piątek, 31 lipca 2009

Tramwajem jadę na wojnę...



1 sierpnia przypada rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego. Data ta nasuwa w obecnym czasie wiele refleksji. Niewielu ludzi jest dziś świadomych tego, co wtedy się zdarzyło, kiedy to prawie cała młodzież warszawska przystąpiła do jawnej walki z okrutnym wrogiem - Niemcami hitlerowskimi.

Wróg, zaślepiony chęcią zawładnięcia całym światem, w 1938 r. opanował bez wystrzału Austrię i Czechosłowację. 1 września 1939 r. napadł na Polskę, która stawiła mu zacięty opór, Wskutek olbrzymiej przewagi militarnej wroga, który od kilku lat przygotowywał się do wojny i opieszałości sojuszników w wypełnieniu swoich gwarancji wobec Polski. 17 września napadł Polskę ze wschodu, ówczesny sojusznik Niemiec, Związek Radziecki. Polska musiała skapitulować.

Polakom, którym w okresie międzywojennym wpajano patriotyzm, nie obce były słowa Marszałka Józefa Piłsudskiego: "Zwyciężyć i spocząć na laurach to klęska, być zwyciężonym a nie ulec, to zwycięstwo". Spowodowało to, że część żołnierzy polskich nie poszła do niewoli, lecz przez Rumunię dostała się na Zachód do Francji, gdzie tworzyła się Armia Polska, pod dowództwem generała Władysława Sikorskiego. Część została w kraju i zorganizowała największą w Europie Armię Podziemną. Armia ta miała doskonały wywiad, prowadziła szkolenie wojskowe młodzieży chętnej do wałki z wrogiem. Przeprowadzała akcje dywersyjne i sabotażowe. Brała również udział w walkach odwetowych i represyjnych przeciwko wrogom i zdrajcom, którzy współpracowali z okupantem, by zniszczyć polskie podziemie.

Ekspansja niemiecka zaczęła się załamywać w 1943 roku. Wojska niemieckie były zmuszane do stopniowego wycofywania się z zajętych terenów. W przemówieniu noworocznym w 1944 roku, Hitler zapowiedział, że jeżeli będzie zmuszony wycofać się z Warszawy - zostawi z niej rumowisko.

Początek

Polska Armia Podziemna stawiała coraz bardziej zacięty opór okupantom niemieckim. 31 lipca 1944 r. wieczorem otrzymałem wraz z innymi kolegami polecenie stawienia się 1 sierpnia rano w Warszawie w naszym punkcie alarmowym na Nowym Świecie przy Al. Jerozolimskich, ponieważ grupa z innego oddziału, posiadająca punkt alarmowy obok nas, zachowuje się nieodpowiednio i należy ją uciszyć.

Gdy dotarliśmy na miejsce, wykonaliśmy zadanie, udając się na wskazany punkt alarmowy. Będący tam chłopcy, byli zawiedzeni, bo widząc kolumny Niemców cofających się z frontu uważali, że to już czas rozpocząć jakieś przygotowania do działania, a o nich zapomniano. Gdy zobaczyli nas uzbrojonych, chcieli się do nas przyłączyć. Myśmy im wytłumaczyli, że każdy ma swoje zadanie i oni na pewno dostaną swój rozkaz do wykonania. Chłopcy się uspokoili a my wróciliśmy na swój punkt, skąd nasz dowódca został wezwany na odprawę. Z niecierpliwością oczekiwaliśmy na jego powrót.

1 sierpnia 1944 r. o godzinie 11.00 wrócił dowódca i powiadomił nas, że Powstanie Warszawskie rozpocznie się dziś o godz. 17.00. Miejsce rozpoczęcia akcji dla naszej grupy - ul. Okopowa 31. .Łącznicy udali się natychmiast w teren, by powiadomić oddziały aby natychmiast stawiły się na ulicę Okopową. Grupa przebywająca na punkcie kontaktowym dostała polecenie udania się bezpośrednio na ulicę Okopową, by przygotować obiekt do akcji.

Zaprawieni w walce z okupantem w oddziale Kedywu KG AK, zadowoleni z obrotu sprawy dotarliśmy z kolegami, korzystając z miejskiej komunikacji jaką były wtedy tramwaje, na punkt zbiorczy we wspomnianym domu przy ulicy Okopowej 31. Przygody jakie się nam wtedy przytrafiły były charakterystyczne dla tego czasu.

Jak wspomniałem, naszym środkiem lokomocji były tramwaje. Ze względu na tłok dla nas wewnątrz nie było miejsca, jechaliśmy na zewnątrz stojąc na ramie mocującej koła, a rękami trzymaliśmy się otworów otwartych okien. Jechaliśmy z bronią gotową do strzału zawiniętą tylko w gazetę. Ja trzymałem się okna obiema rękami, a pistolet położyłem na rękach. Jadący obok mnie Tadeusz Gabrysiak pseudonim "Kubiński" trzymał się tylko jedną ręką okna, a w drugiej trzymał pistolet. W czasie jazdy poczuł, że ręka, którą trzyma się okna mdleje i musi natychmiast przytrzymać się drugą. Poprosił więc panią w tramwaju, by przytrzymała jego bagaż. Pani wzięła zawiniątko, ale gdy się zorientowała co to jest, zrobiła "wielkie oczy". Tadeusz najspokojniej powiedział: "Niech się Pani nie boi, ja zaraz to wezmę".

