atmosfery, jaką wytworzyli żandarmi prowadząc nieskrępowane rozmowy na temat egzekucji i kierując pogróżki pod adresem jeńców. Musieli widzieć przygotowania do egzekucji. To wszystko skłoniło ich do desperackiego kroku. Tragizm tego zdarzenia pogłębia fakt, że został tu pogwałcony rozkaz gen. von dem Bacha nakazujący traktowanie żołnierzy powstania jako jeńców wojennych. Właśnie dzięki temu rozkazowi, ja i moi koledzy wychodząc z kanału o 30 metrów dalej od miejsca egzekucji nie trafiliśmy bezpośrednio w ręce "bestii", - przeżyliśmy. Takie samo prawo chroniło tych, którym odebrano życie. Gdyby udało się odnaleźć złoczyńców, biorących udział w tej masakrze, to nie mogliby się zasłaniać wypełnianiem swoich obowiązków zgodnie z ówczesnym niemieckim prawem wojennym, gdyż w chwili dokonania zbrodni naruszyli prawo. Było ono dla nich niewygodne.<br /><br /><br /><div style="text-align: left;"><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhJJyUsP2smuytVH4z8-qCPcjV2DxAshhjD3PwhXnS39QFdtd_uIo8E_NFZ_rUr67mAIxM8rJk_TIX1r6kl6IR9wDztc158LpskqSKma7wRFXZCiZjtjFS6479FsAIvIdIW7T3KvQfORbgP/s1600-h/longinus.jpg"><img style="margin: 0pt 10px 10px 0pt; float: left; cursor: pointer;" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhJJyUsP2smuytVH4z8-qCPcjV2DxAshhjD3PwhXnS39QFdtd_uIo8E_NFZ_rUr67mAIxM8rJk_TIX1r6kl6IR9wDztc158LpskqSKma7wRFXZCiZjtjFS6479FsAIvIdIW7T3KvQfORbgP/s400/longinus.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5250194175854826978" border="0" /></a>Ze wspomnień Aleksandra Kowalewskiego, ps "Longinus", pułk Baszta, kompania łączności K4 - dzięki uprzejmości <a href="http://sppw1944.org/">Stowarzyszenia Pamięci Powstania Warszawskiego 1944</a>.<br /></div> </div>Foxxhttp://www.blogger.com/profile/11163043276189497800noreply@blogger.com0