Pojechaliśmy dalej. Tramwaj zatrzymał się na rogu ulic Chłodnej i Żelaznej, naprzeciwko budynku gdzie mieściła się niemiecka żandarmeria. Przed budynek wyszło kilku żandarmów i przyglądało się nam. My przyglądaliśmy się im, czy który nie sięga po broń, ale wszystko odbyło się bez zakłóceń i szczęśliwie pojechaliśmy dalej.

Naszym macierzystym oddziałem był pluton por. "Torpedy", batalion szturmowy "Miotła", zgrupowanie "Radosław" Kedyw KG AK. Mimo, że godzina wybuchu Powstania została ustalona na 17, byliśmy na miejscu już wcześniej i przygotowywaliśmy obiekt do walki. Napełnialiśmy worki piaskiem i układaliśmy pod oknami.

Akcja na naszym odcinku rozpoczęła się wcześniej. Na rogu ulic Dzielnej i Okopowej zatrzymał się samochód niemiecki i ostrzeliwał z karabinu maszynowego ludzi będących przy monopolu tytoniowym. Po krótkiej konsternacji stacjonujące tam nasze oddziały zaatakowały samochód granatami. Niemcy rozbiegli się, pozostawiając pojazd. Uciekający Niemcy stali się celem naszych żołnierzy i kilku z nich padło. Były pierwsze zdobyczne sztuki broni.

Nie ucichły jeszcze strzały, gdy przed nasze stanowiska nadjechały dwa ciężarowe samochody z przyczepami, pełne maruderów z frontu. Samochody, ostrzelane przez nas, zatrzymały się, a żołnierze uciekli do domów po przeciwnej stronie ulicy. Patrol zorganizowany przez dowództwo naszej placówki, podjął akcję przeciwko żołnierzom niemieckim. Znaczna ich część uciekła, lecz kilkudziesięciu wzięliśmy do niewoli, respektując układy genewskie. Ja otrzymałem służbę na stanowisku w oknie na parterze Po zapadnięciu zmroku na naszym odcinku zapanowała cisza. Tylko w okolicy widać było łuny pożarów. Tak minął pierwszy dzień.

Drugi dzień przyniósł nam miłą niespodziankę, mieszkańcy zajmowanego przez nas domu przygotowali nam posiłek. Nagle zostaliśmy zaalarmowani, że od strony ulicy Gibalskiego zbliżają się dwa czołgi. Podjęliśmy próbę ataku, ale obie ich załogi poddały się. Jak się okazało, czołgi pochodziły z frontu. Jeden z nich był uszkodzony, ale miał amunicję i mógł strzelać, drugi zaś holował go do Pionier Parku na ulicę Powązkowską. Były to czołgi z jednoosobową załogą.
Dowódcą jednego z czołgów był Niemiec, były więzień obozu koncentracyjnego w Dachau. W 1942 podpisał on zgodę pójścia na front i został zwolniony z obozu i wcielony do armii. Drugi był absolwentem Politechniki Berlińskiej odbywającym praktykę w wojsku, synem zamożnego wytwórcy mebli stylowych, posiadającego wiele filii w różnych stolicach europejskich. Sam, jak mówił, znał sześć języków, tylko polskiego nie mógł się nauczyć, bo bardzo trudny. Powstanie przeszkodziło czołgistom w wykonaniu zadania.

Nasz rejon był nękany ostrzałem z karabinu maszynowego, umieszczonego na wieży kościoła św. Augustyna na ulicy Nowolipki. Toteż, gdy nasza załoga przejęła czołgi i nauczyła się je obsługiwać, natychmiast przystąpiła do likwidacji tego stanowiska i celnym strzałem uciszyła je. Czołgi zostały zabrane przez naszą jednostkę pancerną. Niemcy zostali wzięci do obozu jenieckiego, a my dostaliśmy rozkaz zajęcia stanowisk na rogu ulic Okopowej i Żytniej.

Jeden z oddziałów powstańczych, "Kolegium A", zdobył niemieckie magazyny żywności i sortów mundurowych na Stawkach. Dostaliśmy więc zaopatrzenie i niemieckie sorty mundurowe, natomiast swoje ubrania cywilne wsadziliśmy do plecaków.



Ze wspomnień Jana Romańczyka, ps. "Łata" z batalionu "Miotła" - dzięki uprzejmości
Stowarzyszenia Pamięci Powstania Warszawskiego 1944.


Tramwajem jadę...

Nadchodzi



31 lipca, wieczorem zawiadomiono nas, że godzinę siedemnastą 1 sierpnia wyznaczono na wybuch Powstania.

Nasza grupa, z doświadczeniem zdobytym w wielu akcjach Kedywu i względnie dobrze uzbrojona (broń zdobyczna i kilka Thompsonów ze zrzutów), miała następujące zadania: po pierwsze- zająć magazyny niemieckie na Stawkach, po drugie- udać się do gmachu PKO na Marszałkowskiej jako oddział dyspozycyjny generała Montera - dowódcy Powstania. Instrukcja dalej polecała: po zdobyciu Warszawy powrót do naszych melin, schowanie broni i zachowanie gotowości do ewentualnej działalności podziemnej pod okupacją sowiecką. Ta część planu bardzo mi się nie podobała, bo z ochotą (jako dwudziestojednoletni młodzieniec) poparadowałbym trochę po zwycięstwie, nareszcie oficjalnie i w biały dzień, z nadzieją, że płeć piękna będzie wrażliwa na urok munduru.

1 sierpnia, wychodząc z naszej bazy u państwa Płachtowskich na Gomółki 16, spotkałem Olka Tyrawskiego, mego przyjaciela, na czele plutonu. Nie mieliśmy czasu na rozmowy, tylko na znak ręką. Około godziny piętnastej, kilka minut po spotkaniu, Olek, przy przekraczaniu ulicy Mickiewicza na dolnym Żoliborzu, wpadł pod obstrzał niemieckiego czołgu i został zabity na miejscu kulą w czoło. Był prawdopodobnie pierwszym poległym w Powstaniu.

My, ciężarówką pokrytą plandeką i prowadzoną przez Kolumba, ruszyliśmy w kierunku pierwszego z obiektów do zajęcia: szkoły położonej obok magazynów na Stawkach (dziś obok pomnika na Umschlagplatz, gdzie tablica przypomina naszą akcję). Grupy Kedywu z Woli i Mokotowa miały tam wyznaczone spotkanie z nami- z grupą żoliborską.

Szkołę przejęliśmy o piętnastej trzydzieści. Kolumb ze mną zmieniał miejsce postoju naszej ciężarówki. Zaledwie ruszyliśmy i przejechaliśmy może dziesięć metrów, wybuchł pocisk- dokładnie tam, gdzie staliśmy wcześniej. Był to pierwszy strzał artylerii, którego szczęśliwie uniknęliśmy.

Atak na magazyny odbył się ściśle według planu. Dokładnie o siedemnastej przeskoczyliśmy płot na tyłach magazynów zajmujących blisko hektar powierzchni. Główny budynek był zajęty przez esesmanów, ale w dość ograniczonej liczbie. Bardzo szybko opanowaliśmy gmach, zabijając kilku z nich. Grupa uciekających przez gruzy getta została również zastrzelona.

Wchodząc do budynku, dostrzegliśmy, zaskoczeni, około pięćdziesięciu ludzi w pasiakach obozów koncentracyjnych, którzy biegli w naszym kierunku. Byli to Żydzi, deportowani w większości z Grecji, z Salonik, którzy pracowali w magazynach. Z trudem rozumieli, co się dzieje i że zostali wyzwoleni. Uwolnienie tych więźniów jest również wspomniane na brązowej płycie pamiątkowej.

W dużej Sali na piętrze młody oficer SS zbudował z paczek rodzaj barykady. Ostrzeliwał drzwi- miał najwidoczniej dużo amunicji - przy każdej próbie ich otwarcia. Zauważyliśmy, że drugie wejście znajdowało się obok kryjówki Niemca. Postanowiliśmy rzucić w nie filipinką. Zrobił to Antek Wojciechowski - niestety zbyt szybko, nie chowając się za osłoną, i liczne odłamki blachy zraniły go w nogi. Kolumb, obecny przy tej akcji, był ranny w rękę już przedtem.

Magazyny zawierały całą masę najrozmaitszych produktów: cukier, kaszę itd. Dowiedziałem się już po wojnie, że ludność Starego Miasta przetransportowała na plecach tony tego pożywienia. Dzięki temu Stare Miasto, przez trzy tygodnie walk odcięte od świata, miało co jeść...


Ze wspomnień Stanisława Likiernika, którego działalność została przedstawiona w literackiej i fabularnej formie w książce Romana Bratnego "Kolumbowie" (postać Skiernika). W czasie Powstania Warszawskiego jego szlak bojowy przebiegał przez Wolę, Stare Miasto i Czerniaków w szeregach Zgrupowania "Radosław". Trzykrotnie ranny, został odznaczony Orderem Wojennym "VIRTUTI MILITARI" klasy V-ej. Kilkakrotnie w czasie Powstania był o krok od śmierci m.in. wraz z grupą z batalionu "Zośka" przebił się przez Ogród Saski ze Starego Miasta do Śródmieścia. - dzięki uprzejmości Stowarzyszenia Pamięci Powstania Warszawskiego 1944